Rozdział 1"Defensor Daemonium"

5.9K 381 82
                                    


                Ciche pomruki ciemności dawały mi się we znaki od momentu, kiedy przekroczyłem próg jego sali tronowej. Sufit wyglądał, jak gwieździste granatowe niebo, podczas gdy podłoga wyłożona była czarnymi kafelkami, które tylko w niektórych miejscach przecięte były bezwzględną pustką. Eterem, do którego naprawdę nie miałem ochoty wpadać i nie życzyłem tego najgorszemu wrogowi.

               Czułem się jak na dywaniku u samej Śmierci, jednak to było coś znacznie gorszego. Gdy tylko do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych wrót po prawej stronie, zacisnąłem powieki i odliczałem do dziesięciu. Sama jego obecność sprawiała, że miałem chęć tak szczerze z dobroci serca uderzyć go prosto w mordę.

               - Witaj mój drogi przyjacielu – usłyszałem obok ucha i westchnąłem ciężko. Nawet nie zdążyłem dotrzeć spojrzeniem w miejsce, gdzie powinien stać, gdy ten zmaterlizował się i umknął mi.

               - Ja pierdole... – warknąłem i przerzuciłem swój wzrok na mroczny tron, z którego strumieniem spływały czarne smugi dymu, pochodzącego spod ciemnego płaszczu. - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli przyjaciółmi.

              Mężczyzna był bardzo wysoki, miał czarne zmierzwione włosy, które lśniły dziwną eteryczną poświatą, a jego oczy – to był dopiero szał. Czułem się, jakbym patrzył jednocześnie na ocean i gwieździste niebo. To był tak czysty niebiesko granatowy kolor, że gdybym nie wiedział, to nigdy bym go nie rozpoznał.

              - Potężny prałacie Seere, mam dla Ciebie specjalne zadanie. – uśmiechnął się szelmowsko, a wtedy już wiedziałem, że mam przerąbane.

              - Nie podlizuj się Lucyferze, mów czego chcesz. – odparłem w odpowiedzi i wyszczerzyłem się złowieszczo, jakby miało go to odstarszyć.

              - Nigdy mi się nie oddasz, prawda? – mruknął, przerwając ten temat, a wtedy ja odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do wyjścia. – Rozumiem, że to oznacza odmowę! – krzyknął do mnie, kiedy już prawie minąłem się z drzwiami wyjściowymi. – Może zechcesz posłuchać, co mam Ci do powiedzenia? Obiecuję Ci sowitą zapłatę.

              Zatrzymałem się w pół kroku i odwróciłem zaciekawiony. To mogła być moja szansa na wyrwanie się do przodu i uwolnienie od tego piekielnego naczynia Salomona, w którym utknąłem razem z siedemdziesiątką jedynką totalnych dupków i zboczeńców. Jakby to było mało. Połowa z nich czuła się lepsza ode mnie.

              - Co możesz mi zaproponować? – zapytałem, odwracając się w jego kierunku. Uśmiechał się cwaniacko, co nie wróżyło dobrego, ale postanowiłem zaryzykować.

             - Władzę. Postawię Cię ponad Amaymona. Będziesz jego zwierzchnikiem. Odpowiada Ci to, Seere?

             Na to liczyłem, ale mi to nie odpowiadało. Zależało mi na czymś znacznie bardziej ciekawym i nie omieszkałem się o tym nie wspomnieć.

              - Dobrze wiesz Lucyferze, czego tak naprawdę chcę. Nie zależy mi na zwykłym królu. – mruknąłem uwodzicielsko. Jego oczy zaczęły lekko skrzyć, a na tym zależało mi najbardziej. Po chwili otrząsnął się z czaru, a mnie mina zrzedła.

              - Naprawdę jesteś głupi, skoro używasz na mnie swojej mocy. Zarozumiały i egoistyczny duch... Gdzie się podział twój dobry charakter, Seere? – zaśmiał się, potrząsając głową, jakby wytrząsał czary z włosów.

              - Umarł dawno temu razem z Salomonem. – parsknąłem i rozejrzałem się dookoła uważnie. Było tu dla mnie za pusto. Nic, co mógłbym ukraść. Mogło by się wydawać, że kazał wszystko wynieś właśnie na czas mojej wizyty. Jedyne co mogłem ukraść to... – A może wyjaśnisz, co mógłbyś mi podarować za moją pomoc?

Clavicula Salomonis (Yaoi Story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz