Kolejny zwyczajny dzień w domu dziecka. Baśka z Olafem się jak zawsze ganiają, Marcin z Dawidem palą fajki a trójka małych dzieci układa klocki Lego. Wszyscy mamy te okropne niebiesko-żółte bluzki i czarne spodnie. Nawet buty mamy jednakowe. Nagle trojaczki zaczynają się śmiać. Zazdroszczę im. Ich może jeszcze ktoś weźmie, a mnie? Kto by chciał czternastolatkę, której i tak już nie wychowają po swojemu? No właśnie. Nikt. Podchodzi do mnie Dawid, pyta czy zapalę. Patrzę na niego, a on odchodzi. Tak, zawsze spoko. Siadam na parapecie i obserwuję podwórko, które jak zawsze jest puste, każdy woli siedzieć w do… w budynku. Trafiłam tu trzy lata temu, ale nadal nie umiem się przyzwyczaić. Wstaję rano z myślą, że przyjdą rodzicie, pocałują mnie, powiedzą „Cześć, córeczko” i zabiorą. A potem przypominam sobie, że oni nie żyją…
*2h później*
-Dzieci, obiad! – schodzę na dół, siadam przy oknie. Kocham świat, jest taki piękny. Pod budynek podjechała srebrna toyota. Wieczorem zabrali te małe dzieci. Całą noc płakałam w poduszkę. Mnie nie zabiorą. Ja tu zostanę, potem pójdę znając życie na ulicę. Rano podeszła do mnie Iza, cała podekscytowana.
-Wiesz, że podobno jacyś nadziani ludzie chcą nastolatkę? „Bo nie w głowie im zmienianie pieluch”? Jest szansa, mnie to nie wezmą, za stara jestem – Iza ma 17 lat. – ale ty? Oni podobno mają willę z basenem, może nawet kilka sypialni? E… nie cieszysz się?
-A może oni chcą chłopaka? Może jestem dla nich za brzydka? A może to tylko jakaś plota?
-No co ty, Lucy, ty? Już twoje imię i pochodzenie ich zainteresuje.
-A może oni wolą Polkę? Znaczy, osobę której tato nie był Amerykaninem?
-A może morze jest czerwone. Nie pękaj, najważniejsze jest podejście. Przecież nie wezmą Sary, ona na kilometr śmierdzi papierosami. Patrz! – wyjrzała przez okno – przyjechali, tak to chyba oni, taki wypasiony ten samochód, to chyba nie nasza kucharka, co nie.
***
Ci ludzie od pół godziny chodzili po ośrodku, co chwilę przystając przy jakimś dziecku żeby porozmawiać. Od Izy długo nie odchodzili, ale gdy zobaczyli blizny (Iza mając jedenaście lat chciała się zabić, bo bił ją ojciec) jakoś stracili humor. W końcu podeszli do mnie…
-Dzień dobry, jak masz na imię dziecko? – poczułam ukłucie w dołku. No ale cóż, nie będę tracić szansy na normalne życie.
-Yy, no dzień dobry… Nazywam się Lucy. Lucy Tower.
-Och, czyli nie jesteś z Polski?
-Ym, mój tata był Amerykaninem. Ale w Polsce się urodziłam.
-To piękne! Roman jest z Anglii. – uśmiechnęła się i wskazała na męża. Ta kobieta ma coś w sobie.
-A dlaczego jesteś w domu dziecka? No oczywiście nie musisz odpowiadać.
-Nie, to nie jest problem. Moi rodzice trzy lata temu wyjechali na Majorkę, mnie zostawili u przyjaciółki. Pasował mi ten układ, bo nigdy nie mogłam nocować poza domem, chyba że u babci. Wracając z wycieczki wyjechał im na drogę jakiś facet… Zabił ich. Byli sto trzydzieści siedem kilometrów od domu… - z mojego oka popłynęła łza. – jeśli bym pojechała, nie rozmawiałabym teraz z państwem…
-Och, nie płacz, kochaniutka – podała mi chusteczkę. - my tym czasem idziemy dalej. – pan Roman do mnie mrugnął. Hm… Chyba jest szansa. Ale z Pawłem rozmawiali o wiele dłużej i ciągle się śmiali. Hm…
CZYTASZ
Nowy dom, nowe życie.
Teen FictionLucy, młoda dziewczyna, której tato był Amerykaninem. Właśnie... był... Rodzice umierają, nastolatka trafia do domu dziecka. Gdy już traci nadzieję, że ktoś ją adoptuje zjawiają się jacyś ludzie. Dla młodej Tower jest to szansa na nowe, może lepsze...