Harry nienawidził metra.
Northern Line była zatłoczona i mimo grudnia panował w niej zaduch. Gdyby tylko zdołał samotnie opuścić komisariat policji w Hampstead — och, jak bardzo przerażały go spotkania z tamtejszymi detektywami; oddziały w Islington były dużo lepiej zorganizowane, a poza tym nigdy nie czuł się wygodnie podczas dyskusji na temat jurysdykcji — po prostu aportowałby się do swojego biura na Tolpuddle Street. Ethan złapał go jednak w windzie i rozpoczął swoje niekończące się żale na temat Julianny z dyspozytorni, która po raz kolejny odrzuciła jego propozycję randki. No cóż, pomyślał Harry, opierając się o lustrzane drzwi, któż mógłby ją za to winić?
Stojąc przy kasie po papierowy bilet i studiując mapę metra, jak zwykle tłumaczył się, że zapodział gdzieś swoją kartę Oyster. Ku jego rozdrażnieniu, Ethan cierpliwie czekał i nie zamierzał odejść.
Nie chodziło o to, że go nie lubił. Teraz lubił wszystkich. Uważał, że na antypatię jest zbyt zmęczony. Zmęczony, znużony i przygnębiony, jak powiedziała Hermiona z tym swoim zatroskanym westchnieniem, które, gdyby był przyzwoitym facetem, sprawiłoby, że choćby ze względu na nią poczułby się lepiej. Niestety, nie poczuł się.
Umawiali się przez jakiś czas dwa lata temu. Właściwie to Ron ich w to wrobił, co było nieco dziwne, bo sam długo z nią sypiał, ale teraz wiódł szczęśliwe życie z Luną, a z doświadczenia Harry wiedział, że wszyscy zakochani automatycznie zakładają, że ich przyjaciele również pragną miłości.
Ich związek należał do całkiem udanych. Harry nie musiał uczyć się, jak doprowadzić ją do szału, a w łóżku było im dobrze. Więcej niż dobrze, więc po zerwaniu zdarzało się, że budzili się obok siebie w niedzielne poranki i żadne z nich niezbyt się na to nie skarżyło. Tak naprawdę Harry był z tego faktu raczej zadowolony. Wychodził kupić świeże pieczywo i The Guardian, pili razem herbatę, a potem kochali się w pośpiechu raz jeszcze — dwa razy, jeśli Harry miał szczęście — i Hermiona w końcu wracała do swojego mieszkania. Poranki takie należały do dużo przyjemniejszych od tych, gdy po randce widział po przebudzeniu w łóżku jakąś dziewczynę, której imię ledwie pamiętał.
Przełożył torbę z jednego ramienia na drugie i szepnął zaklęcie stabilizujące, żeby nie musiał łapać za drążek za każdym razem, kiedy pociąg przechylał się na łukach. Masz nogi stworzone do metra, drażnili się z nim współpracownicy, a Harry jedynie uśmiechał się i wzruszał ramionami, kiedy pytali, jak utrzymywał równowagę.
W policji miał stałą pracę, a w tym roku pojawiła się szansa, że zostanie detektywem inspektorem. Lubił tę robotę, nawet bardzo, i był w niej dobry, czym zaskoczył swoich przełożonych. Wolał też trzymać się z daleka od czarodziejskiego świata. Po wojnie jego cierpliwość się wyczerpała, a do tego ministerstwo już zaplanowało mu życie — nie takie, jakie sam sobie wymarzył — i wszędzie, gdzie się pojawił, musiał stawiać czoła widmu Chłopca, Który Przeżył.
Szczerze tego nienawidził, więc rok po rozpoczęciu aurorskiego treningu uciekł do mugolskiego Londynu i względnie stabilnej pracy w Metropolitalnej Służbie Policyjnej.
Gdy drzwi wagonu otworzyły się na stacji King's Cross St. Pancras, Ethan wciąż burczał mu do ucha, a modulowany kobiecy głos uprzejmie przypomniał, aby podróżni zachowali ostrożność i nie zbliżali się do krawędzi peronu. Harry zrobił krok w bok, żeby przepuścić na miejsce z tyłu staruszkę ubraną w jaskrawe sari. Gdy tłum się przesunął, obrócił głowę.
Nie może być.
Rzucił tylko przelotne spojrzenie, ale to mu wystarczyło. Jasne włosy, niemal srebrne we fluorescencyjnym oświetleniu metra, blada skóra. Był pewien, że przez ten ułamek sekundy, kiedy ich spojrzenia się spotkały, w szarych oczach ujrzał rozpoznanie.
Zaczął przepychać się do drzwi, nie zwracając uwagi na wołającego go po nazwisku Ethana i gniewne pomruki współpasażerów.
— Policja! — warknął, pokazując odznakę.
Ludzie zeszli mu z drogi, ale było już za późno. Drzwi zamknęły się i Harry z frustracją uderzył w szybę. Draco Malfoy posłał mu z peronu drwiący uśmiech, jego przydługie włosy zakołysały się wokół podbródka. Uniósł rękę i ciaśniej otoczył się czarnym płaszczem. Kiedy pociąg rozpędzał się, zmierzając ku Angel Station w Islington, sylwetka Malfoya zdawała się tylko czarno-srebrnym duchem.
— Niech to szlag! — szepnął Harry. — Niech to jasny szlag trafi.