Misja ratunkowa

68 21 11
                                    

     Zbliżała się godzina 16:00 i Ada dopiero teraz skończyła sprzątać i wywiązać się z innych codziennych obowiązków.
– Nareszcie. – Odetchnęła z ulgą, gdy wyszła z domu na świeże, wiejskie powietrze. W końcu nadszedł piątek i mogła oddać się swojej pasji – jeździe konnej – tym bardziej, że posiadała własnego wierzchowca. Postanowiła, że nie zmarnuje tej pięknej czerwcowej pogody.
     Skręciła w lewo, idąc drogą, prowadząca do małej stajni. Promienie słońca przebijały się przez korony drzew, a od czasu do czasu powiewał lekki wiatr, wprawiając w ruch brązowe włosy dziewczyny. Wprost idealna pora na przejażdżkę.
     Idąc obok stajni usłyszała rżenie, a chwilę potem, będąc bliżej, w oknie zobaczyła głowę swojego konia. Weszła do stajni, zostawiając otwarte drzwi. W boksie stał piękny, wysoki, gniady ogier wielkopolski z szeroką łysiną na pysku i dużymi, bystrymi oczami. Gdy ujrzał swoją właścicielkę, zarżał cicho na powitanie i podszedł do furtki. Był młodym, zaledwie pięcioletnim koniem, szalonym, jeśli się mu „popuściło wodze” (w przenośni i dosłownie), a zarazem posłusznym i szybko uczącym się. Ada otworzyła drzwiczki i weszła do środka, po czym przywitała się z ogierem.
– Już niedługo wakacje, wiesz? Będziemy mogli jeździć całymi dniami. – Przebywając z koniem sam na sam, często do niego mówiła. Czuła, że wtedy budują głębszą więź pomiędzy sobą.
     Na przeciwległej ścianie stały pojemniki z paszą, a obok nich, na długiej i grubej belce zawieszone były siodło, czaprak, szczotki w torbie oraz inne potrzebne do treningu rzeczy. Nie zamykając furtki, Ada przeszła na drugą stronę, z powrotem zabierając ze sobą szczotki i osprzęt. Na drzwiczkach boksu zawiesiła rząd, a z torby wyjęła gumowe zgrzebło i zwykłą szczotkę włosianą. Energicznymi ruchami czesała brązową sierść konia, niewątpliwie sprawiając mu tym przyjemność, bo ogier przymknął oczy i zawiesił głowę.
     Gdy sierść uzyskała połysk, a grzywa i ogon zostały rozczesane, Ada przystąpiła do siodłania. W pierwszej kolejności narzuciła na grzbiet konia bordowy czaprak z wyszytymi złotą nicią literami, układającymi się w słowo „Wigor”. Następnie zdecydowanym ruchem założyła siodło i zapięła polręg. Upewniwszy się, że zrobiła to poprawnie, podeszła do głowy ogiera i kantar zamieniła na ogłowie.
     – Powoli – rzekła dziewczyna, wyprowadzając konia ze stajni. Wigor przebierał niespokojnie kopytami, stukając o beton.
– Poczekaj, muszę zamknąć stajnię, żeby ci owsa nie ukradli – zażartowała nastolatka – No już, już, chodź. Poprowadziła go przez podwórze przy stajni, pociągnęła popręg i już miała wsiadać, gdy coś sobie przypomniała.
– Ach! – zorientowała się. – Byłabym zapomniała. Przywiązała ogiera do płotu, chociaż wiedziała, że nie powinna tego robić przy pomocy wodzy i wróciła do stajni po kask. Po kilku sekundach była z powrotem, założyła go i dopiero wtedy wskoczyła na siodło.
– No – powiedziała. – Teraz możemy ruszać.
     Chwilę jechali po rozmiękłej ziemi (Niedługo zrobi tutaj błoto, pomyślała Ada), a potem skręcili w prawo na asfaltową dróżkę. Nie minęło wiele czasu, a ich oczom ukazała się mała łąka, gdzie na jej drugim końcu zaczynał się las mieszany. Dziewczyna skierowała tam konia i musiała go wstrzymać, bo już palił się do szybszego chodu.
     Pierwsze kilka metrów leśnej dróżki było dosyć mocno zarośnięte, a ziemia lekko podmokła, jednak nieco dalej zaczynał się twardy grunt, wyjeżdżony przez koła traktorów. Ciekawe, jak oni przejechali przez te chaszcze, pomyślała dziewczyna.
     Kiedy wyjechali na szeroką ścieżkę, ciągnącą się prawie przez całą długość lasu, Ada ścisnęła lekko boki Wigora, a ten momentalnie ruszył szybkim, żwawym kłusem.  Dziewczyna uśmiechnęła się i poluzowała delikatnie wodze. Jakież szczęście, że miała tak wspaniałego konia.
     Gdy pierwsza prosta się skończyła, a nieznaczny zakręt nakazywał jazdę w prawo, Ada dała sygnał swojemu ogierowi, który tylko na to czekał. Z miejsca wystrzelił szybkim galopem, niczym koń wyścigowy, wypuszczony z bramki startowej. Przez chwilkę dała się ponieść temu szaleńczemu tępu, które ona sama również uwielbiała, jednak zaraz potem przypomniała sobie, że ta droga nie była całkowicie równa. Usiadła głębiej w siodle i skróciła wodze, chcąc pohamować ogiera, jednak bynajmniej nie było to proste. Wigor w galopie był w swoim żywiole.
    Dopiero prawie na końcu trasy, koń dał za wygraną i posłuchał swojej pani, ewidentnie zlęknionej. Wigor przeszedł w wolny, jak na niego galop, a potem w kłus, najwyraźniej już nieco odczuwając zmęczenie.
– Spokojnie, bo się zabijemy – mruknęła dziewczyna, dysząc ciężej niż swój koń. – Następnym razem całą drogę przejedziemy stępem, zobaczysz.
     Ada doskonale wiedziała, że to nie prawda, bo jak mogłaby zabronić mu rozwinąć skrzydła? Za bardzo go kochała, żeby to zrobić. Jak można karać kogoś za coś, co kocha? On nie wiedział, że mógł się potknąć, czy nawet przewrócić. Zresztą Ada również uwielbiają tą prędkość i wiatr we włosach.  Tą wolność.
– Musimy popracować nad twoją samokontrolą – zaśmiała się i pogłaskała ogiera po szyi. – To będzie trudne.
     Minęło dość sporo czasu zanim wyjechali na otwartą przestrzeń, jaką była łąka dużych rozmiarów, z wręcz zgoloną trawą. Nic dziwnego – przecież skądś trzeba było pozyskać siano. Jedynym minusem tej ogromnej, trawiastej nawierzchni było to, że przez praktycznie całą długość pięła się pod naprawdę stroną górę, przechodząc do poziomu dopiero na samej górze. A byłoby tyle miejsca do galopu lub skoków, pomyślała Ada i stępem ruszyli pod górę.
     – No w końcu – powiedziała Ada na wydechu. Wspieli się na sam szczyt, skąd widać było dom dziewczyny. Dla Wigora nie był to jednak żaden specjalny wysiłek, bowiem właśnie dzięki często odbywanej takiej wspinaczce doskonale wyrobiły mu się mięśnie. W końcu był jeszcze młodym koniem i wciąż się rozwijal.
     Wyjechali na drogę asfaltową i właśnie przyjeżdżali obok domu Ady, gdy koło nich z piskiem opon przejechał jakiś srebrny samochód. Wigor, niezbyt skupiony w tamtej chwili, wpadł nagle w panikę i zarył kopytami o asfalt, by następnie znaleźć się na kamienistym poboczu, a tylną nogą wpaść do fosy. Sporo czasu zajęło Adzie uspokojenie konia i sprawdzenie, czy nic mu nie jest.
     Gdy dziewczyna przeklinała w duchu szalonych piratów drogowych, jednocześnie próbując wsiąść na konia, z domu wyszła mama nastolatki. Ada jej nie zauważyła, bo obok domu rosło mnóstwo krzewów. Siedziała już w siodle i poprawiała strzemiona, kiedy usłyszała:
– Ada! Co się stało? Wszystko dobrze? Słyszałam pisk opon i rżenie, od razu pomyślałam o tobie, bo przecież pojechałaś na przejażdżkę. Dobrze się czujesz?  Jesteś strasznie blada! – powiedziała mama dziewczyny na jednym oddechu, biegnąc w jej stronę z przerażonym wyrazem twarzy.
– Tak, wszystko dobrze, na szczęście Wigorowi nic się nie stało. – Ada pogłaskała konia po grzywie.
– A tobie?
– Też nic.
Kobieta odetchnęła z ulgą.
– Na dzisiaj wystarczy.
– Jeszcze tylko przejedziemy się na dół, dobra? – zapytała dziewczyna.
– Dobrze, ale nie jedź drogą. Ten koń chyba nie jest dla ciebie odpowiedni. Mogliśmy kupić ci starszego.
– Nie! – zaprzeczyła Ada, dziwiąc się, że mama powiedziała coś takiego. – To najlepszy koń dla mnie.
     Podczas, gdy kobieta wracała do domu, Ada skręciła w prawo, przejeżdżając przez środek ulicy, wcześniej upewniając się, że nic nie jedzie.
     Po drodze odpowiadała na powitania sąsiadów, aż wreszcie pojechała pod kościół, gdzie się zatrzymała. Chwilę zastanawiała się, w którą stronę skręcić, jednak miała niedługo wrócić, więc dała sygnał ogierowi, by poszedł w lewo, w stronę sklepu. Zjeżdżali z górki, ale dla bezpieczeństwa dziewczyna wybrała trasę przez parking wyłożony kostką brukową.
     Przy budynku, w którym znajdował się sklep oraz między innymi straż pożarna, było prawie pusto. Ada po raz kolejny skręciła w lewo, w stronę magazynu. Wszędzie było niecodzienne pusto i cicho, jedynie kilkoro nastolatków siedziało obok drugiego sklepu i jadło lody. Nie dziwił ich widok dziewczyny, jadącej chodnikiem na koniu. Nie to, żeby dziwili się widząc konia, chociaż we wsi nie było ich wiele. Po prostu chyba każdy choć raz zobaczył wysoką piętnastolatkę na równie wysokim koniu, przemierzającą drogi zamieszkiwanej przez nich miejscowości.
     Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a cienie na ziemi stopniowo wydłużały się. Wigor chciał już wrócić do stajni, więc Ada popędziła go do kłusa. Skręciła na prostą, asfaltową drogę i już miała wjechać na pobocze, gdy nagle ujrzała dwóch mężczyzn, czających się przy magazynie. Obok nich zaparkowany był duży samochód dostawczy. Wrodzona ciekawość dziewczyny kazała jej się zatrzymać. Dlaczego mówią tak cicho?, zastanawiała się Ada i zawróciła ogiera.  Chciała to sprawdzić.
     Pojechała pod sam budynek magazynu i zsiadła z konia. – Chodź, tylko bądź cicho – szepnęła do gniadosza. Była już na tyle blisko, że bez trudu słyszała o czym rozmawiają. Wychyliła głowę zza ściany. Jeden z mężczyzn był trochę przy kości z widoczną łysiną na głowie, a drugi, w przeciwieństwie do towarzysza był dość chudy lecz mniej więcej w tym samym wieku.
– Ile ich masz? – zapytał ten drugi, z wyraźnym ukraińskim akcentem.
– Siedem – odparł ten grubszy, niewątpliwie Polak.
– Dobry wynik.
– A, no tak. Mam łeb do interesów.
– Widzę.
Zaśmiali się obydwaj.
– Chcesz je obejrzeć? – zapytał Polak.
– Nie, ufam ci. – Ukrainiec pokręcił głową przecząco.
     Ada wychyliła się jeszcze odrobinę, a wtedy dostrzegła duży samochód do przewozu zwierząt na rzeź. Zamarła. Oczywiście była przeciwniczką sprzedawania zwierząt, ale wiedziała, że nie ma w tym nic dziwnego i robi się to na całym świecie. Dlaczego, więc ci dwaj byli tacy ostrożni?
     Przyjżała się samochodowi. Ku jej zdumieniu i przerażeniu zauważyła w środku parę końskich oczu! Otwory w ścianach były na tyle duże, że wszystko było widać, jak na dłoni. Zauważyła brązową, białą i czarną sierść, a przecież wszystkich było aż siedem! Jak tam się może zmieścić siedem koni?, dziwiła się dziewczyna.
     – Tylko pamiętaj – zaczął Ukrainiec – żeby zmienić numery.
– Pewnie, mam je nawet w szoferce – zapewnił Polak.
– Dobra, to w końcu kiedy?
– Może dzisiaj w nocy?
– Hmm... Nie, lepiej jutro.
– Czy ja wiem –zastanowił się Polak.
– Jutro będzie lepiej – upierał się Ukrainiec.
– Dobra, jutro. O której?
– Bądź o 02:30 przy granicy.
– Załatwione.
Nie, to niemożliwe, pomyślała Ada, Chcą nielegalnie wywieźć je na Ukrainę.
     Dwa konie utkwiły w niej wzrok, przepełniony strachem i cierpieniem. Wtedy już wiedziała, że ich tak nie zostawi. Jeden z koni zarżał przenikliwe, a w odpowiedzi usłyszał zaciekawione, ale i zaniepokojone rżenie Wigora. Mężczyźni natychmiast się odwrócili. O nie, wystraszyła się Ada.
– Czego tu szukasz?  – mruknął Polak.
– Niczego – odparła szybko dziewczyna.
– Podejdź tu. Nie, ja podejdę.
Jak powiedział, tak też zrobił i już był przy dziewczynie.
– To twój koń? – zapytał.
– Tak – Ada odpowiedziała, realnie wystraszona.
– Co tu robisz?
– Nic, tylko przejeżdżałam.
– Aha. – Mężczyzna podrapał się po brodzie. Nie do końca jej wierzył. – To czemu nie siedzisz na koniu?
Ada zastanowiła się chwilkę.
– Bo coś mu utknęło w kopycie i zsiadłam, żeby to wyjąć. – Na „dowód” pokazała mu leżący nieopodal kamyk.
– Jak długo już tu jesteś? – zapytał, wierząc jej coraz bardziej.
– Dopiero przyjechałam.
– Dobra, spadaj stąd.
– Oczywiście, już mnie nie ma – to powiedziawszy, włożyła lewą stopę w strzemię i usiadła szybko w siodle. Popędziła ogiera do szybkiego kłusa i już jechali pod górę po asfalcie. Nie zostawię tak tego, myślała, Te konie nie wyjadą z tego kraju. Nie, kiedy wiem, co knują ci dwaj.
     Gdy wróciła do stajni, szybko zsiadła z Wigora, oporządziła go czym prędzej i włożyła mu siano do żłobu, po czym upewniwszy się, że wszystko jest na swoim miejscu, pożegnała się z nim i pobiegła do domu.
     Słońce już zaszło za horyzont, ale nie było jeszcze ciemno. Ada siedziała w swoim pokoju i wpatrywała się w okno. Jej sypialnia mieściła się na poddaszu, a dom był duży, więc miała świetny widok na panoramę wsi. Często siadywała przy parapecie i podziwiała krajobraz. Tym razem, mimo budynków, pięknie oświetlonych przez znikające już promienie słońca, nie widziała nic, prócz wystraszonych oczy zamkniętych koni. Ich rozpaczliwego wołania o pomoc i pokaleczonych nóg, wskutek zbyt małej powierzchni przyczepy, a zbyt dużej ilości zwierząt w niej upchniętych. Zapomniała nawet o wydarzeniu z przed kilku godzin, kiedy to mało co nie wpadła z Wigorem pod samochód. Teraz liczyło się dla niej tylko to, aby uratować te biedne zwierzęta. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć o tym rodzicom, ale uznała, że to na nic. Tak naprawdę zależało jej na tym, by uratować konie, a fakt, że miały być one sprzedane nielegalnie nie był dla niej szczególnie istotny, jedynie powiększał wagę sprawy.
     To może zawiadomić policję?, Ada zastanawiała się koło północy, leżąc na łóżku. Zanim jednak zasnęła, stwierdziła, że załatwi to sama. Tylko jak? Została mi jedna noc i jeden dzień, coś wymyślę, pomyślała dziewczyna i odpłynęła do krainy snów. Jednak mimo ostatnich przeżyć, nic jej się nie śniło.
     Rano przy śniadaniu, Ada siedziała cicho, co nie było do niej podobne. Jedząc w spokoju płatki czekoladowe z mlekiem, nie zwróciła uwagi na zatroskane miny rodziców
     Gdy odniosła miskę do zlewu i usiadła z powrotem na swoim miejscu, nie wyciągnęła telefonu, jak zawsze, by sprawdzić, czy w nocy ktoś do niej napisał. Jej mama postanowiła się odezwać.
– Powiedz nam o co chodzi.
– Co? – Ada została wyrwana z zamyślenia.
– Co cię trapi?
– Mnie? Nic.
– Nie kłam. Widzę, że czymś się przejmujesz.
Dziewczyna zastanowiła się, czy może jednak nie powiedzieć o całej sprawie rodzicom, ale ponownie zrezygnowała z tego pomysłu
– Naprawdę, to nic takiego. Po prostu eee... Wigor jest taki dziwny po tym wczorajszym... wypadku. Martwię się, że mu nie przejdzie. – Ada nie lubiła okłamywać rodziców, zresztą prawie nigdy tego nie robila, jednak tym razem kłamała, jak z nut. Ogier zachowywał się tak, jakby to wydarzenie nigdy nie miało miejsca.
– Przejdzie mu, zobaczysz – uspokajała ją mama.
– Tak, wystarczy, że wypuścisz go na pastwisko albo dasz mu garść kostek cukru – dodał tata. – Najważniejsze, że nic wam się nie stało.
– Tak, to prawda – odpowiedziała dziewczyna. Nie kłamała.
     – Musimy coś zrobić, wiesz Wigor? – Ada właśnie wyprowadzała swojego konia na ogrodzoną łąkę, znajdującą się poniżej stajni. – Tylko my możemy im pomóc.
Na te słowa gniadosz parsknął tak, jakby zupełnie się z nią zgadzał.
– Muszę coś wymyślić – Ada mruknęła, wysuwając belki do odpowiednich otworów, by zamknąć wejście na pastwisko. – Po prostu muszę.
Stała chwilę przy ogrodzeniu i podziwiała piękne ruchy swojego konia, gdy ten kłusował z wysoko uniesionym ogonem lub, gdy pędził tym swoim szaleńczym galopem z szeroko rozwartymi chrapami. W pewnej chwili, będąc na końcu łąki, zerwał się nagle galopem i pobiegł wprost na wcześniej zamknięte wejście, a gdy był tylko metr od niego, wbił kopyta w ziemię i na tylnych nogach obrócił się, by pogalopować w przeciwną stronę. Jak ja go kocham, pomyślała Ada i gdyby nie ten problem z końmi z przyczepy, byłaby naprawdę szczęśliwa.
     Było prawie południe. Jasne słońce wlewało się przez okna do pokoju na poddaszu, a lekki wiatr poruszał cienkimi, białymi zasłonami, dzięki otwartym okiennicom. Ada siedziała w miękkim, kremowym fotelu i przeglądała zdjęcia w laptopie, zrobione przez nią, które w większości przedstawiały Wigora w boksie, Wigora na pastwisku, Wigora na spacerze i ją samą na Wigorze w czasie jazdy. Te ostatnie wykonane zostały przez ojca dziewczyny. Muszę zorganizować jakąś prawdziwą sesję zdjęciową, pomyślała dziewczyna. Odłożyła laptopa na fotel, podeszła do otwartego okna i przymknęła oczy. Podmuch wiatru owiał jej twarz, a w glowie zrodził się szalony pomysł. Gwałtownie otworzyła oczy. Tak! No jasne! Że też wcześniej na to nie wpadłam!, krzyczały jej myśli. Wybiegła z domu, nawet nie zamykając drzwi pokoju i pognała do stajni.
     – Przepraszam skarbie, ale dzisiaj posiedzisz w boksie, trochę dłużej, bo musisz mieć pełno energii – rzekła Ada, wprowadzając Wigora do stajni. Chwilę potem wsypała do wiadra więcej owsa niż zawsze, a gdy zadowolony ogier zajadał ze smakiem, ta porządnie go wyczysciła.
– To szalony pomysł, ale jedyny – tłumaczyła się gniadoszowi. Po chwili dodała: Spodoba ci się.
     Wielkimi krokami zbliżała się godzina 20:00 Ada siedziała na kanapie przed telewizorem, ale nawet nie wiedziała, o co dokładnie chodziło w wyświetlanym filmie, bo jej myśli krążyły tylko wokół dzisiejszej misji. Misji ratunkowej.
Postanowiła, że pojedzie konno na spotkanie z handlarzami przy granicy z Ukrainą. Wigor już pewnie się niecierpliwi, myślała. W pewnym sensie miała rację. Ogier przeczuwał, że coś się święci. Coś wielkiego.
     Ada nie mogła się skupić na niczym innym. Czuła powoli napływającą adrenalinę, ale do jej świadomości wkładały się też pewne obawy. Co, jeśli się nie uda? Co, jeśli coś jej zrobią? A co, jeśli rodzice zorientują się w jej planach? Te i inne pytania nie dawały jej spokoju, ale wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, to konie prawdopodobnie trafią na stoły w ukraińskich domach, z nielegalnego przewozu. Wiem. Gdy będę blisko granicy, zadzwonię na policję, pomyślała Ada i to dodało jej nieco otuchy.
     Do północy zostało tylko kilka minut. Od miejscowości, w której mieszkała Ada, do granicy z Ukrainą było zaledwie nieco ponad pięć kilometrów. Dziewczyna postanowiła wyjechać około godziny 01:15, co znaczyło, że już niedługo, i ciągle chodziła w tę i we w tę po swoim pokoju. Już nawet zrobiła standardową podróbę człowieka w łóżku, na wypadek, gdyby ktoś wszedł do jej pokoju, jednak nie martwiła się tym, bo rzadko ktokolwiek tam przychodził, tym bardziej w nocy. Dziewczyna zamówiła pacierz, by Bóg pomógł jej w tej eskapadzie, a następnie z nudów i zniecierpliwienia zaczęła szukać jakiejś torby, do której mogłaby schować najpotrzebniejsze rzeczy.
     Blisko godziny 00:45, Ada wyszła z domu i ruszyła w stronę stajni z torbą na ramieniu. Nocne powietrze było na tyle ciepłe, że dziewczynie wystarczyła jedynie bluza dresowa. Z jednej strony na szczęście świecił księżyc, oswietlając ziemię, z drugiej jednak, to mogło wydać dziewczynę. Postanowiła więc jechać polami i lasami, wciąż blisko drogi, ale tak, by nikt jej nie zauważył.
     Gdy weszła do stajni, zastała widok, który był dla niej conajmniej poruszający. Wigor stał z uszami na baczność i wyglądał swojej właścicielki. Zauważył ją już przez okno i zarżał radośnie.
– Dziękuję, że jesteś ze mną – rzekła Ada, przytulając się do konia.
     Nie minęło wiele czasu, a ogier był osiodłany i gotowy do drogi. Ada zgasiła światło w stajni, ale nie zapaliła latarki, bo światło księżycowe wystarczało w zupełności. Przecież, gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, nie umiałabym się wytłumaczyć, pomyślała i wsiadła na gniadosza.
– No to w drogę – powiedziała cicho i dała sygnał Wigorowi, by ruszył.
     Przez krótką chwilę jedynym dźwiękiem we wszechogarniajacej ciszy był stukot kopyt, ale Ada zjechała na szosę, twierdząc, że każdy odgłos mógłby ją wydać. Kiedy przejeżdżała obok swojego domu, serce waliło jej, jak młotem. Nikt nie może się dowiedzieć – to była jej ostatnia myśl, zanim wyjechała na główną drogę. Nie wiedziała, że jest obserwowana.
     – Już wpół do drugiej, gdzie on jest? – niecierpliwiła się Ada. Czekała niedaleko magazynu, ukryta w krzakach. Wiedziała, że polski handlarz będzie przejeżdżał, bo mieszkał kilkanaście domów wstecz. Nagle usłyszała cichy warkot silnika, który z czasem stawał się coraz głośniejszy. Gdy samochód przejechał obok nich, Ada usłyszała niespokojne rżenia koni. Nie ma mowy, żebym się wycofała, pomyślała, bo wcześniej taka myśl przeszła jej przez głowę, jednak od razu ją porzuciła.
     Z miejsca popędziła Wigora do kłusa, a na asfalcie dał się słyszeć stukot kopyt. Ach, trudno, pomyślała dziewczyna, i tak mnie nie usłyszy przejechała obok sklepu, kwiaciarni i zadaszonego parkingu, a gdy śledząc handlarza wyjechała z miejscowości, obok drogi nie było prawie nic, prócz daleko ciągnących się pół.
     Ada już dłuższą chwilę galopowała na niezmordowanym ogierze, a wiatr chlostał ją po twarzy. Od czasu do czasu traciła samochód z oczu, gdy znikał za zakrętem albo zjeżdżał z góry. Kilka razy wydawało jej się, że handlarz ją zauważył, ale sądząc po jego zachowaniu, dało się jedynie odczytać fakt, że niczym się nie przejmuje i jest zupełnie zrelaksowany. Jakby robił to nie po raz pierwszy, na domiar złego z powodzeniem.
     Od kilku minut Ada nie minęła ani jednego domu. Jedynym wyrastającym przed nią obiektem był ogromny las, w ktorego stronę zmierzał śledziony przez nią samochód. Dziewczyna na szczęście znała tę trasę, ponieważ jechała nią nie jeden raz do wujków na Ukrainie. Tyle, że nie konno w środku nocy. Nagle światło księżyca zgasło, a obok Ady wyrosły wysokie drzewa iglaste. Nakierowała konia tak, by znajdował się blisko drogi.
     W jednej chwili coś hukło, a silnik samochodu ucichł. Ada zatrzymała Wigora. Gniadosz dyszał ciężko, a na szyi i zadzie widniały duże plamy potu. Stępem pojechali do miejsca, gdzie zatrzymany był samochód. Obok niego chodził handlarz i świecił latarką na opony i karoserię. Podszedł też do tyłu, ale to nie uwięzione konie spowodowały awarię. Ada nie znała się na motoryzacji, więc nie wiedziała, co się stało. Przeczuwała jednak, że zatrzyma go tpr na pewną chwilę. Postanowiła jechać sama na „umówione spotkanie” i na miejscu zaczekać na konfrontację z handlarzami. Spięła delikatnie Wigora i kłusem ruszyli na przód.
     Kopyta ogiera raz po raz uderzały o miękka ściółkę z igieł, gdy ten odzyskawszy siły, kłusował energicznie przed siebie. Ada siedziała pewnie w siodle i nasłuchiwała, czy handlarz nie naprawił już samochodu i nie jedzie za nią. Nic jednak nie zagłuszało idealnej ciszy, jedynie od czasu do czasu słychać było pohukiwanie sowy lub parskanie Wigora.
     Las powoli się przerzedzał. Kiedy Ada dojechała na jego skraj, zatrzymała wierzchowca i wytężyła wzrok. Dojechali do granicy.
Nikogo nie było. Sprawdziła godzinę. Na wyświetlaczu telefonu widniała 02:19. Jeszcze czas. Postanowiła nagrodzić konia za jego wysiłek, więc z torby wygrzebała dużą marchew, zeskoczyła na ziemię i mu ją podała. Komórkę przełożyła do kieszeni, aby być w gotowości. Już niedługo, pomyślała i oparła się o gniadosza.
     Około godziny 02:26 z oddali słychać było ryk samochodu. Ada szybko wsiadła na konia i wycofała go w głąb lasu, ale tak, by ciągle widziała cała akcję. Z miejsca, w ktorym stali, świetnie widać było małą kotlinę, gdzie mieli spotkać się handlarza.
     Samochód przejechał obok ukrytych w gęstwinie Ady i Wigora, po czym zjechał z góry i wyłączył silnik. Wysiadł dopiero wtedy, gdy zza zakrętu wyłonił się drugi, taki sam samochód.
     Mężczyźni przywitalo się i od razu przystąpili do działania. Polak przy pomocy towarzysza opuścił wielką rampę i wyprowadził izabelowatego kuca. Ukrainiec wprowadził go bez żadnych pytań. Następnie z przyczepy wyskoczył piękny, gniady koń arabski, ale on nie był już tak posłuszny. Wierzgał kopytami i stawał dęba, przez co mężczyźni nie mogli go wprowadzić. Kopał wszystko dookoła i rżał przeraźliwie. W pewnej chwili ugryzł Ukraińca w przedramię, a ten uderzył go z całej siły. Teraz, pomyślała Ada i zapomniwszy o telefonie na policję, popędziła w dół zbocza.
     Handlarze zobaczyli ją dopiero, gdy dzieliło ich kilka metrów. Polak od razu ją rozpoznał.
– To ty! – krzyknął. – Skąd się tu wzięłaś?
– Zostawcie te konie! – Ada wrzasnęła na całe gardło.
Mężczyźni wepchnęli araba do samochodu na ukraińskich numerach, a Polak bez ceregieli ruszył w stronę amazonki.
– Co tu robisz z tą swoją szkapą?! – wydarł się na nią.
– Macie zostawić te konie! Wiem, że to, co robicie jest wbrew prawu!
– No i co z tego?
– Zadzwonię na policję!
– A, dzwoń sobie ile chcesz. – Przysadzisty mężczyzna machnął ręką, ale wyraźnie się zmieszał. – Nikt tu nie przyjedzie.
– Skoro pan tak mówi. – Ada wyciągnęła telefon i już miała wybierać numer, gdy ukraiński handlarz podszedł do swojego wozu i wydobył z niego pistolet. Dziewczynie serce podskoczyło do gardła i otworzyła usta ze zdziwienia. Tego się nie spodziewała.
     Facet wycelował w nią lufę. Wprawdzie nie miał zamiaru strzelać, chciał ją jedynie nastraszyć, by dojechała, a oni mogli dokończyć robotę.
– Nie zrobi pan tego – wydukała nastolatka, próbując wycofać konia.
– Ależ zrobię – odparł swobodnym tonem.
– Nie... nie ruszę się stąd.
– Czyżby?  Liczę do trzech. – Odbezpieczył pistolet dla lepszego efektu.
Co robić?, myślała Ada. Przecież zabiorą te konie.
– Raz – Ukrainiec zaczął odliczanie. – Dwa.
Nie mam wyboru, pomyślała wystraszona dziewczyna.
     Zanim jednak dokończył słowo „trzy”, zza zakrętu blysnęły światła, a zaraz z nimi pojawił się policyjny wóz. Ada była bardziej zdziwiona niż handlarze. Mimo to, ogromny głaz spadł jej z serca. Była uratowana!
     Z samochodu szybko wysiadło dwóch oficerów, a gdy otworzyli tylne drzwiczki, Ada dostrzegła... swoich rodziców. Matka pobiegła do niej i niemal siłą zciągnęła z konia.
– Skąd wiedzieliście, że tu jestem? – zapytała wielce zdziwiona dziewczyna.
– Widziałam przez okno, jak gdzieś jedziesz. Od razu obudziłam tatę i chcieliśmy cię szukać, ale samochód nie mógł odpalić, więc zadzwoniliśmy na policję. – Kobieta mocno przytuliła córkę. Płakała. Nim rodzina się spostrzegła, handlarze już byli zakuci w kajdanki.
– I w samą porę – odezwał się jeden z policjantów. – Młoda damo, wykazałaś się niezwykłą odwagą, ale i głupotą. Mimo wszystko należą ci się ogromne gratulacje. Gdyby nie ty, te zwierzęta mogłyby już być daleko za granicą. Obydwaj panowie byli poszukiwani, a nasz ukraiński sąsiad dostanie dodatkowy wyrok za nielegalne posiadanie broni. Dodatkowo, niektóre z tych koni są kradzione.
     W ciągu kilku godzin handlarze zostali aresztowani, samlchody odholowane, a konie wróciły do swoich właścicieli. O świecie rodzina wróciła do domu. To była najdłuższa noc w życiu Ady.

********************************************************
To mój pierwszy one shot. Mam nadzieję, że się spodoba.
Cały dzień siedziałam przed tabletem i przepisywałam to opko z zeszytu na Wattpada, także proszę o gwiazdki i komentarze xD

Misja ratunkowa [One Shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz