Dwudziesty czwarty listopada, był to czwartek. O ile pamięć czasem zawodzi mnie przy niektórych wspomnieniach, to w przypadku tej daty mam przed oczami wszystko tak dokładnie jakbym oglądał film. Przeżyliśmy wtedy nasz wspólny pierwszy śnieg tamtej zimy.
Siedziałem przy swoim laptopie dokańczając pisanie raportu, którego nie udało mi się napisać w pracy, kiedy Jongin wbiegł do salonu i nie racząc mnie ani jednym słowem wyjaśnienia, zaciągnął mnie za rękę do okna, bym mógł napawać swoje oczy magicznym widokiem spadających na ziemię płatków śniegu.
Zaproponowałem wyjście na zewnątrz, nawet jeśli minusowa temperatura zbytnio do tego nie zachęcała, lecz chłopakowi nie przeszkadzało to ani trochę. Odkąd zaczął chodzić w moich starych swetrach, nie narzekał już na zimno.
Byliśmy jedynymi osobami, które stały na dworze ze wzrokiem uniesionym ku niebu. Otaczał nas niezwykły taniec białego puchu, noszonego przez niesforny wiatr, który muskał nasze policzka kłującym chłodem, a oddechy malował na mglisty kolor.
Nigdy nie zastanawiałem się jak takie zwyczajne zjawisko atmosferyczne może stać się nagle pięknym wspomnieniem, który po czasie idealizuję jako chwilę nadzwyczajną. Jej wyjątkowość nadawała obecność Jongina u mojego boku. Jego oczy błądziły po szarym nieboskłonie, a do eteru wypuszczał pomruki zachwytu.
Bardziej i dokładniej niż sam śnieg, pamiętam obraz stojącego chłopaka, a panująca wówczas zima była jedynie tłem dopełniającym arcydzieło spod ręki prawdziwego artysty – życia.
— Moja matka nadal nie wie, że u ciebie jestem — westchnął, a słowa towarzyszące przy tym, wydawały się jakby opuściły jego krtań jedynie przy okazji.
Poruszyłem się niespokojnie w miejscu na jego słowa. Jeszcze nigdy nie wspominał o niej przy mnie. Nie wiedziałem nawet, że miał jakąkolwiek rodzinę.
— Nie powiedziałeś jej jeszcze? Będzie się o ciebie martwiła.
— Odwiedzam ją zaraz po pracy, by sprawdzić czy jeszcze nie zapiła się na śmierć albo czy ma co jeść... Nawet gdy znikam na dłuższy czas, ona nie pyta, gdzie byłem. Przyzwyczaiłem ją do myśli, że zawsze wracam, ale teraz... — przerwał na moment, a jego wargi zadrżały, jakby nie był pewny, czy chce narazić swoje głęboko skrywane myśli na to przeszywające zimno. — Teraz nie chcę już wracać.
Zamarłem.
Trudno mi było wyobrazić sobie co takiego musiał wtedy czuć Kim, że musiał zastosować kaliber takich słów, jednocześnie ubierając je w spokojny ton głosu.
— Jongin... To twoja matka. Nieważne jaka by nie była, to nadal twoja rodzina.
— Ty nic nie rozumiesz — odparł odwracając się do mnie plecami, a z frustracji zaczesał włosy do tyłu.
— Może i masz rację. Nie znam jej, nie wiem jaka jest, ale odpowiedz sobie, czy umiałbyś zasnąć spokojnie w nocy nie wiedząc co się z nią dzieje?
CZYTASZ
You stole my Heart
FanfictionTamtego dnia przekonałem się, że tracąc na chwilę swój portfel, zyskałem w zamian coś cenniejszego nawet od pieniędzy ─ kogoś, kto potrzebuje mnie, a ja jego.