Rozdział 1

1.3K 159 39
                                    

— Och, Sherlocku! Ile razy ci mówiłam, żebyś trzymał ludzkie kończyny z daleka od jedzenia?! – krzyknęłam w stronę leżącego na sofie Holmesa – Mógłbyś zacząć trochę dbać o ten dom.

— Pani Hudson, właśnie próbuję rozpracować największą zagadkę tego miesiąca, a pani prawi mi morały o porządkowaniu mieszkania? Ta sprawa to co najmniej ósemka, a nawet osiem i pół, nie zamierzam jej sobie odpuścić na rzecz zamiatania kurzu z regałów na książki!

— Nie o to mi chodzi! Na Boga, Sherlock, od tygodnia leżysz na tej ohydnej kanapie. Kiedy ostatnio coś jadłeś?

— Skoro zauważyła pani, że od tygodnia się nie ruszam, to powinna pani też zauważyć, że nie jadłem od pięciu dni, a konkretnie pięciu dni i trzynastu godzin. Jak mówiłem, pracuję, więc jedzenie jest mi zbędne. – Sherlock posłał mi spojrzenie zarezerwowane głównie na spotkania z rodzicami. Jednym słowem: próbował mnie spławić. Zauważyłam jednak, że jest zdecydowanie mniej pewny siebie niż przy rodzinnych rozmowach. Spojrzał nerwowo na poduszki, na których opierał nogi.

Zrozumienie wszystkiego zajęło mi mniej niż chwilę.

— Ginger Nuts?

Twarz detektywa pokryła się uroczym, różowiutkim rumieńcem. Spuścił wzrok na zakurzony dywan i kilka razy spojrzał na mnie spode łba. Postanowiłam poczekać na jego ruch.

— Taa... – Sherlock przytaknął, a raczej cichutko wyszeptał, potwierdzając tym samym, że moje zdolności dedukcji robią się coraz lepsze. Jej!

— Słucham, kochany? – rzuciłam z przesadną słodyczą.

Nabrał powietrza i po chwili przemówił:

— Cholera, wiedziałem, że powinienem chociaż posprzątać okruszki... – Przewrócił oczami.

— Ha! Możesz sobie okłamywać brytyjski rząd w postaci twojego brata, możesz okłamywać Lestrade'a, ale nikt i nic nie ucieknie czujnemu oku pani Marthy Louise Hudson! Pif - paf! – Złożyłam dłonie na kształt pistoletu, udając, że łapię niebezpiecznego mordercę. – Detektyw Holmes, wierny pomocnik znakomitej Hudson! Piff! – Wybuchłam głośnym śmiechem i ku mojemu zdziwieniu – Sherlock także uśmiechnął się pod nosem (oczywiście próbując ukryć rozbawienie). – Teraz gadaj – Zaświeciłam stojącą obok sofy lampę i skierowałam ją na twarz Holmesa, zupełnie jak to robią w kryminałach. – Co się stało z ciasteczkami?

— Eh... Zacznijmy od tego, że nie jest pani moją matką...

— Ani gosposią – dodałam melodyjnie.

— Ech, no tak. Dobra, coś tam jadłem... – W dalszym ciągu wpatrywał się w poduchę pod nogami. Odsunęłam poduszkę, z której detektyw uporczywie nie chciał zdjąć nóg. Hudson – Holmes 1:0.

— Sherlocku! Tu jest ponad pięć opakowań tych cholernych ciastek! Nie przeżyjesz na samych herbatniczkach, na litość boską! Koniec tego, dzisiaj masz zjeść porządny posiłek i...

— Może mi pani przygotować jajecznicę, zamiast robić awantury... – odwarknął Holmes.

— Nie mam zamiaru ci gotować. Pamiętaj, nie jestem twoją gosposią!

— Zatem nie będę jeść. – Holmes odwrócił się do mnie plecami. Na szczęście znam go już trochę i wiem, co na niego działa.

— Będziesz jeść. A skoro nie jesteś w stanie docenić mojej pracy – proszę, idź gdzieś na miasto, ale do cholery zrób coś z sobą. – Sherlock w dalszym ciągu był obrażony. Mogę się założyć, że wyszeptał cichutkie „Sama coś z sobą zrób", ale nie miałam zamiaru się więcej kłócić. Czas wprowadzić plan w życie. – Zadzwoń do Johna.

Ha! Kolejny raz wygrałam. Detektyw dynamicznie odwrócił się w moją stronę, jego twarz się ożywiła, a oczy błysnęły. Mam go, pomyślałam.

— Do Johna? No nie wiem... Pewnie jest teraz zajęty, jesienią dużo ludzi choruje, na pewno ma pełno roboty w przychodni... – Próbował zrobić tę swoją „dedukcyjną minę" – Ale skoro mówi pani, żebym go zaprosił, to czemu nie? Na kolację? Nie będzie to zbyt... zbyt dosłowne czy nachalne?

Na Boga, Sherlock! Zabiłeś (się) dla tego człowieka, uciekałeś przed policją, trzymając go za rękę (te kajdanki to była tylko przykrywka!), mieszkałeś z nim w jednym pokoju przez kilka lat. Naprawdę nic dosłowniejszego już was nie spotka.

— Wiadomo –kontynuował – jest moim przyjacielem i takie tam, ale mógłby to źle odebrać. Co jak sobie o mnie coś pomyśli? Mimo wszystko jest bardzo inteligentny. Poza tym gdzie? Nie chciałbym go brać w miejsce, w którym już byliśmy. Nie ma tu żadnych dobrych restauracji. Mówiłem pani, jak rozpoznać dobrą chińską knajpę?

— Sherlock. – Spojrzałam na niego z politowaniem i wielkim rozbawieniem w oczach. – To nie ma znaczenia. Spotkaj się z Johnem, zjedz coś, porozmawiaj. On na pewno chętnie pójdzie z tobą gdziekolwiek, bo z kim innym mógłby chodzić do barów?

— Racja, z tego co mi wiadomo nie ma żadnych innych znajomych–socjopatów.

Zarechotałam.

— Nie jesteś socjopatą, Sherlocku! A teraz szybko, dzwoń po Watsona! – W dalszym się uśmiechałam. – Będzie miło.

— Dla kogo? Johna?

— Dla was obu. – Rzuciłam mu telefon i wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że teraz, gdy podsunęłam mu ten pomysł, na sto procent zadzwoni. Zamknęłam ostrożnie drzwi.

Można mnie uznać za wariatkę, ale podsłuchiwanie zmieszanego Holmesa próbującego zaprosić doktora na randkę to jeden ze śmieszniejszych i milszych sposobów na spędzenie wieczoru, jakie można sobie wyobrazić. A było to zdecydowanie zaproszenie na randkę. Znam się na ludziach i wiem, kiedy komuś na kimś zależy. Dzięki tej umiejętności wielokrotnie odkryłam zdrady mojego męża (w sumie nie mam mu tego za złe, sama święta nie byłam. Wróć! Nie jestem.) John kocha Sherlocka, a Sherlock Johna i kropka. Pierwszy raz ten ćpun zbudował z kimś tak trwałą i silną relację jak z doktorem – nie pozwolę mu tego spieprzyć. Oczywiście nie mam zamiaru układać im płatków róż na łóżku (na razie!), chcę tylko delikatnie pomóc. Może nawet troszkę bardziej niż delikatnie?

Nic nie poradzę na to, że wyglądają razem tak uroczo.

— Dobrze, John. Pasuje mi każdy termin. Jutro? Okej, może przyjdź najpierw na Baker Street, pani Hudson też bardzo chce cię zobaczyć, prawda pani Hudson? – krzyknął Sherlock, a ja zmieszana cichutko ulotniłam się na palcach spod drzwi na piętrze. Cholera, powinnam być ostrożniejsza!

Czy to źle, że chcę pomóc przyjacielowi? Mam wrażenie, że czasem muszę zastępować temu chłopcu matkę. Ich relacje chyba nigdy nie były dobre, przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Samotny Sherlock, zarozumiały Mike, zapracowani rodzice i ta dziwaczka... Euralia? Eunice? Eurus! Śmieszne imię dla śmiesznego dziecka. Szczerze, chciałabym ją kiedyś poznać, może jest bardziej uprzejma od braciszków? Chociaż z opowiadań Sherly'ego na to nie wynika. Bardzo nieprecyzyjnych i tajemniczych opowiadań zresztą. Poznanie zagadki sekretnej siostry. Czyżbym właśnie znalazła sobie kolejny cel do zrealizowania? Muszę w końcu przygotować na nie specjalny notes.

— Nie mogę się doczekać. Do zobaczenia, John. – Usłyszałam z góry uprzejmy i pełny ciepła głos Holmesa.


A cup of JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz