"trolley"

76 7 2
                                    


Niebieskie tęczówki Eleanor skierowały się ku górze. Sufit, który przewijał się jak taśma kasowa, która swoją drogą kryła niejedną tajemnicę taką jak "W jaki sposób to do cholery się porusza?" i naprawdę El chciałaby to wiedzieć chociażby nie miałoby to w żaden sposób zmienić jej życia, na które nie mogła narzekać. Lubiła je, nawet jeżeli niektóre dni po prostu polegały na leżeniu i oglądaniu tych głupich seriali. Nie ona żartuje, były w porządku. Chciała po prostu zabrzmieć jak fajna, zwariowana nastolatka. Chociaż te dwie rzeczy w sobie miała. Fajna i zwariowana, można by dodać skromna ale dziewczyna tak nie uważała.  Wracając. Nie, nie była w szpitalu. Nie miała raka, wypadku samochodowego ani nie oddała się próbie samobójczej. Była w sklepie z oczymarmoladawiście najlepszym przyjacielem- Andrew. Jeden z tych fajnych typów.


-Oh Andrewie! -zawołała z jedną ręką na piersi, a drugą w powietrzu niczym rozpieszczona księżniczka. Dodajmy też, że właśnie siedziała w wózku sklepowym a tonie była żadna nowość. 


-Tak najdroższa? -spytał chłopak, który ciągnął wózek wśród alejek sklepowych w poszukiwaniu rzeczy na dzisiejszy obiad. Nie żartuje! Od kiedy Eleanor zainteresowała się jogą przeszli na zdrowy tryb życia pt: "na mieście jemy tylko 2-3 razy w miesiącu" To i tak było wiele jak na nich. 


-Gdybyś był tylko tak miły i wsadził tą zdrową, okrągłą pomarańcz razy dwa, byłabym zachwycona. -odparła i dodała na koniec swój uśmiech. 


-Dla ciebie wszystko- obaj wybuchnęli śmiechem przez co niektórzy ludzie przebywający obok nagle spojrzeli się na nich jednak był to tylko rzucony w kierunki ich krótki wzrok sprawdzający co za popieprzone dzieciaki przerywają ich spokojne tygodniowe zakupy. 


To, że byli szaleni to mało powiedziane. Niejeden raz wyrzucono ich z sklepu przez szybką jazdę lub ''przekroczenie prędkości'' na wózku. No bo co? Mieli te swoje naście, niektórzy byli już po dwudziestce a za plus, minus sześćdziesiąt będą razem leżeli w tym swoim świętym pokoju. Dwóch z nich już spełniało się w tym co robili najlepiej. Byli DJ-ami. Może nie światowej skali ale próbowali. Grali w stodołach już jakieś swoje małe koncerty. Nie byli w żaden sposób zawiedzeni. Wiedzieli, że gdzieś trzeba zacząć, nawet kiedyś przeczytali jakiś gówniany cytat na oczymarmoladawiście gównianej stronce gdzie leciał coś o tym, że początki nie są łatwe co było trochę prawdą.. No chyba, że pochodzisz z rodzinki Kardiashanów. 


Tak więc dziś (na szczęście, całuje stópki Boże) nie zostali wyrzuceni z marketu co ominęło przebierania się za stare małżeństwo (pomińmy to). Z trudem wrócili do domu bo El uparła się, że chce być niesiona na barana przez co Drew musiał trzymać wszystkie siatki oraz uważać aby dziewczyna nie spadła (nie żeby nie chciał aby spadła ale potem byłoby dużo roboty z sprzątaniem jej z chodnika a on był po prostu leniem. On walczył z tym.) Oto chłopak mógł w końcu wypuścić ten długo wstrzymywany oddech z swoich płuc.


-Hej! -dziewczyna uderzyła chłopaka w żebra na co ten od razu się zgiął- nie byłam chyba taka ciężka.


Jedna brew chłopaka powędrowała w górę przez co jego mimika twarzy wyrażała wyraz "czyżby?" 


No i tak się zaczęło. Wyścig rozpoczęty. Pan na torze numer jeden rzucił się w ucieczkę przed ogromnym trollem i kochani to nie żadna bajka! Grasuje potwór!

Alive and kicking /voliwoli (Zdrowy i wesoły)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz