Puste oczy czaszki wpatrywały się w niego tak intensywnie, jak to tylko mogą puste oczy czaszki.
Bezczelnie.
Sherlock niejednokrotnie już bywał ofiarą różnych spojrzeń. Od tych lubieżnych, które sprawiały, że czuł się nieswojo, przez oceniające, po natarczywe, ale wtedy wystarczało szybkie spojrzenie, kilka dobrze dobranych zdań i delikwenci czerwienieli, spuszczali wzrok i odchodzili, upewniając tylko detektywa w słuszności jego dedukcji.
Względnie dostawał w mordę (co jednak w żadnym calu nie umniejszało jego geniuszowi). Wysoko pojętemu geniuszowi.
Geniuszowi, który jedynie czaszka mogła zrozumieć i zaakceptować bezwarunkowo. Bez durnych pytań, dziwnych spojrzeń i oślizgłej chęci przypodobania się. Dlatego Sherlock ją lubił. Była jego przyjacielem. Mógł powiedzieć jej wszystko i wiedział, że go wysłucha. Nawet o piątej nad ranem. Co prawda czasami, gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, że naprawdę brakowało mu jej opinii i żałował, że nie może mu ona jej udzielić. Zdawał sobie sprawę z tego, że dystans do sprawy i inna perspektywa pomogłaby mu niejednokrotnie w szybszym rozwiązaniu sprawy, ale nigdy nie powiedziałby tego głośno. Nawet Czaszce.
Był przecież Sherlockiem Holmesem, a Sherlock Holmes nie mówi takich rzeczy, tylko działa. Sam.
Okazjonalnie grywa na skrzypcach po północy.
***
Skrzypnęły drzwi. Dźwięk zlał się z odgłosem trzeszczących paneli podłogowych, ale detektyw nawet tego nie odnotował. Ciężar, płeć, stan majątkowy i psychiczny osoby, która weszła przeleciały przez jego umysł nie pozostawiając śladu.
Co nie znaczyło, że Sherlock skulony w fotelu nie rozpoznał intruza. Nie, ten w umyśle genialnego skrzypka pozostawił już przez minione pół roku nie tyle ślad, ile długą, głęboką rysę. Niemożliwą do usunięcia. Permanentną.
Sherlock rozpoznałby te kroki wszędzie. Zawsze ten sam schemat - mocno zaakcentowana pięta, palce, mocno zaakcentowana pięta, palce, pięta, palce, pięta... - Zawsze tak samo. Matematyczna doskonałość. Jak u Bacha.
To zadziwiało detektywa; ta przewidywalność ludzi. To jak różni i tacy sami jednocześnie byli. To jak teoretycznie łatwo można było ich odróżnić, a jednocześnie z jaką łatwością pominąć. Kolejny szary człowiek na szarej ulicy szarego miasta.
Smutne.
- Hej! - Głos przebił się do świadomości Sherlocka i dotarł do niego.
Detektyw jednak nie był zły. Już i tak zbytnio rozproszył się głosem, chociaż nie słuchał go jeszcze na poziomie komunikacji. Ot, szum. Morderstwo kelnerki rozwiąże jutro.
- Czy ty mnie słyszysz? - Poirytowany głos na dobre wyrwał Sherlocka z Pałacu Myśli.
Detektyw powoli uniósł głowę. Zielone, błyszczące oczy byłego żołnierza wpatrywały się w niego tak, jak tylko mogą oczy wojskowego, nawykłego do wydawania rozkazów.
Bezczelnie.
********
Wena wzięła mnie na fizyce.
Tak jakoś wyszło.
Podoba mi się ta praca.
Co wy o niej sądzicie?
Całuski,
JazzBane
CZYTASZ
Hamlet
FanfictionSherlock gada do czaszki. Czaszka nie jest Johnem. Pałac Myśli nie jest Baker Street.