Rozdział 1

73 7 3
                                    


"Uff... Dam radę, dam radę... Albo zwariuję. To też jest opcja." Właśnie to sobie powtarzałam podjeżdżając pod szkołę. Moi rodzice chwilę wcześniej poszli na zebranie dla opiekunów pierwszoroczniaków tego liceum. Nie było ono obowiązkowe, niestety w moim przypadku było to konieczne. Wózek inwalidzki to jednak jest sprawa do omówienia z wychowawcą.

Nie jeżdżę na wózku całe życie, a dopiero od roku, który spędziłam na rehabilitacjach i nauce w domu, więc moi rodzice denerwowali się dzisiejszym dniem niemal tak bardzo, jak ja. Jest to normalne liceum, więc wcześniej kilka razy sprawdzali, czy nie ma schodów, wszystkie drzwi są odpowiednio szerokie i, co najważniejsze, czy szkoła byłaby chętna mnie przyjąć. W końcu jestem dosyć dużym kłopotem.

Szczęśliwie liceum jest oddalone od mojego domu jedynie o pięć minut. Pani dyrektor powiedziała, że jedynym warunkiem mojego przyjęcia jest napisanie egzaminu gimnazjalnego na wystarczająco wysokim poziomie i moja niepełnosprawność nie stanowi żadnego problemu.

Tak właśnie doszło do tej chwili. Przed bramą szkoły waham się tylko chwilę, a potem wjeżdżam przez nią do szerokiego korytarza.

Inni uczniowie przyglądają mi się, kiedy ich mijam. Na ich twarzach maluje się szok zmieszany z zainteresowaniem. Głowę unoszę wysoko, chociaż tak naprawdę mam ochotę skulić się w sobie i uciec jak najdalej stąd. Nie lubię być w centrum uwagi, ale pewnie powinnam się do tego wkrótce przyzwyczaić, bo od wózka już się raczej nie uwolnię. Ale cóż, roztrząsanie tego tematu nic nie zmieni, więc po prostu staram się tego nie robić.

Kieruję się prosto do swojej wychowawczej klasy. Oprócz mnie i wychowawczyni, której kiwam na powitanie głową, siedzi w niej jeszcze jakiś wysoki brunet, który czyta książkę "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Bitwa w Labiryncie". Uwielbiam ją, tak samo jak wszystkie inne autorstwa Ricka Riordana! Może jednak nie będzie tutaj tak źle i znajdę kogoś do rozmowy? O ile oczywiście inni nie uznają mnie za jakąś ofiarę, której potrzeba jedynie współczucia.

W tym momencie bardzo się cieszę, że mój wózek nie skrzypi. Chłopak tak się wciągnął w lekturę, że mnie jeszcze nie zauważył, więc mogę dyskretnie obok niego przejechać do jednej z ławek na końcu sali i skryć za nią swoje siedzenie. Wystarczy mi szybkie spojrzenie na zegarek, żeby stwierdzić, że za niecałą minutę powinna przyjść reszta klasy.

Tak też się dzieje. Zaraz po dzwonku (swoją drogą bardzo głośnym) do sali wchodzi tłum nastolatków. Jedni są ubrani w stroje galowe, inni założyli jedynie eleganckie bluzki i dżinsy, a kilka osób nie wysiliło się nawet na to. Przy takich ubraniach moja marynarka założona do czarnych spodni wydaje mi się nie najgorszym pomysłem.

Kiedy wszyscy siedzą w ławkach, pani wychowawczyni wychodzi na środek klasy. Jest wysoką kobietą z burzą brązowych włosów i ciepłym spojrzeniem. Na moje oko ma jakieś 35 lat. Szybko pisze na tablicy "Pani Martines". Oj... Zapowiada się surowo. Jednak już po chwili kobieta uśmiecha się do nas ciepło i miłym głosem objaśnia najważniejsze informacje. Potem przechodzi między ławkami, rozdając plany lekcji i jakieś karty dla naszych rodziców. Niby same formalności, a jednak udaje jej się utrzymać całą klasę w luźnej atmosferze. Już ją podziwiam, ale też trochę jej współczuję. Pewnie niełatwo ogarnąć kilkadziesiąt młodych, pełnych energii osób, szczególnie bez krzyku.

Dwie godziny mijają szybciej, niż można by się spodziewać. Wszyscy ruszyli do domów, nie patrząc na szczęście na tył klasy. Mam zamiar pozostać niezauważona tak długo, jak to możliwe (jakby osoba jadąca wózkiem przez szkołę miała nie zwrócić niczyjej uwagi).

Właśnie miałam wyjechać przez drzwi klasy, kiedy na jednej ławce zobaczyłam zostawioną przez kogoś książkę. Nie chcę przetrzymywać pani Martines zbyt długo w klasie, więc szybko chwytam czyjąś zgubę i wyjeżdżam na korytarz, dając pani możliwość zamknięcia sali. Jestem niemal pewna, że chłopak, który czytał tę książę, którą po szybkim rzucie oka okazał się być "Percy Jackson", już dawno wyszedł ze szkoły. Nie pozostaje mi nic innego, jak wziąć ją do domu i oddać jutro właścicielowi. To mi podsuwa też do głowy myśl, że muszę się nauczyć imion i nazwisk osób z klasy, bo dzisiaj nie poznałam nikogo. Chęć zdobycia przyjaciół niestety rywalizuje we mnie (i chyba przegrywa) z chęcią pozostania anonimową.

Po dotarciu do domu, wreszcie mogę położyć się w łóżku ze słuchawkami na uszach. Mama nie wróci z zakupami szybciej niż w godzinę, więc do tego czasu nie mam możliwości zrobienia obiadu i muszę się czymś zająć. Otwieram więc książkę, podgłaśniam muzykę i tak już spędzam resztę dnia.

I Niech Życie Jakoś Mi Się ToczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz