ROZDZIAŁ 1

31 2 0
                                    


   Mój telefon dzwoni tak głośno, że zdołał wybudzić mnie ze snu. Patrzę na zegar wiszący na ścianie, który wskazuje 4:37 nad ranem. Kto tak wcześnie rano może się do mnie dobijać? Wstaje z łóżka, podnoszę telefon z biurka i widzę wyświetlający się na ekranie nieznany mi numer. Jestem trochę przestraszona zważając na to, że jestem sama w domu. Cztery dni temu mama, tata i mój młodszy o 8 lat brat Morgan musieli wyjechać, bo brat miał zawody lekkoatletyczne w Orlando. Mieszkamy w Filadelfii, więc jest to naprawdę spory kawał drogi. Rodzice pojechali tam z nim, ponieważ obiecali mu jeszcze w maju, że będą mu tam kibicować. Morgan od najmłodszych lat interesował się sportem, a teraz zajmował się nim można powiedzieć, że prawie jak zawodowiec. Jest świetny w tym co robi. Co roku w sierpniu jeździ na naprawdę bardzo ważne w całym kraju zawody i właśnie na nie teraz się wybrał. Lekkoatletyka była kiedyś naszą wspólną pasją, ale niestety kilka lat temu miałam poważną kontuzje kolana, przez co musiałam zrezygnować z mojego zamiłowania. Brat postanowił kontynuować rozwijanie swojej pasji, a ja bardzo go w tym wspieram. Niestety nie mogłam pojechać razem z nim do Orlando, bo ktoś musiał się zając domem. Dzisiaj już wracają i nie mogę się doczekać, aż w końcu dowiem się co tym razem osiągnął mój braciszek.

Telefon ciągle dzwoni, aż w końcu postanawiam go odebrać. To, co słyszę w słuchawce sprawia, że telefon wypada mi z ręki i muszę usiąść, bo czuje, że zaraz się przewrócę. Właśnie dowiedziałam się, że moi rodzice wraz z bratem mieli wypadek samochodowy i zostali przewiezieni w ciężkim stanie do szpitala na Old York Road 5501, co oznacza, że byli już blisko domu. Jest to jeden z wielu szpitali w Filadelfii i żeby do niego trafić będę musiała uruchomić w telefonie GPS. Jestem tak przerażona, że przez moje trzęsące ręce z trudem udaje mi się poprawnie wpisać adres szpitala do GPS'a. Zakładam na moją piżamę bluzę i nie przejmuje się tym jak wyglądam. Biegnę szybko do samochodu i staram się jak najszybciej dojechać na miejsce. To, że nie znam szczegółów wypadku i tego co tak naprawdę się stało, sprawia, że ciężko jest mi się skupić na drodze. Jestem tak zdenerwowana jak chyba nigdy dotąd.

Po piętnastu minutach jestem na miejscu. Szybkim krokiem kieruje się w stronę wejścia do szpitala. Zauważam pielęgniarkę stojącą przy wejściu do bufetu. Postanawiam zapytać ją gdzie znajdę moją rodzinę.

-Przepraszam panią, nazywam się Sophia Smith. Dostałam jakieś dwadzieścia minut temu telefon, że moi rodzice i brat zostali tutaj przewiezieni po wypadku. Anne, Mick oraz Morgan Smith.

-Pani jest córką tych państwa, prawda? Proszę tutaj usiąść ja zawołam lekarza, który wszystko pani wyjaśni.

Dziękuje pielęgniarce i siadam na jednym z niebieskich krzeseł ustawionych w rzędzie pod ścianą. Zaczynam zastanawiać się nad tym co mogło być przyczyną wypadku. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Z rozmyślań wyrywa mnie głos witającego się ze mną lekarza. Podnoszę się z krzesła i pytam o stan moich bliskich. Lekarz przez chwilę się nie odzywa. Patrzy się na mnie tylko z miną, która oznacza, że raczej nie ma dla mnie dobrych wieści. W końcu mówi:

-Z tego co przekazała mi policja wiem, że pani ojciec prowadził. Padał deszcz i jezdnia była śliska przez co na zakręcie nie udało mu się utrzymać panowania nad pojazdem. Wpadli w poślizg i uderzyli w drzewo. Pani matka jest właśnie operowana, a brat w ciężkim stanie leży na oiomie, on ucierpiał najmniej. Niestety pan Smith był w tak ciężkim stanie, że zmarł w drodze do szpitala. Nic nie udało się nam wskórać. Naprawdę bardzo mi przykro.

-Jak to? Nie wierzę w to, tata musi żyć, musi!- krzyczę i opadam na krzesło z płaczem.

Doktor znowu powtarza, że bardzo mu przykro, że współczuje, że to, że tamto. Mam tego dosyć nawet jeśli wiem, że chce on dobrze. Nie chcę tego słuchać. To sprawia, że czuje się jeszcze gorzej. Przecież to wszystko nie może być prawdą. To jakiś pieprzony koszmar, z którego zaraz się obudzę. Musze zobaczyć Morgana, muszę widzieć, że nie jest z nim źle.

-Doktorze czy mogłabym zobaczyć się z bratem?

-Pani brat jest nie przytomny. Niestety w tej chwili nie mogę pozwolić na wejście do jego sali.

-Czy mogłabym chociaż usiąść obok jego sali, popatrzyć przez drzwi? Proszę.- szlocham.

-Dobrze. Morgan leży na drugim piętrze w sali numer 37. Nie zapominajmy, że to jednak oiom, więc proszę nie wchodzić do środka.


Stoję przy dużych szklanych drzwiach. Tylko one dzielą mnie od Morgana. Jest przykryty białą kołdrą. Z jego ust wystaje rurka połączona z jakimś urządzeniem. Nigdy nie rozumiałam tych 'szpitalnych spraw'. Widzę rozcięcie na jego czole. Z tej odległości potrafię zauważyć, że chyba zostało już wcześniej zszyte. Tak bardzo chcę, żeby wszystko było z nim w porządku. Postanawiam usiąść i zaczynam rozmyślać co z mamą, kiedy podchodzi do mnie pielęgniarka ze smutną miną i mówi:

-Przepraszam, że ja to pani powiem zamiast doktora, ale on jeszcze próbuje swoich sił, żeby odratować pani matkę. Niestety na marne. Pani mama umarła na stole operacyjnym. Straciła zbyt dużo krwi, by móc przeżyć.

Nie wierzę w to co słyszę. Zaczynam okropnie szlochać. Osuwam się po ścianie na ziemie. Pielęgniarka gładzi moje ramię dłonią i odchodzi. Uderzam pięścią w podłogę. Niestety to nie sprawia, że moje uczucia się ulatniają. Czuje się okropnie. To najgorszy dzień w moim życiu. Straciłam dwie najważniejsze mi osoby. Zostaliśmy z Morganem sami. 


~~~~~~

Jeżeli pojawiły się jakieś błędy w pisowni lub literówki, to przepraszam, ale mogłam coś przeoczyć. 

I jak wam się podoba pierwszy rozdział? Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle hahahah Wasza opinia jest dla mnie naprawdę ważna, ponieważ to moje pierwsze ff i nie wiem czy do końca wszystko dobrze dopracowałam. Głosujcie i komentujcie <3 

Drugi rozdział powinien pojawić się w ciągu najbliższych dni, a jeśli zdążę to może nawet dzisiaj :D Taki malutki spojler: już w drugim rozdziale pojawi się Liam :D 

Tell Me That You Love Me Anyway // L.P. ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz