Spakowaliśmy się do samochodu — przerdzewiałego zielonego Vana, który widział już chyba każdy możliwy zaułek świata. Zabrałam swój ulubiony miętowy plecak, z którym rzadko się rozstawałam. Wyciągnęłam naszą listę rzeczy do wzięcia, aby sprawdzić, czy wszystko mamy, podczas gdy chłopcy rozpoczęli wojnę o to, kto będzie prowadził. Walka na papier, kamień, nożyce zadecydowała, że tym razem będzie to Łukasz. Każdy zajął swoje miejsce w przestarzałych beżowych fotelach. Mnie tym razem przypadło to zaraz przy oknie od strony kierowcy.
– Gotowi na długą i niezapomnianą podróż z najlepszym kierowcą na świecie? - spytał Łukasz irytującym głosem.
– Zobaczymy, jak długo wytrzymasz – odgryzł się Dawid – Pewnie odlecisz zaraz przed północą.
– Ja przynajmniej wiem, jak tam dojechać! Zobaczycie, dojedziemy szybciej, niż wam się wydaje – powiedział, zaczesując włosy do tyłu.
– Mamy nawigację geniuszu, każdy to wie. – Janek przewrócił oczami.
– Dobra, kończcie i wyjeżdżamy, bo za chwilę to ja będę prowadzić. – Oliwia rzuciła im wymowne spojrzenie, po czym wszyscy umilkli, a w tle słychać było tylko cicho grające radio oraz dźwięk odpalonego silnika. Bez słowa odjechaliśmy, zostawiając za nami przeszłość.
Minęło już kilka godzin jazdy. Pogoda w Niemczech była niesamowicie kapryśna. Co chwilę na zmianę padał deszcz i wychodziło słońce. Nad mokrym asfaltem unosiła się para, która tworzyła wręcz ledwo widoczną mgłę. Oparłam głowę o szybę, spoglądając na krople deszczu spływające w szybkim tempie, czasem łącząc się ze sobą. Nad nami unosiły się ciężkie, ołowiane burzowe chmury, które wyglądały, jakby zaraz miały spuścić na nas wielkie zbiorniki wody. Zbliżaliśmy się coraz bardziej górzystych i opustoszałych terenów. Tamtejsze lasy rozciągały się zielonymi pasmami wzdłuż drogi, dając uczucie świeżości powietrza.
***
Jak przeczuwałam, tak się stało — z nieba zaczęło lać jak z cebra, a rzęsiste krople deszczu obijały się o karoserię samochodu wraz z dźwiękiem błyskawic, który dodawał temu wszystkiemu urok. Obraz za oknem był zamazany. Szyby zaczęły parować. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w cichą melodię, którą rytmicznie odgrywały krople deszczu. Nie sądziłam, że moje życie ulegnie tak drastycznej zmianie. Usłyszałam jedynie ciągnący się pisk opon. Uderzenie o barierkę było tak mocne, że auto na moment zawisło w powietrzu. Kolejne uderzenie — czułam, jak dachujemy w dół zbocza, ścinając przy tym wszystko, co stanęło nam na drodze. Hałas był ogłuszający. Drzwi od strony pasażera zostały wyrwane, kołpaki i koła walały się po gąszczu lasu. Kawałki szkła i metalu wbijały się w miękkie pnie drzew, zostawiając na nich głębokie wgłębienia. Jeden z nich wybijając przednią szybę, przebił się na wylot samochodu. Nastała cisza. Cisza i mrok, które sparaliżowały całe moje ciało.
Czułam ogromny ból. Jakby małe kawałki szkła wbijały się w całe moje ciało, tnąc je we wszystkie strony. Bałam się. Bałam się tego widoku. Czułam, jak łzy spływały po moich policzkach, a ręce i twarz ociekały z krwi. Powoli otwierałam oczy oślepiona promieniami wpadającymi przez rozbitą przednią szybę, próbując się poruszyć. Wszystko zaplamione było czerwienią. Wokół słychać było jedynie śpiew ptaków. Dawida, jak i jego fotela nie było, nie chciałam nawet myśleć o tym, co mu się stało. Można powiedzieć, że miałam wielkie szczęście, gdyż konar, na którym się zatrzymaliśmy, znajdował się zaraz obok mojej twarzy. Wokół było zupełne odludzie — pełno zielonych i ciemnych gąszczy, zarośnięte dróżki. Powolnymi ruchami zaczęłam szukać końcówki pasa samochodowego, aby się w końcu stąd wydostać. Zaczęłam powoli wyślizgiwać się przez okno, czując nasilający się ból w prawej nodze, przez który wręcz krzyczałam.
– Cholera! – syknęłam, zwijając się z bólu.
Z każdym kolejnym ruchem robiło się coraz ciemniej. Gdy uwolniłam swoją nogę spod fotela i wyczołgałam się na powierzchnie, wzięłam głęboki oddech, obracając się na plecy z głośnym krzykiem. Po deszczowych chmurach nie było śladu, a świat wręcz promieniał życiem. Na niebie wznosiły się różnego gatunku ptaki, podśpiewując przy tym. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nastąpiła gwałtowna, niepokojąca cisza. Przetarłam oczy, po czym rozglądnęłam się, aby choć trochę zapoznać się z terenem. Zupełne odludzie, pełno zieleni, zwierząt i nic więcej. Nagle usłyszałam czyjeś jęczenie. Ktoś żyje!
– Oliwia? – spytałam przerażona, na co w odpowiedzi usłyszałam kolejny, tym razem głośniejszy jęk.
Tak szybko, jak tylko mogłam, zaczęłam czołgać się w stronę samochodu. Byłam już cała w błocie, którego było tutaj od pierona. Nie dziwmy się, w końcu to dość bagniste miejsce. Zaczęłam rozglądać się po samochodzie w poszukiwaniu Liv. Gdy ją zobaczyłam, od razu mnie cofnęło. Dość spory kawałek szkła wbijał się w jej lewe biodro, pozbawiając ją coraz większej ilości krwi. Przeszedł mnie ogromny dreszcz, a strach chwilowo otumanił. Czułam się, jakby ktoś poraził mnie paralizatorem. Przed oczami znów pojawił mi się cały nasz wypadek. Po policzkach spłynęły mi łzy. Starałam się ruszyć, lecz to było silniejsze ode mnie. Nagły dźwięk osuwającego się samochodu od razu wybudził mnie z transu. Miałyśmy mało czasu. Szybko rzuciłam się w poszukiwaniu apteczki, która znajdowała się na dnie bagażnika. Zaczęłam przewracać wszystkie bagaże, słysząc wciąż ten sam dźwięk. Wyrzuciłam apteczkę przez okno i zaczęłam, jak najdelikatniej wyciągnąć Oliwię, nim obie wpadłyśmy w przepaść.
– Aaaaa! - krzyk Oliwii ogłuszał wszystko wokół. Ból w mojej nodze nadal narastał. Starałam się jak najbardziej tamować łzy.
– Jeszcze trochę... – zacisnęłam zęby, ostatkami sił wyciągając Liv z samochodu. – Pomóż mi! – krzyknęłam do niej z nerwów.
– A co ja robię?! – odkrzyknęła, łapiąc się za biodro.
Mocno upadłam na ziemię, uwalniając się z auta. Liv opadła sycząc z bólu, a koło niej pojawiała się coraz większa kałuża krwi. Wzięłam szybko apteczkę do ręki, wyciągając z niej potrzebne rzeczy do opatrzenia rany.
– Spokojnie Oliwia, wszystko będzie dobrze. Przez chwile zaboli, ale... – wtedy przerwał mi znajomy głos.
– Halo, pomocy! Błagam, niech ktoś mi pomoże! – krzyk Janka zagłuszył wszystko wokół. Jak mogłyśmy o nim zapomnieć?!
Odwróciłam wzrok w stronę samochodu, widząc Janka próbującego wyciągnąć coś z przedramienia. Auto gwałtownie osunęło się kilka centymetrów, zostawiając nam coraz mniej czasu. Rzuciłam wszystko, co miałam w rękach i zaczęłam się czołgać w jego stronę. Ból w nodze był już nie do wytrzymania, dlatego musiałam robić sobie kilku sekundowe przerwy. Plama krwi na jeansowych spodniach pokrywała już prawie całą powierzchnię mojej prawej nogi. Czasu wciąż ubywało. Czas... Potrzebny był czas.
-----------
Cześć kochani!
Wiem, że musieliście długo czekać, ale niestety wena nie pozwalała mi na pisanie tego rozdziału. Dopiero wyjazd do Niemiec mnie jakoś odblokował i coś czuję, że tutaj napisze o wiele więcej, niż w domu. Napiszcie mi co myślicie o tym rozdziale. Jak szybko chcecie next? Dziękuje za taką aktywność pod prologiem i już ponad 300 wyświetleń! 💜
CZYTASZ
Igrać z ogniem | JDabrowsky
FanfictionAmelia i Jan nie pałają do siebie sympatią, prowadząc całkowicie odmienny styl życia. Wszystko staje na głowie, gdy wraz ze znajomymi wybierają się na biwak w zupełne odludzie. Podróż, która miała być jednym z niezapomnianych przeżyć, zamienia się w...