Prolog

8.7K 254 63
                                    

Ten późny październikowy wieczór na szkockiej wyspie Skye zapowiadał się wyjątkowo okropnie. Porywisty wiatr młócił dzikie rejony torfowisk, świszcząc w kotlinach gór Cuillins i szarpiąc wielkie fale na rozczłonkowaną, pełną skał, linię brzegową. Ciężkie, czarne chmury powoli płynęły przez niebo, zwiastując deszcz, a gdzieś daleko na horyzoncie przetaczały się pierwsze błyskawice, kiedy napiętą ciszę pośród bezludnych wrzosowisk przerwał głośny warkot.

Warkot narastał i narastał, a potem na niebie pojawiły się dwa jaśniejące reflektory. Warkot zmienił się w ryk, gdy wielki motocykl obniżył lot i wylądował na ziemi z głuchym stukotem. Olbrzymia błyskawica objęła całe niebo i pośród gęstniejącego mroku wyłoniła się blada twarz kierowcy. Ponure i nieco zlęknione oblicze młodego mężczyzny skrywało w sobie pewną tajemnicę. Odziany w obszerny płaszcz z narzuconym na ciemne włosy kapturem, zszedł z motocykla, który naprawdę miał imponujące rozmiary. 

Gdzieś w oddali, przez kłębowisko ciemnych chmur co chwilę przebiła się ogromna błyskawica, sprawiająca, że niebo błyszczało jasnym światłem, a ziemia drżała pod wpływem grzmotu.

Nieznajomy zgasił silnik i reflektory zgasły, pogrążając okolicę w ciemności. Przez moment stał nieruchomo, rozglądając się dookoła, wypatrując niebezpieczeństw. W ręku, na wysokości piersi, trzymał coś długiego, niczym bron, po czym ruszył szybkim krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Nie zwalniał tempa, brnąc przez rozmokłe i wietrzne wrzosowisko, aż napotkał na swojej drodze dziwne zjawisko; przeźroczysta, falująca ściana wyrosła przed nim niespodziewanie, grodząc dalszą drogę. Nie zważając na to, nastąpił naprzód, a falująca zasłona owinęła się wokół niego, niby kokon, by zaraz odpuścić i przepuścić go dalej, do tego, czego strzegła.

Wiatr ciągle dmą, szarpiąc długą peleryną nieznajomego, a niebo ciągle było czarne i ciężkie. W oddali pojawiło się jednak coś niezwykłego. Nagle, jakby wcześniej przeźroczysta osłona zasłaniała widok, pośród gołych wrzosowisk pojawił się dom. Dom ten był niezwykły; zdawał się wystawać ponad ziemią, niby bolący kciuk. Wielkie wały ziemi otaczały go ze wszystkich stron, a mech pokrywał gęsto strzelisty dach, lecz wyraźnie był zamieszkany, ponieważ ciemność wokół panującą odganiał blady blask światła wydobywający się przez małe okno.

Wiatr przybrał gwałtownie na sile, sztorm zbliżał się nieugięcie do wyspy. Gdy kolejna błyskawica ozdobiła swym obliczem granatowe niebo, można było, po raz kolejny, spostrzec spiętą twarz przybysza. W jego szarych oczach czaił się niepokój. Twarz miał podłużną i przystojną, choć nieco bladą i wyraźnie naznaczoną zmęczeniem. Gęsty zarost dodawał mu lat, włosy miał czarne i nieco przydługie. 

Zatrzymał się raptownie tuż prze domem, patrząc na niego z zadumą. Wahał się wyraźnie przed podejściem do drzwi. Kolana mu drżały, gdy stawiał pierwsze kroki. W końcu stanął na progu i odrzucił nieco skraj swego podróżnego płaszcza. W ramionach trzymał mały tobołek, owinięty czerwoną chustę z drobnymi złotymi emblematami. Blask światła wydobywający się z okna rzucił niewyraźne pomarańczowe światło na to, co znajdowało się w tobołku. A było to maleńkie niemowlę o pucołowatych policzkach i czarną czupryną przydługich włosach, opadających na czoło.

Przybysz spojrzał raz jeszcze na żółte drzwi przed sobą, rozejrzał się wokół ostatni raz, by sprawdzić, czy nic mu nie zagraża, po czym zapukał mocno w drewno. Czekał na progu dłuższą chwilę, mając za kompana jedynie porywisty wiatr, który w końcu zrzucił mu kaptur z głowy. Czuł dziko galopujące serce w piersi, które wyrywało jego członki do ucieczki.

Nie zdążył jednak się obrócić i zniknąć w ciemności, ponieważ drzwi uchyliły się ze skrzypnięcie.

W progu stanęła wysoka kobieta z wymalowanym na wąskiej i dumnej twarzy strachem. Celowała do niego w mroku tą samą bronią, którą jej niespodziewany gość właśnie opuścił w pokojowym geście.

Jestem echem tego, co było kiedyśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz