1

13 1 1
                                    

To takie zabawne.

Schodzę po schodach, wbiegam do kuchni i mimowolnie uśmiecham się ze łzami w oczach, patrząc na miejsce, w którym zazwyczaj na mnie czekałeś.

Zawsze wstawałeś przede mną. Nie piłeś kawy, nie czytałeś gazety, po prostu siedziałeś w środkowej części narożnika, bardziej na prawo niż na lewo, wpatrując się w drzwi, jak gdyby miały one spełnić twoje trzy życzenia.

I gdy z nich wychodziłam, wyglądałeś, jakby te życzenia się spełniły.

Wstawiam wodę na kawę i wyobrażam sobie, że wciąż tu jesteś. Że wciąż mnie kochasz. Podchodzisz do mnie, oplatasz mnie ramionami w tali i całujesz delikatnie w kark. Zamykam oczy i wzdycham z rozkoszy.
-Dzień dobry, kochanie. -Mówisz, a na mojej twarzy z wolna pojawia się uśmiech. Odwracam się do Ciebie przodem, zarzucam Ci ręce na szyje i przyciągam do siebie.
-Dzień dobry. -Szepczę tuż przy twoich ustach, przed pocałunkiem.-Jesteś tu. -Zamykam oczy i przybliżam swoją twarz do twojej.
-Zawsze będę. -Śmiejesz się, a ja otwieram oczy na ten głęboki dźwięk.

Nie ma cię tu. To tylko wyobraźnia. Nie ma cię tu, choć obiecałeś. Już mnie nie kochasz.

Czajnik głośno zaznacza swoją obecność więc szybko wyciągam z szafki nad zlewem dwie szklanki i zalewam kawy.

Wróć. Jedną kawę.

Drugą wylewam do zlewu. Biorę kubek i siadam na stołku na przeciw ciebie. Uśmiechasz się, a ja robię to samo. Wstajesz, podchodzisz do mnie i wyciągasz rękę. Podaję Ci swą dłoń bez wahania, a ty lekkim pociągnięciem stawiasz mnie na nogi, unosisz lekko i kładziesz delikatnie na blacie. Pochylasz się i zostawiasz łagodny pocałunek na moim policzku. Zamykam oczy i odchylam głowę w tył w niemej prośbie o więcej. Rozumiesz mnie bez słów. Kładziesz dłonie po obu stronach moich bioder i podchodzisz jeszcze bliżej, napierając na mnie. Rozchylam nogi i oplatam cię nimi w tali przyciągając tak blisko jak się da. Pocałunkami kreślisz niewidzialną drogę od mojego polika, przez brodę i szyję, aż do dekoltu. Sięgasz ręką do cienkiej bluzeczki mojej piżamy i zsuwasz ramiączko. Zostawiasz ustami ślad na moim ramieniu, a ja drżę z rozkoszy zaciskając wokół ciebie uda. Jednodniowym zarostem drażnisz mój policzek, a gdy nasze usta dzielą milimetry, zatrzymujesz się i z leniwym uśmiechem spoglądasz mi w oczy. No dalej, błagam w myślach, nie przestawaj. Przybliżasz się wolno, a ja czując, że dłużej nie wytrzymam bez bliskości twoich ust, zagłębiam ręce w twoje włosy i nachalnie przyciągam do siebie.

Jednak do pocałunku nie dochodzi. Bo ciebie tu nie ma.

Wylewam niedopitą kawę i wspinam się po schodach w kierunku sypialni. Wchodzę a ty czekasz na mnie na łóżku w samych bokserkach. Promienie porannego słońca barwią twoją skórę na złoto. Twoje idealne ciało zdaje się jaśnieć, błyszczeć, świecić.
-Chodź tu. -mruczysz wyciągając rękę w moim kierunku. Nie mogę ci się oprzeć. Podchodzę do ciebie wolno, na palcach, zdejmując po drodze kolejne części ubrania. Zarzucam na ziemię podkoszulek, potem spodenki. Podchodzę do ciebie zupełnie naga. Podoba ci się to. Bez skrępowania podziwiasz moje ciało od nóg, przez biodra, brzuch, talię, klatkę, nie patrzysz na twarz. Wracasz od piersi z powrotem w dół. Wstajesz zdejmujesz bokserki, a ja śledzę każdy twój ruch, każdy mięsień, każde drgnięcie, każdy oddech. Jesteś idealny. Perfekcyjnie doskonały. Stoisz przede mną całkowicie rozebrany, a ja nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Ta sytuacja powtarzała się tyle razy. Tyle razy staliśmy przed sobą zupełnie nadzy, tyle razy poznawaliśmy swoje ciała, ich wzajemne reakcje. To nie powinno być niczym nowym. To nie jest nic, czego nie zaznalibyśmy wcześniej. A jednak, gdy ponosisz wzrok i wreszcie patrzysz mi w oczy, w twoim spojrzeniu widzę głód. Pożądanie. Podziw. Patrzysz na mnie jak na bóstwo. Jedyny cud na świecie. Podchodzę do ciebie i dłońmi badam twoje ciało. Robiłam to już tyle razy, a jednak za każdym kolejnym jest to co raz bardziej fascynujące. Wydajesz cichy jęk, gdy wędruje palcami po niższej części twojego brzucha. Gwałtownie wyciągasz powietrze, gdy sięgam rękoma jeszcze niżej i nie mogąc już wytrzymać, łapiesz mnie za pośladki i przyciągasz do siebie. Całujesz mnie gorączkowo. Namiętnie. Oddaję pocałunek z krótkimi przerwami by wydać z siebie jęk, lub nabrać powietrza, którego przy tobie zawsze mi brakowało. Przyciągasz mnie do siebie jeszcze bliżej i upadamy na łóżko. Moje nagie piersi, przy każdym ruchu ocierają się o twoją klatkę przyprawiając mnie o rozkoszne drżenie. Nogami oplatam twoją miednicę i napieram na ciebie biodrami. Moje ręce wędrują po twojej klatce, a twoje w odzewie robią to samo. Przewracasz mnie na plecy i teraz to ty napierasz na mnie całym ciałem. Wbijam paznokcie w twoje plecy i jednym tchnieniem, z zamkniętymi oczami wypowiadam dwa słowa:
-Kocham cię.
Cisza.
-Kochasz mnie.
Stwierdzam. Cisza.
-Powiedz mi, że mnie kochasz.
Żądam. Cisza.
Podnoszę ma ciebie wzrok, ale ciebie nie ma. Nie ma teraz, nie było przed chwilą, i nie będzie już nigdy.

Krzyczę. Wydaje z siebie dźwięk, który podobny jest do agonalnego wycia. Szarpię się za włosy, a po moich policzkach lecą łzy. Krzyczę, czując, że moje serce dłużej tego nie wytrzyma, że skonam tu naga i samotna z zaschniętymi łzami na twarzy i myślę sobie, że to wcale nie byłoby takie złe. Myślę, że dobrze byłoby umrzeć z pamięcią twoich pocałunków na moim ciele.

Zbiegam po schodach, kopiąc po drodze porozrzucane ubrania. W kuchni znajduję kuchenny nóż, którym zawsze kroiłeś pietruszkę, choć mówiłam ci żebyś użył mniejszego. Chwytam go i z jeszcze większym krzykiem wbiegam z powrotem do pokoju. Sięgam do komody po czerwone wino, które leżało tam zawsze, na wypadek gdybyśmy chcieli urządzić sobie romantyczną atmosferę. Za jednym zamachem wypijam połowę butelki i czkając krzyczę jeszcze głośniej.
-Twoje zdrowie! -Wrzeszczę. -Twoje zdrowie, jebany skurczybyku! Chwytam nóż i kreślę głębokie linie wzdłuż rąk, nóg i brzucha. Kreślę piersi i ramiona. Wszędzie gdzie sięgnę. Dopijam resztę wina i niemal szeptem wypowiadam słowa, które niegdyś wypowiadałam patrząc ci w oczy.
-Kocham cię. -Szepczę. -Zawsze kochałam.
Płaczę po cichu sięgając po garść tabletek z podręcznej apteczki. Drżącymi rękoma biorę przypadkowe opakowanie i połykam całość.
-Zawsze. -Szepczę, czując że tracę świadomość.

Budzę się w obcym pokoju pomalowanym na ohydną zieleń. Przez okna wpadają promienie porannego słońca, a w powietrzu unosi się zapach środków chemicznych i cierpienia. Słyszę przytłumione głosy i bardzo wyraźny dźwięk pracujących maszyn. Wydaje z siebie jęk i przecieram oczy dłońmi. Z trudem podnoszę się do pozycji siedzącej, a moje oczy zachodzą łzami.

Jesteś tu. Patrzysz na mnie a twoje oczy wyrażają tyle emocji, że aż kręci mi się w głowie. Łzy płyną mi teraz głębokimi strumieniami. Łapię cię za rękę i badam opuszkami blizny i zgięcia twoich dłoni. Niepewnie kładziesz drugą dłoń na mojej i gładzisz mój nadgarstek. Patrzę na twoją twarz zapłakanym wzrokiem, ale ty spojrzenie masz skierowane na nasze dłonie.
-Jesteś tu.
To szept, który ledwo sama słyszę.

A jednak ty oblizujesz wargi i ponosisz na mnie spojrzenie. Jedną rękę kładziesz na moim policzku, a drugą odgarniasz mi splątane włosy z twarzy. Patrzysz mi w oczy, a twoje spojrzenie ocieka czułością.
-Zawsze będę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 03, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

WspomnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz