- Wychodzę! - krzyknęłam do swojej rodzicielki którą i tak średnio to obchodziło. Byłam jej oczkiem w głowie do czasu gdy skończyłam 8 lat. Wtedy - w dzień moich 8 urodzin, mój ojciec zginął. Do końca nie wiem jak to się stało. Gdy pytałam o to mamę, zawsze milczała. Trudno się dziwić bo sama nie znała odpowiedzi na moje pytanie: Kto to zrobił? Od policji dowiedziałyśmy się tyle, że został zastrzelony. Raczej, nigdy nie dowiemy się przez kogo. Gdy to się stało, moja opiekunka załamała się. Przestała dbać o siebie i o mnie. Dom utrzymywany jest przez dziadków którzy są dość zamożni. Nie odchodzi ją co robię, jakie mam oceny, czy jestem szczęśliwa. Całe dnie tylko piję. Dzień w dzień. Przez te 8 lat.
Postanowiłam iść do nie wielkiego lasu za moim domem. Chodziłam tam praktycznie dodziennie. Drzewa rosły tam bardzo gęsto, było dużo roślin, krzewów ale można bylo spokojnie między nimi przechodzić dzięki ścieżce która tam była. Zawsze zastanawiałam się, kto mógł ją zrobić? Nigdy nikogo tam nie spotkałam, prócz plątających się między drzewami bezpańskich kotów i paru wiewiórek. Głównie dla tego uwielbiałam tak to miejsce. Nikt nie widział tam jak płaczę, był spokój i cisza, jedyne co było słychać to śpiew ptaków. Świat perfekcyjny dla introwertyka. Zazwyczaj brałam tam swój notatnik i rysowałam. Zawsze robiłam to w jednym miejscu - nad małym jeziorem, na pniu starego, wielkiego drzewa. Tym razem też zaczęłam to robic.
Zaczęłam od pojedyńczych kresek, sama nie wiedząc co z tego ma wyjść. Ostatecznie zdecydowałam się na sowę. Podczas rysowania usłyszałam trzask gałęzi. Odwróciłam się żeby zobaczyć co to... Nic nie zobaczyłam, więc zeskoczyłam z pnia aby się rozejrzeć. Nic. Pewnie to tylko jakieś zwierzę... Wróciłam na swoje miejscę, wzięłam w rękę ołówek i wyciągnęłam ją w strone szkicownika ale go tam nie było...
- Co?! - krzyknęłam sama do siebie ze złością i zdziwieniem. Włożyłam w niego wiele pracy. Miałam jeszcze inne ale nie chciałam stracić prac w nim zawartych. Kto mógł to zrobić?
-Najwyraźniej poprostu spadł z drzewa - weszlam na pień i wychyliłam głowę do tyłu aby zobaczyć czy tam nie leży...
Eh.. - jęknęłam widząc kolejne jeziorko na które wcześniej nie zwróciłam uwagi - Już po mnie - wyciągnęłam rękę i włożyłam do wody. Była taka brudna! - Nie ma.. - powiedziałam zawiedziona. Nagle poczułam czyjąś rękę na plecach. Chciałam się odwrócić ale nie zdążyłam bo ta osoba zepchnęła mnie do wody! - Aaaaaa! - zaczęłam krzyczeć i szarpać się - Kto to zrobił?! - ponownie krzyknęłam. Woda była taka zimna! Na szczęście nie była tak głęboką żebym mogła się utopić. Sięgała mi do połowy szyji. Usłyszałam cichy śmiech - Kim jesteś?! - zaczęłam miotać się jeszcze mocniej co w sumie średnio mialo sensu. Nikogo nie widziałam. Jak to możliwe? Zaczęłam zastanawiać się którą stroną jeziora wyjsc. Przecież mogą tam być jakieś głębsze zagłębienia, a wejście w nie mogło skończyć się utopieniem. Zatrzęsłam się na tą mysl... Jako najlepsze wyjście uznałam wspięcie się na pień z którego wcześniej zostalam zrzucona. Wszystkie gałązki na których starałam się podciągnąć były tak stare ze od razu łamały sie pod moim ciężarem. Byłam bliska płaczu. Zaczęłam szukać wyjścia z innej strony ale tam były pokrzywy przez które nie dawałam rady przejść. Wtedy ktoś złapał mnię za dłoń...Gwiazdka = motywacja
Przepraszam za błędy!