2. Onieśmielam swoim pięknem.

433 61 5
                                    

Chciałem przebywać przy niej jak najdłużej. W zupełnej ciszy, przyglądać się, jak przekłada strony opasłej książki, którą  ze skupieniem czyta. Badać wzrokiem jej twarz, gdy natrafi na trudniejszy fragment lub gdy zakłada kosmyki włosów za ucho. Pragnąłem cieszyć się chwilą spokoju, który bił od jej drobnej postury. Czuć dziwne ciepło, gdy zupełnie przypadkiem podnosiła wzrok i uśmiechała się do mnie. Chciałem wstrzymywać oddech, by nie zagłuszać jej cichego śpiewu. Niczym słowika.

~***~

Nie pamiętał, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Kiedy poczuł to dziwne mrowienie na karku, gdy obdarowała go ciepłym, serdecznym spojrzeniem. Nie mógł odszukać w pamięci momentu, gdy w jej, z pozoru pospolitych, oczach zatańczyły iskry. Gdy wydała mu się taka niesamowita.

Kochała muzykę.

Z właściwą sobie delikatnością wyciągała czarne winyle ze specjalnych kopert. W zupełnym skupieniu przyglądała się powierzchni płyty, odszukując drobin kurzu i rys, które mogły zakłócić czyste dźwięki. Nakładała ją na tarczę gramofonu i nastawiała ramię w odpowiednie miejsce. Siadała na przeciw starych kolumn i z przymkniętymi powiekami zatracała się w muzykę.

On nigdy nie planował jej podglądać, ale widok tak spokojnej, odprężonej twarzy powodował, że i on sam się relaksował. W głębi siebie czuł, jakby robił coś zakazanego, jakby widział coś, co nie było przeznaczone dla jego oczu. Jakby zagłębiał się w najbardziej intymne części jej życia. W chwile, które powinna dzielić tylko ze sobą.

Kiedyś go zauważyła. Nie była jednak zdenerwowana. Uśmiechnęła się łagodnie i wskazała wzrokiem miejsce obok, by wspólnie z nią zaczął delektować się spotkaniem z muzyką. Pamiętał jej delikatny uśmiech, gdy zamknęła oczy i zatraciła się w melodię. W pomieszczeniu wtedy tak pięknie pachniało. Nie był pewny czy to jej zapach, czy może jakiś obcy, wytworzony przez sztuczne aromaty. Nie było to istotne, woń ta tak bardzo kojarzyła mu się z nią i delikatnymi promieniami słońca, oświetlającymi jej profil.

Nigdy nie naśladował jej, zamykając oczy, pozwalając całym ciałem poddać się chwili. Za bardzo bał się zobaczyć w ciemności powiek najgorsze koszmary. Bał się zobaczyć rzeki krwi, przepływające przez jego palce. Lękał się przeszłości, która podążała za nim krok w krok.

Lubiła spędzać czas w kuchni.

Z pod jej dłoni, wychodziły najlepsze ciasta. Wyglądało to, jakby doprawiała je swoją naturalną słodyczą, dlatego wychodziły takie niesamowite. Pamiętał jak ze skupieniem wertowała po starej książce kucharskiej w poszukiwaniu przepisu. Mówiła mu kiedyś, że ma ją po babci. Śmiała się wtedy, że traktuje ją jak kulinarną biblię. Pamiętał jak bardzo brudziła sobie ubrania mąką. Jak duży bałagan potrafiła stworzyć, mieszając składniki do jej pokazowego wypieku. Zawsze po sobie sprzątała nawet, jeśli przygotowania kończyły się późną nocą. Gdy spędzała czas w kuchni, ta przestawała być pomieszczeniem wyciętym z katalogu. Stawała się ogniskiem rodzinnej miłości. Lubiła gotować z nimi. Kiedyś nawet zaczęli obrzucać się składnikami, jak dzieci. Pamiętał, jak piękny był wtedy jej śmiech. Jak niesamowitą melodią był dla jego uszu. Wciąż widział przed oczami jej obsypaną proszkiem twarz i ślady łez, spowodowanych śmiechem. Pamiętał ją taką piękną.

Czytała tak dużo książek. Mówiła, że każda lektura jest niesamowitą przygodą, którą może przeżyć. Drugim życiem. W jej pokoju książki leżały wszędzie. Nie było miejsca, gdzie nie znajdowałby się choćby malutki egzemplarz. Z opasłych tomisk ulubionych sag mogłaby zrobić drugi stolik. Pamiętał jak z woluminem na kolanach, wtykała sobie kasztanowe włosy, które wymknęły się z i tak luźnego koka. Jak poprawiała zsunięte okulary do czytania. Nie lubiła pokazywać im się w nich. Jednak wada wzroku nie pozwoliła jej cieszyć się lekturą bez pomocy medycyny. Pamiętał jak płakała skrycie nad losami jej ukochanych bohaterów. Jak ukradkiem ocierała łzy, gdy powieść nie kończyła się szczęśliwym zakończeniem. Jak śmiała się, przeczytawszy zabawny fragment. Żyła razem z książkami. Nie były dla niej tylko kartkami zapełnionymi drukiem. Były jej duszą.

Była dla niego przystanią.

Noce bywały takie ciężkie. Koszmary wypełzały z każdego, ciemnego kąta pokoju i atakowały jego zmęczony umysł. Ukazywały najgorsze chwile, które przyszło mu przeżyć. Widział te biedne, blade twarze. Te puste oczy, z których ulatywało życie. Żałość ściskała jego serce prawie każdej nocy. Codziennie patrzał na obdrapane przez jego dłonie ściany. Codziennie patrzał na wgniecenia w murze. Bywały noce, gdy budził się z krzykiem, zamroczony przez rozgorączkowany umysł, z mokrą od łez twarzą. Czuł się jak dziecko we mgle, które zgubiło drogę.

Pewnej nocy przyszła do niego, zaniepokojona krzykami, które tak bardzo przypominały wycie męczonego zwierzęcia. W białej, zwiewnej koszuli nocnej wyglądała jak duch. W ciemności ledwie można było dostrzec jej drobną posturę. Usiadła na skraju łóżka i położyła chłodne dłonie na jego rozgorączkowanym czole. Nie spodziewała się, że może tak gwałtownie zareagować. W szare oczy wlał się strach, gdy metalowa dłoń zacisnęła się na szyi, przyciskając ją do przeciwległej ściany. Rozchyliła wargi, by zaczerpnąć powietrza, lecz zbawienny tlen natrafił na przeszkodę w dojściu do płuc. Opamiętał się, gdy zobaczył w niej przerażenie. Cofnął morderczą protezę, gdy ujrzał w jej obliczu lęk. Tego bał się najbardziej. Że nie zapanuje nad sobą i znów kogoś skrzywdzi. Że dostrzeże strach i odrazę w oczach człowieka, który dawał mu nadzieję.

Nie uciekła. Siedziała przez chwilę na chłodnej podłodze, wyrównując oddech, uspokajając rozszalałe zmysły. Podniosła wzrok i napotkała przelęknione zwierzę. Przybłąkanego kundla, który boi się zaufać komukolwiek. Zobaczyła człowieka, który walczy sam ze sobą o zachowanie ludzkiej natury. Opierając się o obdrapaną ścianę, przypomniała sobie starą piosenkę, być może kołysankę. Jej spokojny już głos, jako jedyny przecinał ciszę.

Przymknął oczy, słysząc kojącą melodię. Nawet jej głos leczył. Może ona rzeczywiście była aniołem?

Siedziała z nim tak długo, dopóki nie była pewna, że spokojnie zasnął. Resztę nocy spędziła słuchając, czy przypadkiem znów nie potrzebuje jej pomocy.

Nosił w sercu obraz jej twarzy, gdy zmęczona dniem, opierała bezwiednie głowę na zagłówku siedzenia. Siedział wtedy obok niej i przyglądał się, jak smugi światła lamp ulicznych przetaczają się po przybladłych policzkach. Zapamiętał jak przymrużała oczy, dając sygnały wyczerpania. Najsilniej w pamięci utkwił mu jej dotyk, gdy ledwie przesuwając opuszkami palców po jego dłoni, zataczała nimi kółka. Ten drobny gest powodował burzę w jego głowie. Jej delikatny dotyk palił jego skórę, jednak pragnął tego bólu. Nie patrzała mu w oczy. Wzrok miała wbity we własną rękę. Zdawało mu się, że usnęła, jednak wciąż gładziła jego dłoń swoją. Bał się nawet oddychać, by przypadkiem nie jej nie spłoszyć. Pragnął, żeby tamta chwila trwała wiecznie. Czas nie był mu jednak posłuszny.

Kiedyś spotkał ją, gdy szczelnie opatulona szarym szalem, szła żwirowaną drogą. Nie wiedział, co go podkusiło, by pójść za nią. Może to fakt, że gdy napotykał swoim spojrzeniem jej oczy, jego serce przyspieszało rytmu. Na twarzy czuł rozchodzące się gorąco, a w sercu nieznane dotąd uczucie. Pragnął czuć tego więcej. Wciąż więcej.

Śladami Anioła dotarł w miejsce, które tak bardzo do niej pasowało. Wślizgnął się do środka przez niedomknięte, masywne drzwi. Sądził, że przebywanie wewnątrz świątyni spowoduje, że niegodziwa dusza, skrywająca się w głębi jego szkaradnego ciała, zacznie płonąć. Sądził, że powinien stoczyć się w najgłębsze czeluście piekła, strącony do niego przez diabelskie istoty. Tak bardzo podobne do niego. A może on sam był takim diabłem? Nie czuł jednak bólu. Z dala ujrzał jej postać, opierającą się o stary klęcznik. Głowę miała zwieszoną, jakby zastanawiała się nad czymś bardzo ważnym. Z kocią zwinnością przeszedł bliżej, chowając się za ogromnym filarem. On ją widział, ona go już nie.

Twarz miała spokojną. Wyglądała, jakby szeptała zaklęcia, jakby rzucała uroki. Ona jednak postanowiła ukorzyć się przed Bóstwem, które uważała za najważniejsze. Uważniej przyjrzał się obrazowi, przed którym klęczała. Prosto na nią zerkał mężczyzna, trzymający jedną dłoń na sercu, a drugą skierowaną ku górze. Co miała w sobie postać z obrazu, że kobieta klęczała przed nią? Że w skupieniu szeptała słowa prośby.

Czuł się niezręcznie. Nie powinno go tam być. Nie powinien mieszać się w najgłębiej skrywane pokłady duszy kobiety. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.  Z upływem czasu jej oblicze, co raz bardziej się zmieniało. Na zawsze będzie pamiętał widok spływających po bladych policzkach łez. Ten obraz palił jego oczy, palił jego umysł. Miał ochotę wyjść z ukrycia, podbiec do niej i uspokoić tak, jak ona robiła to z nim.

Przymknął oczy, a gdy je otworzył, jej już nie było.

Jesteśmy jak te kwiaty | Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz