Cena wolności

50 7 2
                                    


     Samotny jeździec zbliżał się do elfickiego obozu. Kilka elfów celowało w niego, będąc gotowymi do strzału,  ale gdy zobaczyli, że człowiek wyciąga miecz i rzuca go na ziemię, opuścili swoje łuki. Był to wszelako przyjęty symbol bycia posłem i przybywania w pokoju. Kilku strażników, pilnujących wjazdu, rozstąpiło się i pozwoliło mu przejechać. Jechał przed nim jeden z elfich kawalerzystów, który prowadził go prawdopodobnie do namiotu generała. Jako nieliczny z ludzi, mógł wtedy ujrzeć obóz elfów od wewnątrz.
     W sumie nic nie różnił się od tych ludzkich. Tacy sami żołnierze, ostrzący swoje bronie albo grający w kości. Tacy sami ranni, krzyczący z bólu w lazaretach. Tacy sami muzycy grający dla otuchy wojownikom.  Jedyne co się różniło to spojrzenia.
    Brak w nich charakterystycznej ludziom pogardy, dla według nich gorszej rasy. Oczy elfów były inne, pełne nienawiści, rodzącej się w nich i tłumionej przez setki lat.
     Gdy dojechał do środka obozu, zatrzymał go elficki oficer, krzycząc:
- Ar var arda draen! Generał już pana oczekuje. – ukłonił się i odsłonił wejście do namiotu.

   Pomieszczenie nie różniło się od każdego innego centrum dowodzenia. Jeden duży stół na którym położono mapę i drewniane figurki, symbolizujące strony konfliktu. Przy nim stało trzech elfów, jeden dowódca i dwaj najbliżsi współpracownicy.
 

  Elficki generał, gdy spostrzegł posłańca, delikatnym ruchem dłoni nakazał swoim oficerem, opuszczenie namiotu.
  - Ar var arda. – powiedział niepewnie mężczyzna po elficku.
  - Daruj sobie. Znam wasz język. – odpowiedział ostrym tonem elf – Czemu zawdzięczam wizytę posła ludzi?
  - Przybyłem tutaj uzgodnić warunki kapitulacji.
  - Poddajecie się? Nie sądziłem, że pójdzie nam aż tak szybko. – powiedział ironicznie elf, biorąc jednocześnie do ręki małą drewnianą figurkę i siadając w fotelu.
  - Doskonale wiecie że nie wygracie tej wojny. Wasza rebelia upadła już dawno, a  wasz król nie żyję. Zostaliście się tylko wy. Czy naprawdę jest sens przelewać elfią krew? Jeżeli się poddacie, to zapewnimy wam amnestię oraz stworzymy w naszej armii specjalne elfickie odziały.
  - Kusząca propozycja, jak dla człowieka, ale nie interesuje nas wolność, za którą będziemy musieli komuś zapłacić.- elf nagle wstał i podszedł bliżej do swojego rozmówcy – Wiecie czym się różnimy od was draen? W odróżnieniu od was mamy własne wartości, których nie liczymy w złocie ani za złoto nie sprzedajemy. – elf odwrócił się od człowieka i odszedł w głąb namiotu.
  - Jeżeli się nie poddacie , to nasze armie jeszcze jutro przed południem obrócą w pył ten obóz. – wykrzyknął zdenerwowany mężczyzna.
  - Druga rzecz którą się różnimy - my myślimy o następnych pokoleniach. Możemy jutro umrzeć, ale jeżeli nasza śmierć natchnie  do walki o wolność kolejne pokolenie, to nie zawahamy się ani na chwilę. – przerwał na sekundę swoją wypowiedź  – Koniec negocjacji.
    Elficki generał zakrzyknął w swoim języku i w pomieszczeniu znaleźli się dwaj żołnierze, którzy wyprowadzili człowieka z namiotu. Elf powrócił do stołu, usiadł w fotelu, oparł głowę na splecionych dłoniach i zaczął analizować mapę.

* * *


   Erwet Mrokewat – jeden z najwybitniejszym naretańskich generałów obserwował elficki obóz. Zastanawiał się, jak głupi był wysyłając własnego syna w samą paszcze lwa. Przejmował się, bo negocjacje niepokojąco się przedłużały, a z oddali było widać, że wśród elfów zapanowało poruszenie.
    Przez chwilę jego obawy zmalały, gdyż widział, jak samotny jeździec opuszczał obóz nieprzyjaciela. Jednak jechał bardzo niespokojnie, forsował cały czas konia, a jego ruchy były nerwowe i gwałtowne. Nie dojechał nawet do połowy drogi, gdy padł na ziemię trafiony strzałą. Erwet chciał krzyczeć, ale strach wziął górę nad nim, bo za jego synem jechało właśnie kilka tysięcy elfiej jazdy.




Ciche westchnienia nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz