Gęste białe kropki zaścielały ziemię. Nakładały się w jedną wielką, białą masę, niezmącone żadnym zbędnym krokiem. Osobno nie miały bytu przetrwania - razem tworzyły moc, wielkość. Razem były siłą - osobno były nikłym wspomnieniem. Jedynym co pozostało kiedy wszystko inne gasło. Zupełnie paradoksalnie. Jeśli liczyć ich wagę we wszechświecie.
Śnieg otulał ziemię jak płaszcz damy z najlepszego futra. Jak płaszcz przeszyty cierpieniem. Padało też z nieba mnóstwo płatków, każde inne z osobna. Jednak dopiero razem tworzyły coś, jednak dopiero kiedy utraciły swoją indywidualność mogły coś zdziałać.
Na przykład takie połączone w wielki, biały płaszcz mogły zablokować drogi, zasypać samochody i odciąć prąd, istny piąty żywioł. Jakby się zmówiły. Jakby pomagały przed ujawnieniem tajemnicy. Pewnie to specjalnie się zadziało. Pewnie specjalnie tyle tego śniegu napadało, wszystko pewnie było sprawką tego co może wszystko, ale Bogiem nie jest... Albo kto go tam wie. Nikt nie wiem kim tak naprawdę jest lub był ten żmij. Nikt.
We wszystkich oknach zgasło światło. Agresywne żarówki zastąpiły łagodne poświaty świec. Kolorowych, nie do pary, małych i dużych. W domach było gwarno, dało się słyszeć radosne pieśni pełne nadziei kierowane do Pana tego Świata, ludzie wierzący, wiara gościła w tych domach. Wiara wyściełała ich serca.
W jednym z mieszkań zamiast pieśni słychać było krzyk. Rozdzierający duszę, maskowany przez inne radosne piosenki, jakby znów zabieg był to celowy. Jak w dawnych pogańskich czasach próbowano pieśnią zmylić demony, by nie pętały nowo narodzonego dziecka, by nie psuły nastroi prawie co poślubionych małżonków. Znów pewnie sprawka tego co chciał swoich interesów strzec. Tego co nikt nie wiedział kim tak naprawdę był.
W pokoju na kanapie tylko ona i matka. Na różowej kanapie, poplamionej trochę krwią, trochę nie wiadomo czym. Panika wymalowana na jej twarzy, pot skraplający czerwone czoło, ciężkie oddechy, dłonie zaciśnięte na materiale kanapy. Tej poplamionej różowej.
Matka gdzieś daleko przeszukuje mieszkanie ze świecą. Wszystko to odbywa się w półmroku. Ona krzyczy głośniej, czuje jak coś ją rozrywa, jak coś ją kaleczy, czuję, że nie da rady, że to nie naturalne. Matka spogląda co jakiś czas na nią, nie ma prądu, odcięty telefon, położna wezwana godzinę temu - nie dotarła jeszcze - choć mieszka zaledwie dwa piętra niżej, ale winda nie działa. A ludzie przecież tacy leniwi w tych czasach.
Wszystko jakby się zmówiło by utrzymać to wydarzenie w tajemnicy.
Czajnik zaczyna piszczeć. Woda gotowa. Przelana do miski, obok ręczniki, prześcieradło i łagodne słowa "Musisz kochanie się podnieść". Dla niej wygląda to tak jakby matka bardziej martwiła się o stan kanapy, niż o jej własny. Jednak wykonuje wszystkie jej polecenia. Przeszywa ją skurcz. Ból jest niewyobrażalny jakby tysiące diabelskich wideł kuło ją od środka i popychało na skraj wytrzymałości. Nie miała już sił, a Matka kazała jej przeć. Nie miała już sił, a ból nie przechodził.
Drzwi trzasnęły, wbiegła - nie wiadomo dla czego, cała mokra - sąsiadka dwa piętra niżej spod 3. Wyglądała zupełnie nie tak jak zawsze. Mokra, z rozwianymi włosami, była piękna i sprawiała wrażenie o wiele młodszej, pewnie to przez to oświetlenie, a raczej praktycznie brak światła.
Rzeczona sąsiadka podbiegła do niej i szybko zbadała sytuację. Błysnęły ostre kły w jej uśmiechu. Zupełnie nie ludzkie, pozostały niezauważone.
Z pomocą położnej - sąsiadki spod 3 - ból ustąpił i wszystko poszło gładko jak po maśle.
Położna podała niepłaczące niemowlę z wielkimi błękitnymi oczyma i burzą ciemnych włosów matce po czym znikła, jak najszybciej pędząc na dół. Słychać było tylko jej głośne kroki. Zasuwała jakby co najmniej paliło się za nią.
Matka podała dziwne zawiniątko swojej córce. Ta przytuliła dzieciątko do piersi. Pogładziła po główce i wydała zduszony jęk. Dziecko oczy przymknęło, a matczyna ręka wyczuła na głowie dwa wybrzuszenia. Niczym rogi.
Zaczęła bić północ. Bicie zegara z kukułką przeplatało się z wołaniem córki. "Mamo! Mamo".
Matka podbiegła i również wydała zduszony jęk. Była to kobieta wierząca, zrobiła znak krzyża nad dzieckiem. Nad dziwną swoją wnuczką. Nad rogatą wnuczką. Rogatą jak sam szatan.
- Jezusie Mario, To dziecko ma rogi! - i uczyniła znak krzyża po raz kolejny. Nie wiedziały, że on - ten o którym nikt nie wiedział czy Bóg czy nie - patrzy. Uśmiecha się z dziwną czułością i stuka swoją laską raz po raz rozmazując obraz nowej babki, nowej matki i nowego dziecka.
________________
Krótki prolog
Jedziemy z tym koksem
Ju hu!
CZYTASZ
CIERPIENIA MŁODEGO KAMBIONA [Zawieszone]
Teen FictionDwoje osobników walczących ze swoim przeznaczeniem. Jeden psychol z manią rządzenia nad światem. Dodać do tego rozkapryszone i rozchwiane emocjonalnie wampiry Oraz odrobinę szalonych uczniów którym daleko do ludzi. Żółć z żołądka grykolaka wymieszać...