Tego dnia padało. Cała południowa Anglia zasnuta była czarnymi chmurami, które jak parasol odgradzały ziemię od słońca, rzucając cień na dużą posiadłość nieopodal Londynu. Krople deszczu z hałasem uderzały o dach, zagłuszając rozpaczliwy płacz. Wiatr otworzył okno i wdarł się do pomieszczenia, w którym na zakrwawionym łóżku leżała młoda kobieta, przytulająca do piersi małe, bezwładne ciałko. Na środku pokoju stali dwaj mężczyźni a pod ścianą siedziały trzy przygnębione kobiety, patrzące ze smutkiem na ich zanoszącą się płaczem panią. Jedna z nich wstała i podbiegła do okna, po czym je zatrzasnęła.
- Bardzo mi przykro - powiedział jeden z mężczyzn. Był wysoki, ubrany w białą koszulę, teraz czerwoną od krwi, i ciemne spodnie. Poprawił okulary zsuwające się z nosa i spojrzał na zrozpaczoną kobietę.
- Zrobił pan co tylko mógł, doktorze - szepnął drugi. Jego głos brzmiał tak, jakby sam ledwo powstrzymywał się od płaczu - Proszę, czy mógłby pan... chciałbym zostać z żoną...
- Oczywiście - lekarz wyszedł z pokoju, ruchem ręki wołając służące.
Za drzwiami nie było nikogo, co doktor stwierdził z pewnym zdziwieniem. Odbierał już wiele porodów i za każdym razem pod drzwiami stała grupka służących, podsłuchując i tylko czekając na wieści. Jednak tutaj korytarz był pusty. Służące poszły w drugą stronę. Dźwięk kroków odbijał się echem od ścian, a deszcz uderzał w okna. Świece rzucały nikłe światło, pogrążając korytarz w półmroku.
- Cóż za smutny dzień - mruknął pod nosem doktor.
W salonie czekała na niego młoda pokojówka z tacą z herbatą. Doktor usiadł w fotelu, a dziewczyna postawiła filiżankę na stoliczku obok, patrząc na mężczyznę z ciekawością. Za drzwiami słychać było szepty i szuranie butami.
- Dziecko nie przeżyło - powiedział mężczyzna. W oczach służącej zalśniły łzy, pochyliła głowę i dygnęła, po czym szybko uciekła do reszty służby. Już po kilku chwilach każdy w domu wiedział o tym, co się stało.
.....
- Biedne dziecko - chlipała pokojówka Anna.
- Biedni to my jesteśmy- powiedziała kucharka Betty, otrzepując ręce z mąki - Dziecko nawet nie wie jak to żyć, jemu wszystko jedno. Za to nasi państwo zapewne staną się teraz nieznośni. Oj, znałam ja taką jedną co poroniła. Dawniej całkiem miła, piekarnie miała, chleb tam u niej mojemu mężowi nieboszczykowi kupowałam zanim się tu zatrudniłam. A potem? Franca oszukiwać zaczęła, chleb przestał smakować, aż w końcu ta jej piekarenka upadła. Ta bez domu została, mąż ją zostawił i psy zagryzły. Ale jakoś mi jej nie żal! I mówię wam, wszyscy robotę potracimy!
W kuchni zapadła cisza. Cała służba, zgromadzona w tym jednym pomieszczeniu wstrzymała oddech a po chwili każdy zaczął przekrzykiwać każdego.
- Ciszej proszę - powiedział lokaj wchodząc do kuchni - Słychać was aż na piętrze, a pani potrzebuje spokoju.
- Może i teraz pani, ale wierz mi Albercie, że już niedługo - warknęła Betty, i już chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zagłuszył ją dzwonek u drzwi.
Anna i Albert wymienili zdziwione spojrzenia. Kto w taką pogodę był w stanie się dostać do oddalonej od miasta posiadłości?
....
- Bardzo mi przykro, ale państwo nikogo teraz nie przyjmą - powiedział Albert do postaci stojącej za drzwiami. Był to całkiem wysoki mężczyzna ubrany w długą pelerynę z kapturem, przez który Albert nie był w stanie zobaczyć jego twarzy. Na rękach trzymał jakieś zawiniątko, które delikatnie się poruszało.
- Mnie przyjmą - rzekł przybysz i jak gdyby nigdy nic przeszedł pod ramieniem Alberta. A przynajmniej tak się lokajowi wydawało, bo w rzeczywistości mężczyzna po prostu znalazł się w środku i ruszył na górę. Albert rzucił się za nim, jednak zanim zrobił chociaż krok, runął nieprzytomny na ziemię.
....
Przybysz stał na środku pokoju i patrzył przytulone do siebie małżeństwo. Kobieta już nie płakała, tylko wpatrywała się w niego, uspokojona jego łagodną aurą. Mężczyzna zdjął kaptur, spod którego wyłoniły się złote włosy i młoda, przystojna twarz. Uśmiechał się delikatnie, a zawiniątko w jego ramionach znów się poruszyło.
- Przykro mi z powodu waszej córki - powiedział.
Ojciec zmarłego dziecka drgnął i podszedł do przybysza, jednak bez agresji.
- Kim Ty jesteś?
- Wiem, że bardzo chcieliście dziewczynkę - mówił dalej przybysz ignorując pytanie - Wiedziałem też, że wasza córeczka umrze tuż po porodzie.
- Skąd... - zaczęła kobieta, ale ona także została zignorowana. Mężczyzna poruszył się, a każdy jego ruch zdawał się wydobywać cichą melodię z otoczenia. Wiatr brzmiał niczym skrzypce, a krople deszczu akompaniowały mu niczym fortepian, grając łagodną kołysankę. Małżeństwo patrzyło i słuchało niczym zahipnotyzowane, a przybysz w tym czasie ukazał co trzymał na rękach. Jak tylko mała dziewczynka otworzyła swoje duże, niebieskie oczy, została pokochana. Pokochał ją wiatr, deszcz, promień słońca który przedarł się przez chmury by ją ujrzeć. A przede wszystkim, pokochali ją jej nowi rodzice.