Życie me rozpoczęło się w niezwykle dziwnym miejscu. Później dowiedziałam się, że była to fabryka. Od dnia, w którym trafiłam do miejsca wypełnionego spieszącymi się dokądś dorosłymi oraz ich mniejszymi, lecz niezwykle hałaśliwymi wersjami wiedziałam, że będę częścią czegoś wielkiego. A przynajmniej miałam taką nadzieję... Moja rasa nie przypominała gwiazd z wyższych sfer, odznaczaliśmy się jednak niską ceną i dość ładnym wyglądem. Wiedziałam to, gdyż w przeciągu kilku dni większość naszej populacji zdążyła znaleźć nowy dom. Dlatego też dziwne było, gdy pewnego dnia obudziłam się zupełnie sama...
Często słyszałam, jak inne produkty szeptały, spoglądając w moją stronę. Czasem zrywałam się nagle w środku drzemki cała zlana klejem. Dręczyły mnie koszmary senne. W mojej głowie tłukła się niezliczona liczba uczuć, obrazów i barw. Niestety nie należały one do prześlicznych, posypanych brokatem, różowiutkich kuleczek... No bo jak znieść świadomość tego, że nie jest się nikomu potrzebnym? Może przesadzam, ale w tamtej chwili nie obchodziło mnie nic innego, jak tylko to, by jakieś dziecięce rączki złapały mnie w obwodzie i wrzuciły do koszyka. Nowy rozdział w moim życiu uznałabym za rozpoczęty, ale... Tak się nie stało.
Aż w końcu nadszedł ten sądny dzień. Zgodnie z tym, co wtedy sobie pomyślałam - najgorszy moment w moim marnym żywocie. Nad naszym stoiskiem zawisła ogromna, powiewająca żółcią flaga, z przerażającym napisem "WYPRZEDAŻ". Kiedy coś takiego pojawi się nad tobą, jesteś skończony. Drogie i luksusowe produkty wyśmiewają się z ciebie, nazywając "tą zniżoną". Pojęcie to ma dwojakie znaczenie, ale nie sposób nie zgadnąć, że żadne z nich nie jest pozytywne. Trudno mi było pogodzić się ze swoim losem. Coraz częściej zdarzało się, że siedząc na półce sklepowej roniłam ciche łzy. Denerwowało mnie to, że akurat ja musiałam być ostatnia.
I stało się. Dzień przed Wigilią chwyciły mnie dłonie poczciwej staruszki. Jej oczy przepełnione były czymś dziwnym... Nie rozumiałam tego. Patrząc na nią popadałam w melancholię. Zdawała się... smutna. Załamałam się. W myślach błagałam, aby ta pomarszczona kobieta odstawiła mnie na miejsce! Wolałabym gnić na wyprzedaży niż... To przeżywać. Ból. Potworny ból. Czułam go. Emanował z niej, niczym groźba. Pierwszy raz poznałam coś takiego. Pogrążyłam się w swoim smutku, łącząc nasze dwie istoty ze sobą. Chciałam zasnąć i... Nigdy się nie obudzić. Tak działała na mnie owa babunia.
Kiedy się ocknęłam, spostrzegłam, że wiszę. Małe drzewko wprost w idealny sposób odzwierciedlało izdebkę, w której stało. Doznałam czegoś w rodzaju... strachu? Samotności? Nie... Nie mogłam tu być! To po prostu niemożliwe! Przeraziłam się. Zabrakło mi tu krzyku dzieci, śmiechu nastolatków, gwaru rozmów dorosłych. Nie mogłam przyjąć do wiadomości, że ta staruszka... Czuła się tak samo, jak ja. Znałam to doskonale. Samotność. Brak kogoś, kto mógłby mnie wesprzeć. Ale nie potrafiłam się do tego przyznać. I za to jej nienawidziłam. Kobieta, która mimo swojej inności, wybawiła mnie od perspektywy spędzenia świąt na dnie pudła, budziła we mnie odrazę. Jak ona mogła?! Dlaczego była sama?! Chciałam poczuć tak zwaną "magię świąt"! A w tym mieszkanku nie dostrzegłam nic magicznego! Ani odrobinki! Tylko ta obrzydliwa starucha! Gdy na nią patrzyłam, chciało mi się śmiać. Biedna, zmęczona... Kpina losu! Dlaczego ona jeszcze żyła?!
Później karałam się za te myśli. W głowie młodzika pojawia się wiele słów, których później żałuje. Kiedy zrozumiałam, wprost nie mogłam na siebie patrzeć...
Gdy minęły pierwsze złości, poczułam... Żal. Smutek. Dokładnie obejrzałam sobie małą chatkę, w której przyszło mi żyć. Obraz, który zapamiętałam na długi okres czasu, objawił się właśnie w tej chwili.
Wnętrze ozdobione było światełkami nadającymi szczególny wydźwięk. Na półce stała prześliczna, drewniana stajenka. A w niej malutki Jezusek na sianku, Maryja z Józefem i zwierzęta. Szopki sklepowe nie mogły się równać z tym, co widziałam przed sobą.
Stół przykryty odświętnym obrusem, a pod nim zasuszona trawa. I... Cztery miejsca siedzące. Cztery? Jedno dla staruszki, drugie dla niespodziewanego gościa, a dwa pozostałe? Nie miałam pojęcia. I wtedy to dostrzegłam.
Na starej, drewnianej komodzie stały trzy fotografie. W pierwszej ramce widniała dziewczynka. Wygląd wskazywał na około dziewięć lat. Roześmiana buzia, rozwichrzone włosy... I ta radość! Ten śmiech!
Na trzecim znajdował się wizerunek mężczyzny w podeszłym wieku. Delikatne rysy znaczyły słaby uśmiech, jakby był u kresu wytrzymałości. Ale dostrzegłam w nim coś pięknego. Coś, czego dotąd nigdy nie widziałam.
A środkowe zdjęcie... Przedstawiało dziewczynkę i mężczyznę z fotografii, jednak dużo młodszego. I kobietę. Miałam dziwne przeczucie, jakbym ją znała... Wszyscy byli razem. Na wspólnym zdjęciu. Uśmiechnięci. Coś pięknego. A pomiędzy ramkami leżała malutka Biblia, stał krzyż oraz widniały słowa wyryte w komodzie - "Na wieki wieków. Amen."
I wtedy uderzyła mnie powaga całej tej sytuacji. Zrozumiałam, dlaczego babunia tak żarliwie się modliła... Dlaczego przez większość dnia siedziała w dziwnym spokoju, niemal bezruchu. Dlaczego rozmawiała z wytartą podobizną. W ten sposób radziła sobie z bólem... Bólem po utracie bliskich... Skazana na samotność. Dziewczyna musiała być jej córką, a mężczyzna mężem. W dzień wigilijny dzieliła się opłatkiem z małą, szmacianą lalką. Jadła świąteczne potrawy samotnie, słuchając przy tym wolnych kolęd. Ale czemu? Dlaczego nie próbowała zapomnieć? Przecież musiało minąć tyle lat... Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam jej współczuć. To, co przeżyłam, w porównaniu z jej nieszczęściem było niczym. Ale skąd to uczucie? Czemu czuję się jakby ktoś mi wyrwał serce? Dlaczego lecą mi łzy, chociaż tego nie chcę? Święta powinny być radosne! A nie takie... Tylko ból. Jednakże w ciągu tych smutnych dni, poczułam szczególną więź z kobietą siedzącą w bujanym fotelu, która trzymała zdjęcie i drżącymi dłońmi ścierała łzy... Rozumiałam ją. A przynajmniej próbowałam. A gdy na mnie spoglądała, zalewał mnie jakiś błogi spokój. Jakby to anioł na mnie patrzył, nie człowiek. Anioł, który stracił wszystko, co miał i cienką nicią przytrzymywał się ziemi.
I tak zostałam ze staruszką przez dwie zimy. Jak co roku, zsiwiała kobieta chciała powiesić mnie na choince. Jednak minęły lata i jej zdrowie się pogorszyło. W tym momencie trzymała na swych kolanach małe drzewko, fotografie oraz szmacianą lalkę, a w dłoni mnie. Już blisko, bliziutko... Gdy nagle zamarła w pół ruchu. Poczułam, że spadam i... Cisza. Nim roztrzaskałam się na tysiąc maleńkich elementów, ujrzałam babunię opadającą na fotel. Z ciała odpłynęło ciepło. A moimi ostatnimi myślami było "dziękuję" i z hukiem opadłam na podłogę.
Zwiędłyśmy obie, w tym samym czasie, niczym róże, którym zabrakło wody. Lecz dla tej biednej kobiety to było niczym wybawienie. Ból i rozpacz odeszły w siną dal, a ona w końcu mogła być szczęśliwa. Oderwała się od ziemi i odleciała. To było przepiękne.
Początki bywają trudne, ale tak to już jest w życiu. Otaczają nas uskrzydleni, którzy pozostali na ziemi, by wykonać jakąś specjalną misję i przez to nie mogą odejść do nieba. Wokół nas jest ich sporo, trzeba jednak umieć patrzeć w głąb duszy i umysłu ludzi, nie oceniać po wyglądzie. Ona spędzała swoje święta w sposób odmienny od innych. I w tym cały urok. Bo czy każdy musi być taki sam?
CZYTASZ
Opowieść bombki choinkowej
Short StoryŚwięta z perspektywy bombki choinkowej. "Bo czy każdy musi być taki sam?"