Ghost

71 13 15
                                    

jak każdej nocy, niebieskowłosa kładła się spać spać z nadzieją, nadzieją, że jutro ashton będzie żył, że kolejnego dnia będzie jej chłopakiem, a nie rozkładającym się ciałem kilka metrów pod ziemią, jak było naprawdę od ponad sześciu miesięcy. dziewczyna miała nadzieję, którą codziennie zabijał poranek, a która odżywała wraz z jej snami. nadzieję, która była tylko urywkami wspomnień, która była cząstkami jego. nie potrafi zapomnieć o nim, o tym, czym dla niej był. wszystkim. dziewczyna boi się zapomnieć, nie chce stracić już i tak kruchych oraz zamglonych wspomnień. nie chce go tracić, tej nieosiągalnej cząstki jego, cząstki szatyna z bandamką i szczerym uśmiechem, bo go kocha. on też ją kochał, ale odszedł, już na zawsze. i nie wróci, nie teraz. nie teraz, kiedy leży na łóżku, słuchając jego playlisty. ale wróci, takie przynajmniej alice ma złudzenie, zasypiając i śniąc o nim. bo w snach wracały do niej te wszystkie chwile, te dwa lata, które z nim spędziła. wracały do niej wszystkie wzloty i upadki, których doznawała z nim przy boku. alice nie chciała zapomnieć. nie chciała zapomnieć o swoim powodzie, by oddychać, by stawiać czoła kolejnym dniom i żyć. dokładnie, żyć. bo obiecywali sobie być zawsze, ale ashton nie potrafił dotrzymać tej obietnicy przez wypadek. wypadek; krótkie sekundy, które zmieniły życie dziewczyny. obiecał ją wspierać każdego dnia, a teraz pozostał tylko duchem, który nawiedza ją w snach. ale nawet to nie potrafiło sprawić, by niebieskowłosa przestała mieć nadzieję.

alice wyłączyła telefon i zgasiła światło, po czym położyła się w łóżku, szczelnie okrywając kołdrą, gdyż pogoda w chicago o tej porze roku pozostawiała sobie wiele do życzenia. nawet nie zdążyła zacząć myśleć o czymkolwiek, co ułatwiłoby jej zaśnięcie, a już zmorzył ją sen.

sen. tym razem jej mózg odtworzył obraz sprzed ponad dwóch lat, z dnia ich pierwszego spotkania. wiatr delikatnie szeleścił świeżo wyrośniętymi liśćmi, a świergot ptaków umilał dzień wszystkim osobom, które spędzały to popołudnie w parku. słońce powoli chyliło się ku zachodowi, przez co niebo przybierało rozmaite odcienie żółci, błękitu i czerwieni, a pierwsze, jeszcze nie do końca widoczne przez promienie słoneczne gwiazdy, pojawiały się na sklepieniu. dzień był cudowny, tak opisałby go każdy, bez wyjątków. nawet najbardziej wymagający i zgorzkniali ludzie, którzy mieszkali w chicago, korzystali z tego pięknego popołudnia, rozkoszując się wiosną, która postanowiła przybyć do miasta po srogiej zimie. alice też była w tym parku. dziewczyna po całej zimie spędzonej w domu przy grzejniku elektrycznym i kubku kakaa postanowiła wreszcie ruszyć się gdzieś i pooddychać powietrzem zmieszanym z wonią kwiatów. alice co jakiś czas odpychała się nogą od brukowanego podłoża, wprawiając deskorolkę w ruch. pęd ciepłego, majowego powietrza rozwiewał zarówno jej lilowe włosy, jak i czarną, lekko rozkloszowaną, sięgającą połowy uda spódniczkę. jej brązowe oczy wpatrywały się w przechodniów, którzy nadchodzili z naprzeciwka, a na twarzy widniał delikatny uśmiech. lilowowłosa uwielbiała spędzać czas na świeżym powietrzu, a nadejście wiosny jej to umożliwiło. przez chwilowe oddanie się rozkoszy dziewczyna nie zauważyła kilku wybojów w ścieżce, przez które jej nogi ubrane w zniszczone vansy zachwiały się, sprawiając tym samym, że dziewczyna spadła z deskorolki i przewróciłaby się, gdyby nie dobry refleks wysokiego szatyna nadchodzącego z naprzeciwka. chłopak sprawnie owinął swoje prawe ramię wokół jej talii, tym samym ratując drobną dziewczynę od upadku. lilowowłosa, przez nagłe speszenie, które ogarnęło ją przez zaistniałą sytuację lub wygląd nieznajomego chłopaka, tego nawet ona nie wiedziała, oblała się rumieńcem, dzięki któremu jej blade policzki wyglądały bardzo uroczo. szatyn odstawił brązowooką na chodnik i posłał jej jeden z tych czarujących uśmiechów, na którego widok dziewczynom zazwyczaj miękną nogi. ona nie była wyjątkiem, ale postanowiła nieśmiało odwzajemnić uśmiech. dwójka nastolatków od razu znalazła wspólne tematy do rozmowy, co wbrew pozorom okazało się być łatwe. tego samego wieczoru oboje udali się jeszcze do kawiarni, gdzie również bardzo miło spędzili czas, rozmawiając, jak dwoje dobrych przyjaciół. oczywiście nie obyło się bez zaczepek, po których zwykle twarz alice oblewała się rumieńcem. ashton był według niej chorobliwie atrakcyjny i można z nim było porozmawiać o wszystkim. szatyn był jedyną osobą, której lilowowłosa zaufała w tak zastraszająco szybkim tempie, ale było to pozytywną cechą piwnookiego. ashton... tego dnia alice nie wiedziała, że ten z pozoru zwykły mieszkaniec chicago, jeden z kilku milionów, będzie dla niej kimś niezwykłym. kimś o kogo warto walczyć...

Ghost || one-shot || Ashton IrwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz