Blady strach - 001

29 1 0
                                    

Ann Arbor to piękne miasto. A przynajmniej takie się zdaje, gdy siedzi się na dachu, oglądając zachód słońca. Takie myśli przebiegały po głowie Imogen, choć w tamtej chwili nie była nastawiona na myślenie, tylko na miły czas spędzony z chłopakiem. Kiedy Darren pocałował ją delikatnie w policzek roześmiała się cicho. Był jej chłopakiem od niedawna i wciąż odkrywali siebie nawzajem.

Nie była to miłość - Imogen nigdy nie sądziła inaczej. Po prostu ona i Darren lubili spędzać ze sobą czas, a ich relacje bynajmniej nie przypominały przyjacielskich. Ot, zwykły, licealny związek, o którym wiesz, że nic na dłuższą metę z tego nie wyjdzie, ale póki co, postanawiasz chwytać dzień. Imogen nie kochała Darrena. Lubiła go, to prawda i lubiła ich wspólne noce, ale to wszystko. Oboje wiedzieli, że w razie czego dadzą sobie nawzajem spisać na klasówkach, będą kryć się nawzajem przed starymi, ale żadne z nich nie poświęciłoby dla drugiego niczego naprawdę ważnego.

Teraz jednak cieszyli się swoim towarzystwem, na tym konkretnym dachu, w tym konkretnym dniu. Oboje wiedzieli, że zapewne skończy się to pośpiesznym seksem, żeby nie nakrył ich ojciec Imogen po powrocie z pracy. Kiedy dłonie Darrena zaczęły gładzić Imogen po udzie, ta nie protestowała. Szepnęła zamiast tego - Zróbmy to tutaj.
- Na dachu?
- Tak. Masz gumki?
Skinął głową.

***

- Było cudownie - szepnęła Imogen, całując swojego chłopca na pożegnanie - Musimy to kiedyś powtórzyć.
Nie powtórzyli, ale to inna sprawa.
- Na pewno. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Jak wiemy, oboje kłamali. Różnica polega na tym, że Imogen skłamała świadomie, wiedząc, że ta ściema jest konieczna. Każda para, może z wyjątkiem Grey'a mówiła sobie takie rzeczy. Darren natomiast szczerze w to wierzył. Z jego punktu widzenia, jeśli chodzisz z dziewczyną, to oczywistym jest, że jesteś zakochany. Imogen o tym wiedziała i rozumiała to podejście. Jednak kiedy zamknęła za nim drzwi, dopadła ją refleksja na temat tej autohipokryzji. Usiadła w fotelu i włączyła Truman Show. Dość głupawa komedia, ale przynajmniej nadają ją właściwie o każdej porze. Czekała na przyjście ojca.

To nie brazylijska telenowela, więc ojca nie porwało UFO, ani nie został zastrzelony z powodu handlu narkotykami. Niemniej jednak, spóźniał się już ponad godzinę i Imogen zaczynała się niepokoić. Przypominało jej to wieczór zniknięcia mamy. Wówczas też była siedziała w fotelu i co chwilę pytała ojca, kiedy mama wróci. Tym razem jednak była sama. W końcu wykręciła numer taty.
Ojciec nienawidził, gdy dzwoniła do niego w pracy. Mówił, że ma zajmującą pracę, której nie może ot tak przerwać. Fakt faktem - kiedy namawiasz kogoś do kupna domu, musisz łapać chwilę, a nie przerywać nagle, by porozmawiać przez telefon. Teraz jednak stwierdziła, że nie ma wyboru. O dziwo, odebrał już po drugim sygnale - Halo? - Zamarła. To nie był głos jej ojca.
- Kim... kim pan jest?
- Właściciel telefonu zasłabł. Z kim rozmawiam?
- Z jego córką. Źle z nim? Mam przyjechać? - Przycisnęła dłoń do ust. Starała się oddychać, ale miała wrażenie, że ktoś zacisnął węzeł na jej gardle.
- Nic mu nie jest. Jest nieprzytomny, ale jego stan jest stabilny. Jesteśmy na Arborview Boulevard, koło zjazdu na Paul street. Ma pani prawo jazdy?
- Mam, jasne - powiedziała drżącym głosem.
- W porządku. Przepraszam, nie wiedziałem, ile ma pani lat. Proszę przyjechać.
- Okay. Zaraz będę. - Zaczęła się zbierać. Gdy już miała wychodzić, uświadomiła sobie, że tak naprawdę, to nie ma żadnych dowodów, że tamten człowiek mówił prawdę. Mógł ukraść ojcu telefon, a teraz ściągnąć ją do siebie, w jakichś niecnych celach. Dlaczego nie zadzwonił po karetkę?
Myśląc o tym, pobiegła po gaz pieprzowy, który zawsze przymali na stole w salonie. Tak na wszelki wypadek.

***

Pokonując ostatni zakręt, dostrzegła grupkę ludzi, przykucniętych przy nieprzytomnym mężczyźnie. Zjechała na bok. Jeden mężczyzna wyszedł z tłumu i podbiegł do niej - Pani jest córką... - Wyciągnął przed siebie dowód osobisty. Pewnie znalazł go w kieszeni ojca - Tatuma Fritzgeralda? Dziwne imię.
- Tak. A imię w istocie dziwne. Zadzwonił pan po karetkę?
- Jedna z kobiet to zrobiła. Sądzę jednak, że nic mu nie jest. Pewnie zaraz się obudzi. - Mężczyzna wzruszył ramionami. Jego jasnoniebieskie oczy uważnie mierzyły ją wzrokiem.
- Skąd pan wie, że nic mu nie jest?! Nie zemdlał przecież dla kaprysu!
- Moja siostra jest ratowniczką. Powiedziała mi, że jeśli funkcje życiowe są w normie, to jest to zapewne przepracowanie, zła dieta, czy coś w ten deseń.
- Zapewne. A może to jakiś nowotwór? Zanik wieloukładowy, albo DLB?! - Dziewczyna niemal wybuchła płaczem.
- Karetka zaraz tu będzie. Oni go zbadają, nie bój się.
Dziewczyna uklękła przy ojcu. Zaczęła go klepać po policzkach, w nadziei, że go to obudzi. Nic z tego nie wyszło, ale konkretna czynność pomogła jej się uspokoić.
- Jeden, jeden, dwa, trzy, pięć, osiem... - wymamrotała - trzynaście, dwadzieścia jeden, trzydzieści cztery...
- Ciąg Fibonacciego? - Skinęła głową i dalej liczyła - Pięćdziesiąt pięć, osiemdziesiąt dziewięć, sto czterdzieści cztery...

***

Po przyjeździe karetki Imogen wsiadła razem z noszami. Mężczyzna wręczył jej numer telefonu ze słowami - Zadzwoń, co z nim, dobrze?
Skinęła głową, chowając kartkę do kieszeni.

***

Podczas gdy pan Tatum budził się w szpitalu, patrząc na swoją córkę, jasnooki mężczyzna rozmawiał właśnie z dwojgiem innych osób. Kobieta ubrana była jak na bal, mimo że siedzieli w parku w środku nocy. Mężczyzna prezentował się bardziej zwyczajnie, ale mimo to jego elegancka marynarka kontrastowała z otoczeniem.
- Wątpię, by miała z tym coś wspólnego.
- Nie przyniosła broni?
- Tylko gaz pieprzowy, ale biorąc pod uwagę godzinę, wcale jej się nie dziwię. - Mężczyzna zapalił papierosa, a jego towarzyska chrząknęła znacząco. Poczęstował ją.
- Obyś miał rację - rzucił mężczyzna w marynarce, odwracając się i powoli się oddalając.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 25, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wampirze opowieściWhere stories live. Discover now