część 38

422 52 11
                                    

          – Jeśli się nie mylisz, nic nam nie grozi – powiedział do narzeczonej Gert, gdy ruszyli w dalszą drogę w towarzystwie trzech łowców.

          – Tak naprawdę niczego nie wiemy. Na tym etapie możemy jedynie zakładać... Jeśli szczęście nam nie dopisze, poszukiwania mogą ciągnąć się miesiącami. – Mimo wszystko liczyła na szybkie rozwiązanie sprawy.

          – W takim wypadku mam nadzieję, że będą w najbliższym zajeździe. Nieprzytomni.

          – To chyba niemożliwe. – Uśmiechnęła się do niego.

          – Nie mów tak. To moje marzenie.


          Gdy wyjechali z lasu, w oddali zobaczyli zajazd obwarowany palisadą. Dopiero będąc blisko, dostrzegli na niej strażnika.

          – Szukacie kogo? – zapytał.

          – Twojego dowódcy – odpowiedział mu Rudgar.

          – Śpi i nie lubi, kiedy się mu przeszkadza.

          – Doprawdy? – Łowcę wyraźnie irytowała ta wymiana zdań.

          – Nie radzę go budzić. Jest sprawiedliwy, ale i wredny.

          – Otworzyć bramę! – wrzasnął Rudgar.

          – W zajeździe i tak nie ma miejsca, a... – zaczął strażnik, ale Veronika nie pozwoliła mu dokończyć.

          – Człowieku, zamknij się i rób, co każą – upomniała go.

          – Ej, lala, to ja jestem górą – usłyszała w odpowiedzi.

          – Żebyś się nie zdziwił – rzuciła ostro.

          – No proszę, pierwsza dziewka, która zwraca się do mnie w ten sposób... A ja was nie wpuszczę. – Na twarzy strażnika zagościł złośliwy uśmieszek.

          – Za utrudnianie pracy łowcom czarownic czeka cię surowa kara – poinformował go Rudgar.

          Mężczyzna zamarł na chwilę, a gdy już odzyskał panowanie nad sobą, zbiegł po drabinie i czym prędzej otworzył drewnianą bramę.

          Aktualny dowódca łowców zatrzymał się przy nim i obrzucił go srogim spojrzeniem.

          – Litości, litości... – zaczął błagać strażnik, padając na kolana.

          – Sprowadź tu swojego przełożonego.

          – Litości... – mężczyzna zaczynał płakać.

          – Mówiłeś, że jest sprawiedliwy. Może pozwolę, by on cię ukarał.


          Veronika, niezainteresowana scenami, które miały miejsce, powoli ruszyła w stronę zabudowań. Po drodze uważnie się rozglądała.

          Na placu przy ognisku odpoczywały cztery krasnoludy. Jeden z nich, oparty o wóz, czuwał. Pozostałe spały na prowizorycznych posłaniach.

          Czarodziejka postanowiła z nimi porozmawiać. Widząc, że się zbliża, wartujący szturchnął nogą najbliżej leżącego kompana. Ten, gwałtownie wyrwany ze snu, usiadł zdezorientowany.

          – Chcesz w mordę? – warknął na towarzysza, nie rozumiejąc, dlaczego został obudzony.

          Kobieta zatrzymała się przy nich.

          – Witam – zaczęła. – Mam pytanie. Nie widzieliście może ostatnio mężczyzn podróżujących karocą?

          – A kto pyta? Kultura nakazuje najpierw się przedstawić – pouczył ją krasnolud.

          – Mam na imię Veronika. Szukamy morderców. – Od razu podała rysopisy kultystów. – To poważna sprawa – zapewniła swoich rozmówców. – Prawdopodobnie zmierzają na północ.

          Krasnoludy popatrzyły na siebie, wzruszając ramionami.

          – Skąd jedziecie? – dopytywała.

          – Ze wschodu. Patrolowaliśmy las.

          – Rozumiem, że w lesie ich nie widzieliście?

          – Nie, na pewno nie.

          – A w zajeździe?

          – Tu jest pełno ludzi. Pewnie któryś by pasował do opisu – usłyszała w odpowiedzi.


          Czarodziejka, nie ustaliwszy niczego, ponownie się rozejrzała. Z miejsca, w którym stała, dostrzegła wiaty znajdujące się z boku głównego budynku. To tam zaparkowane były powozy gości. Podjechała bliżej, by dokładnie je obejrzeć. Pomimo tego, że wszystkie były czarne i ani jeden nie miał herbu, z pełnym przekonaniem stwierdziła, że żaden z tych pojazdów nie był tym, którego szukała.

          Nieco rozczarowana skierowała się do stajni, jednak zatrzymał ją Rudgar, który najwyraźniej zakończył już sprawę strażnika.

          – Oni nic nie widzieli. – Skinęła w stronę krasnoludów. – Karocy też tu nie ma. Jadę do stajni. Może rozpoznam konia.

          – Dobry pomysł, jeśli nie zamierzasz więcej nikogo wypytywać – powiedział ostro. – Arthur jasno określił zadania.

          – Byłeś zajęty – zauważyła.

          – Mogłaś zaczekać.

          – Chciałabym się jeszcze dzisiaj położyć, a chyba o świcie powinniśmy ruszać.

          – Wdzięczni jesteśmy za pomoc, ale to my mamy doświadczenie – zaznaczył z wyższością w głosie.


Strażnicy cieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz