Dotknij

372 44 4
                                    


 Śnieg z wolna sypał się z nieba. Opadał na chodniki i drzewa, kołysany podmuchami wiatru. Płatki topniały w wartkim nurcie rzeki, spływały z nim w dół - do miasta. Mróz okrył most warstewką wyślizganego lodu.
Felicja opierała się o drewnianą poręcz, wpatrując się smutno w płynące potokiem kry. Jej dłonie nikły w warstewce śniegu, chłód bólem odzywał się w stawach palców. Ignorowała zimno, zaopatrzona w biały krajobraz. Nie przejęta drżeniem mięśni swych zmarzniętych nóg, tonęła w myślach. Pozwalała śnieżynkom osiadać na kołnierzu futra.
Zbyt pochłonięta widokiem, nie dostrzegła ręki w czarnej rękawiczce, opierającą się tuż obok jej dłoni. Otrzeźwił ją dopiero cichy, męski głos.
- Pięknie tu, nie sądzi pani?
Zadrżała. Odwróciła głowę i obdarzyła spłoszonym spojrzeniem obcego człowieka. Przestraszyła się jego czerwonych oczu... Czego od niej chciał? Czemu jej przeszkadzał? Dlaczego się do niej odezwał?
Odsunęła się gwałtownie. Śnieg wsypał się do jej bucików, oblepił kostki. Skrzywiła się z zimna.
- Nie. Nie sądzę - odpowiedziała oschle, odwracając wzrok. - To okropne miejsce.
Mężczyzna zaśmiał się gardłowo, odchylając głowę. Zdjął dłoń z poręczy i otrzepał skórzaną rękawiczkę ze śniegu.
- Więc czemu patrzyła pani na nie z taką fascynacją? Czym zasłużyło na miano okropnego?
- Jeśli już musi pan wiedzieć - odwróciła z dumą głowę i założyła ramiona na piersi - to dlatego, że tu straszy. Zresztą... Nikt panu nie powiedział, że zaczepienie obcych kobiet jest niegrzeczne?
- Och! No tak! Niech mi pani wybaczy, że nie przedstawiłem się wcześniej! Gilbert Beilschmidt. Szukała pani duchów?
- Rozumiem. Nie jest pan stąd. To wyjaśnia pana brak manier - skwitowała sucho, wsuwając do kieszeni płaszcza czerwone od mrozu ręce. - Żegnam pana.
Czarne, oblepione śniegiem szpilki zastukały cicho na oblodzonych belkach mostu. Gilbert ruszył za ich dźwiękiem.
- Niech mi chociaż pani zdradzi, co takiego straszy na tym moście. Skoro pani imię pozostanie dla mnie tajemnicą...
- Moje imię to nie sekret. Nazywam się Felicja. A co do mostu... cóż. Skąd mam mieć pewność, że to nie pan tu straszy? Wygląda pan co najmniej podejrzanie.
- Och! Pani Felicjo! Oskarża mnie pani o bycie zjawą? - ściągnął rękawiczkę i wyciągnął rękę w kierunku kobiety. - Jeśli pani chce, może mnie pani dotknąć. Może to sprawi, że uwierzy pani w moją realność.
Blondynka zatrzymała się o krok od zejścia z mostu. Zerknęła na brukowaną drogę, a potem przeniosła ciężkie spojrzenie na mężczyznę. Westchnęła cicho. Nie sięgnęła do jego dłoni.
- Nie chcę pana dotykać. W ogóle nic nie chcę. No, może tego, żeby mnie pan zostawił. Czemu mnie pan zaczepia?
- Po prostu... - Gilbert oparł się plecami o poręcz, z uwagą przyglądał się kobiecie. - Jestem ciekawy, czemu patrzyła pani w wodę z takim smutkiem.
- Ja... zgubiłam tam obrączkę. Wpadła do wody - rumieniec kłamstwa wpełzł na jej policzki. A przecież mogła go zignorować, nie odpowiedzieć... - Smutno mi, że już jej nie odzyskam. Nurt jest tu za silny, bym mogła ją wyłowić.
Cichy śmiech nieznajomego sprawił, że Felicja zadrżała. Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej maleńki przedmiot. Złoto błysnęło w białej dłoni. Kobieta zbladła.
Czerwone oczy błysnęły groźnie.
- Tę obrączkę pani zgubiła?
- Skąd... skąd ją pan ma!? Proszę mi ją oddać!
- Nie mogę, Felicjo. Przecież już raz wrzuciłaś ją do rzeki - zaśmiał się raz jeszcze, widząc niedowierzanie w zielonych oczach. - Nie stój dłużej na mrozie. Iwan wróci dzisiaj później, zdążysz się spakować i odejść. I nie myśl więcej o śmierci. Nie warto.
Gilbert odwrócił się i ruszył na drugi brzeg mostu. Zatrzymał się na chwilę, na środku. Cisnął pierścionek do wody i spojrzał przez ramię.
- I nie wracaj tu już nigdy. Następnym razem będę musiał wziąć więcej niż błyskotkę.
Felicja chciała coś powiedzieć, lecz gdy mrugnęła, na moście nie było już nikogo.

***

Wiosna wybuchła za miastem. Zieleń ogarnęła świat, brzegi rzeki obsypały się bielą. Strząsane przez wiatr kwiaty jabłoni tworzyły zaspy na brzegach brukowanej drogi. Spływały do miasta razem z nurtem rzeki.
Gilbert zawsze lubił wiosnę.
W ostatnich latach też ją lubił, chociaż trochę mniej. Zieleń młodych liści przywodziła mu na myśl kolor oczu Felicji. To śmieszne. Minęło tyle czasu, a on dalej je pamiętał. Cztery lata... To niby dużo, ale...
Westchnął cicho.
Ale za mało.
Siedział na poręczy mostu, obserwując białe śnieżynki jabłoni, ginące w mętnym nurcie. W dłoniach przerzucał złotą obrączkę. Nie odwrócił się, gdy usłyszał za sobą jej ciche kroki.
- Zmieniłaś się - odchylił głowę i wpatrzył się w niebo. - A może to po prostu wiosna? Miałaś nie wracać...
- Miałam.
Westchnął raz jeszcze i odwrócił się do niej. Naprawdę się zmieniła. Wyładniała. Pięknie jej było z lekkim uśmiechem na ustach i w tej czerwonej sukience w grochy. Dużo piękniej niż w futrzanym płaszczu. Tak. Felicja była wiosną. Maj dobrze na nią działał.
Przeszła przez poręcz i usiadła obok niego. Blisko. Kilka centymetrów dzieliło ich od siebie.
- Miałaś nie wracać, mówiłem ci.
Skinęła głową, skubiąc w palcach brzeg sukienki. Miała. Miała już nigdy tu nie przyjść.
Po chwili uśmiechnęła się i złapała go za rękę. Jego dłoń była dziwnie chłodna.
- Miałam, ale nie dawałeś mi spokoju.
Zaklął cicho, ciskając do rzeki złoty pierścionek.
- Felicjo... wiesz, co to znaczy. To, że wróciłaś...
- Wiem.
- I naprawdę chcesz?
- Jestem gotowa, Gilbercie.
Skinął głową. Słońce świeciło wysoko na niebie, przyjemnie grzało skórę. Ptaki śpiewały cicho, akompaniując ich rozmowie.
I dopiero wieczorem, gdy horyzont objęła krwawa łuna, a Felicja wyszeptała, że już czas, Gilbert pochylił się nad nią. Pocałował ją miękko zimnym wargami i pociągnął w dół. W nurt rzeki.
Wiosna dobiegła końca.  

DotknijOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz