Rozdział I

159 5 3
                                    

Korytarz, a na końcu drzwi. Za mną dziwna, murowana czerwoną cegłą ściana. Z tego pomieszczenia wydaje się, że jest tylko jedno wyjście, prosto. Nie mogę tutaj przecież wiecznie stać, czekać, aż coś się wydarzy. A z resztą, co mogłoby się tutaj wydarzyć? Wyjdę stąd, to pomieszczenie zaczyna przyprawiać mnie o dreszcze. Otworzę drzwi, obudzę się.

~~~

-Pobudka. - powiedziała kobieta. - Bo spóźnisz się do szkoły! Wychodzę do pracy!

Jason nie chciał się obudzić. Miał zbyt wygodne łóżko, które zapewniało dość ciepła w jeszcze chłodne marcowe poranki. Śniła mu się dziewczyna, dziewczyna o jasnych średniej długości włosach. W jego wieku, idealna od stóp do głowy. Znów we śnie wchodziła przez okno i siadała obok niego. Uśmiechała się, cały czas, a on próbował jak najbardziej zagłębić się we śnie. Niedoczekanie jego, czyjaś ręka wystarczająco mu to utrudniła i sen prysł jak bańka mydlana.

Już dawno nie był dzieckiem, a teraz jego licznik podniósł się o kolejną liczbę. Dzień urodzin niby taki wyczekiwany, ale nie lubiany. Szczególnie, gdy trzeba się pożegnać ze snem i ruszyć swoją dupę z łóżka. Nie śpieszył się, bowiem wiedział, że jego matka jest osobą przewrażliwioną na punkcie punktualności oraz bycia przed czasem. Przyzwyczaił się do tego po tylu latach. Przebrał się w typowe dla niego ubrania. Dominowały głównie odcienie czarnego przeplatane jakimś kolorowym motywem. Tego dnia była to czarna koszula z jeansami i żółty krawat. Zszedł nie śpiesząc się na parter, gdzie czekały na niego gotowe kanapki przygotowane przez mamę i przygotowana woda z czajnika. Spakował śniadanie do plecaka, pożegnał się z Maksem jego psem i wyszedł zamykając za sobą drzwi. A gdy o wilku, a raczej psie mowa to nikt nie wie skąd on się do licha wziął. Raz, gdy wszyscy zasiadali do kolacji, ktoś podrzucił mieszańca po dom i jakoś tak został na dłużej. Oczywiście była jakaś tam akcja plakatowa, że znaleziono psa, ale nikt się nie zgłaszał, cóż trudno się mówi jego strata.

- Huh, jak zimno - westchnął w duchu. - Zazdroszczę temu psu.

Dzień nie zapowiadał się na najcieplejszy, a wręcz przeciwnie. W powietrzu stała gęsta mgła, a na trawie było widać szron. Na szczęście nie mieszkał daleko od przystanku, droga była przyjemna. Świeże wiejskie powietrze, cisza wokół. Nic tylko spacerować wolnym tempem. Przed przystankiem jednak zatrzymał się na moment. Zobaczył przy nim bandę z jego dawnej szkoły. Typowe zbiry, które o przyszłości myślą tylko, gdy nie wiedzą jak skombinować alkohol na sobotnią imprezę. Wiedział, że nie warto sobie nimi zawracać głowy, ale czy oni o tym wiedzieli? Jeździł autobusem i wystawiał się na ich spotkanie z własnego wyboru. Miał dość tego, że w jego dawnej szkole koledzy naśmiewali się z niego jak podwoziła go mama. A nie było w tym nic złego.

-E chłopaki! Patrzcie kto przyszedł! Palant w końcu wyszedł z domu. - powiedział najgrubszy w czerwonej bluzie. - Za słabo ostatnio dostałeś palancie?

-Widać, że głupi skoro przyszedł. - odparł ten w dresie.

-Co nie odpowiadasz palancie? Ogłuchłeś? - nie przerywał ten w czerwonej bluzie. - Głuchy i głupi!

Wiedział, by nie odpowiadać. Za dwie minuty bowiem miało przyjechać jego wybawienie, autobus. Usiadł w kącie przystanku autobusowego, założył słuchawki i starał się zagłuszyć kolejne coraz bardziej siarczyste przekleństwa płynące z ust ''homo debilus''. Lubił to określenie. Nagle coś mu przerwało, coś? Raczej ktoś. Najchudszy z trójki nie wytrzymał ignorowania go i wyrwał mu czarne douszne słuchawki.

Chłopiec bez CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz