Mona Lisa

535 92 35
                                    

Odznaczała się pięknem, nadzwyczajnym wręcz pięknem. W końcu gdyby tak nie było, Mistrz pewnie nigdy nie wybrałby jej na swoją modelkę. Ciemne włosy, oczy czarne niczym oczy rusałki, skóra podobna w swej bladości do pergaminu... Uwiodła mężczyznę swoją urodą, choć wcale nie miała takiego zamiaru.

Przybywała do jego pokoju na poddaszu każdego popołudnia, siedząc w tej samej pozycji przez kilka godzin. Praca prosta i płatna na tyle dobrze, by pod koniec każdego dnia mieć co do garnka włożyć. Dziewczyna była biedna, wiedział o tym dobrze. Specjalnie dla niej zamówił suknię, by chociaż na płótnie mogła zrzucić swoją zgrzebną sukienkę na rzecz atłasów i jedwabiów. Modelka nie protestowała – miała świadomość, że gdyby tylko zechciał, mógłby ją na zawsze uwolnić z nędzy dzięki swoim bogactwom. W końcu malował dla Najsłynniejszych i Najwybitniejszych, a ci nie zwykli narzekać na nadmiar pieniędzy... Nigdy jednak tego nie uczynił.

- Zobaczysz, moja droga: bierzesz udział w tworzeniu historii – powtarzał zawsze, pracując dzielnie przy płótnie.

Chyba wszyscy artyści cierpią na wrodzony brak skromności.

***

Mistrz malował coraz wolniej, a przynajmniej tak się wydawało jego czarnowłosej piękności. Czuła, że coraz mniej skupia się na kontemplacji światła na draperii czy odpowiednich proporcjach, a coraz bardziej na jej młodym ciele.

Udawała, że tego nie zauważała.

Nasz artysta także dostrzegał coraz więcej rzeczy. Z każdym dniem coraz mocniejszy stawał się zapach dżinu, którym przesycona była rzucona w kąt sukienczyna dziewczyny. W końcu aromat przepełzł na jej włosy, skórę, by w końcu wypełnić jędrne usta i skąpać gałki oczne w czerwonych pajęczynkach naczyń krwionośnych. Alkoholem starała się wyprzeć desperację, którą nasiąkła niemalże każda komórka ciała kobiety. Nie miał pojęcia, czym był spowodowany tak żałosny stan osoby zza płótna, ale chciał go zmienić. Nie mógł patrzeć, jak jego osobisty anioł powoli przeistacza się w potwora.

Pewnego dnia, gdy słońce niemal jak co dzień zaglądało do jego pracowni przez okno na poddaszu, spytał się nieszczęśnicy o powód jej zgryzot. Okazał się o wiele mniej wyrafinowany, niż to sobie skrycie wyobrażał.

Pieniądze. Ich brak okazał się tym ohydnym demonem, który przeobrażał ten cud siedzący przed nim w swoje własne przeciwieństwo.

Gdy tylko wydobył z niej odpowiedź, spojrzała na niego błagalnym wzrokiem, licząc, że w zamian za wysłuchanie tych rozterek, okaże łaskę i ją poratuje. Przecież tyle godzin, tyle dni spędził z nią w tym pokoiku; bez wątpienia wytworzyła się między nimi nić porozumienia, która nie pozwoliłaby Mistrzowi skazać ją na marny koniec.

Miała rację... jednak przeliczyła się w jednej kwestii.

W kwestii bezinteresowności malarza.

Gdy usłyszała cenę za pomoc w niedoli, zacisnęła zęby w bezsilnej wściekłości. Nie mogła mu odmówić, w końcu była tylko bezsilną kobietką, jakich rzesze roiły się na zatłoczonych ulicach Miasta. Odarta z dumy pozwoliła, by także atłasowa suknia spoczęła tego wieczoru w kącie, a usta chlebodawcy zatopiły się w jej własnych.

Mistrz nie czuł wyrzutów sumienia. W końcu nie ma nic złego w posmakowaniu tego, za co zapłaciłeś.

***

Jak się okazało, kosztowne atłasy poczęły lądować w różnych częściach pracowni po każdym zakończonym dniu pracy. Modelka nie miała już problemu z przeżyciem każdego następnego dnia, ale zyskała za to kolejny powód do topienia swoich smutków w alkoholu.

Znienawidziła Mistrza.

Codziennie musiała patrzeć na niego, utrzymując na ustach uśmiech, który był coraz bardziej i bardziej wymuszony. W końcu przestał być grymasem wyrażającym jakiekolwiek emocje, a stał się najzwyczajniejszym w świecie odruchem. Pojawiał się za każdym razem, gdy tylko portrecista znalazł się w zasięgu jej wzroku i znikał razem z nim. Zresztą, cała twarz dziewczyny ulegała powolnym zmianom – porcelanowa biel skóry zdawała się niezdrowo szarzeć, blask spojrzenia mętniał, a krwawe pajęczynki cięły białka oczu na jeszcze mniejsze kawałki, upodabniając je do stłuczonej skorupki. Upadała coraz niżej, a Mistrz zdawał się tego nie widzieć... Nie, on nie chciał widzieć, jak jego czyny przyczyniają się do coraz szybszego lotu w dół naszej bohaterki. Że z każdym muśnięciem jej skóry i monetą wciśniętą w drobną dłoń swojego anioła wyrywa mu jedno pióro ze skrzydeł. Zamiast tego nadal mamił ją wizją „wspólnego tworzenia historii" i innymi pięknymi słówkami, choć dla niej już dawno przestały one być piękne... I malował.

A z każdym dniem efekty coraz bardziej odbiegały od wytłoczonego w myślach twórcy pierwowzoru.

***

„Mistrz niewątpliwie zasłużył na swój tytuł" – pomyślała Kobieta, przyglądając się kolejnym obrazom wiszącym na białych ścianach galerii. Minęły już dziesiątki czy nawet setki lat, a jego dzieła nadal nie wyszły z mody. Zamiast tego stały się czymś w rodzaju kulturalnego kanonu każdego obywatela jego rodzinnego miasta... Ha – nawet kraju! Właśnie dlatego nasza koneserka sztuki przybyła w to właśnie miejsce: dla swojego ukochanego artysty, którego styl malowania znała niemalże na pamięć.

Wędrowała powoli wśród korytarzy i galeryjek, by w końcu dotrzeć do głównego punktu programu – jej ulubionego dzieła w całej twórczości Mistrza. W końcu mogła obejrzeć je na żywo i dowiedzieć się, czy wszystkie opowieści, które o nim słyszała, choćby odrobinę pokrywają się z rzeczywistością.

Nie zawiodła się ani trochę.

Obraz przedstawiał młodą damę w atłasowej sukni o zielonkawym odcieniu. Jej długie, czarne jak węgiel włosy idealnie komponowały się z niemal takim samym kolorem przenikliwym kolorem oczu i przeraźliwą bielą skóry. Lecz nie uroda portretowanej osoby intrygowała w tym dziele najbardziej. Nie dbałość o grę świateł, pociągnięcia pędzlem, wykonane niemalże z chirurgiczną precyzją, czy w końcu owiana tajemnicą tożsamość modelki. Gdy Kobieta stanęła z tajemniczą postacią z płótna twarzą w twarz poczuła, że wszelkie te mało ważne kwestie w jednym momencie zeszły kompletnie na bok.

Niewątpliwie, tylko geniusz byłby w stanie tak dobrze oddać na płótnie sztuczność uśmiechu i zaklętą w spojrzeniu desperację, z którymi zetknięcie się przyprawiało widza niemalże o ból.

„Zobaczysz, moja droga: bierzesz udział w tworzeniu historii"...

Jak się okazało, Mistrz wówczas nie skłamał.

Mona LisaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz