I'm hungry and hollow and just want something to call my own.
- Richard Siken
Jacob ujmował jej smukłą dłoń delikatnie, ale pewnie i chciwie. Muskał knykcie i chwytał za przegub, by pomóc jej złapać równowagę, gdy po bezpiecznym ułożeniu rudej wiewiórki w jej lichej dziupli na powrót zakładała ciężkie buty, które nie pozwalały jej oderwać się od ziemi. Odlecieć. Zniknąć w bezkresie błękitu nieba. Na zawsze.
Przypatrywał im się z ukrycia, z odległego fragmentu ogrodu, gdzie drzewa kładły figlarne cienie na jego pochmurną twarz, na oczy, których ciemne głębie przecinały błyskawice. Zmrużył je i bezwiednie zmiażdżył w palcach bladoróżowy kwiat trzymany w dłoni. Przywracał do życia i niszczył. Był abstrakcyjną anomalią, był kreatorem, nierozwikłanym paradoksem, osobliwością i splotem toksycznych pnączy. Był zraniony.
Enoch odwrócił się na pięcie i co tchu pognał do swojego pokoju na poddaszu. Wciąż oddychał ciężko, gdy stał oparty o masywne drzwi, rozglądając się po zaciemnionym, ponurym pomieszczeniu niewidzącym wzrokiem. Zrobił kilka kroków w stronę solidnego, zakurzonego regału i zamaszystym ruchem strącił z półki jeden ze swoich cennych słoików.
Formalina zaczęła się leniwie wsączać w załamania drewnianej podłogi, a serce przestało pulsować, gdy jeden z ostrych kawałków szkła przebił je na wskroś. Po policzku Enocha popłynęła samotna łza, którą natychmiast starł wściekle, przysięgając sobie w duchu, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
✧
Przyrządzał sobie właśnie kolejną filiżankę gorzkiej herbaty, gdy Jacob wszedł do kuchni. Kątem oka widział jego zmieszanie i niezręczne pocieranie ramion, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Enoch nie zaszczycił go nawet przelotnym spojrzeniem, uparcie ignorując jego obecność w małym pomieszczeniu, które pachniało zasuszonymi kwiatami i ciastem, które stygło na parapecie. Teraz czuć było coś jeszcze. Jego wyczulone nozdrza podrażniła leciuteńka woń słonej wody, zimnego powietrza, świeżo wypranych ubrań i słabych perfum, które nijak nie pachniały jak te używane przez dziewczęta. Jego zapach. Zagryzł wargi, starając się nim nie zaciągać, walcząc z pragnieniem zatrzymania go w płucach.
Uformował usta w drwiący grymas i odwrócił się do niego gwałtownie, co sprawiło, że Jacob wzdrygnął się nieznacznie.
- Potrzebujesz czegoś, Portman?
Chłopak wyglądał jakby się wahał, ale nie wycofał się, gdy Enoch zrobił krok w jego stronę, pokazując swoją wyższość i dając jasno do zrozumienia, że nie ma ochoty na towarzystwo.
- Posłuchaj, Enoch, ja... Ja wiem, że za mną nie przepadasz. - Powiedział to ze spokojem, chociaż niekontrolowane wyginanie palców zdradziło jego nerwowość i obawę przed reakcją drugiego chłopca. - Rozumiem, że nadal masz żal do mojego dziadka, ale ja nie jestem nim. Nie chciałbym, żebyś patrzył na mnie przez pryzmat jego odejścia. Wiem, że mnie nie lubisz i masz za intruza, ale nie chcę mieć w tobie wroga. Pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie puszczenie w niepamięć tego, co było i skupieniu się na tym, co jest teraz.
Jacob uśmiechnął się niepewnie, wyciągając ku niemu dłoń. - Rozejm?
Enoch spojrzał na nią, jakby zamiast palców wyrastały mu węże, które chciały go ukąsić.
- Przykro mi, Portman, ale nie zostanę twoją przyjaciółeczką - sarknął, obnażając śnieżnobiałe zęby. Z satysfakcją przyglądał się, jak Jake powoli cofnął dłoń, zaciskając ją w pięść. Rezolutnie ignorował fakt, że serce zaczęło mu bić szybciej, gdy mierzyli się spojrzeniami. Odrzucała go własna niemoc. Wsączał kropelki życia w tych, którzy dawno oddali ostatnie tchnienie, a nie potrafił uśmiercić tego, co kłębiło się w jego zdradzieckim sercu. Pragnął wyrwać je sobie z piersi i zamknąć w zakurzonym słoju. Może wtedy poddałoby się jego woli.
CZYTASZ
crushed petals | enoch o'connor/jacob portman
FanfictionNic nie szkodzi, że wybrałeś ją. Zawsze dobieramy sobie niewłaściwe osoby. W końcu ja wybrałem ciebie.