★彡

334 58 40
                                    


     W pomieszczeniu było ciemno, tylko na drewnianym biurku świeciła oliwna lampka. Obok niej list zaadresowany do Loty, skromny posiłek złożony z napoczętego chleba i wina oraz pistolety Alberta. Nadawca listu opierał się o parapet i spoglądał w niebo. Wpatrywał się w gwiaździsty firmament. Wzrokiem szukał ulubionego zbioru, którym był Wielki Wóz. Ogarnęła go nostalgia.

Otworzył okno na oścież; wziął głęboki wdech i zamknął powoli oczy. Zimne powietrze przeszło przez ciało mężczyzny. Nie wzdrygnął się ani. Tkwił z głową wystawioną za drewniany otwór okienny i marznął. Leniwie podniósł powieki i ciężko wypuścił powietrze ustami.

Podjął decyzję. Dokładnie o północy odbierze sobie życie.

     Już miał okieneczko zamykać, już miał odwrócić się od gwiazd. Usłyszał głosy. Niedoszły samobójca zastygł w miejscu i nasłuchiwał. Przecież mogło mu się to wszystko wydawać, prawda? Przez chwilę w pomieszczeniu słychać było tylko jak wahadło zegara wydaje charakterystyczny dźwięk wybijania każdej sekundy.

Tik, tak, tik, tak, tik, tak.

Dlaczego ignorujesz me wołania, Werterze?

     Gwałtownie odwrócił głowę w stronę drzwi. Teraz wyraźnie słyszał czyiś głos.

— Chłopcze, idźże spać!

     Lękliwie zawołał jakby do swego służącego. Spojrzał na wejście po raz kolejny. Nikogo w nich nie zastał. Mrugał ślepiami jak oszalały. A może rzeczywiście oszalał?

Werterze...

     Znowu to usłyszał. Zrobił ze dwa kroki i chwycił pistolet, który jeszcze dzisiaj trzymała w swoich dłoniach Lota.

— Kimże jesteś? Pokaż się, tchórzu!

Kogo tu nazywasz tchórzem? To ty zwlekasz ze śmiercią, nie ja.

     Czy on go właśnie prowokował? Poza tym... Ten podźwięk był mu tak strasznie znajomy.

— Wilhelmie, nie prowokuj mnie!

Nie jestem twoim drogim przyjacielem, którego nazywasz Wilhelmem.

— Zatem kim jesteś?

Twoim sumieniem.

     Dłoń trzęsła mu się niemiłosiernie. Czy jego wyobraźnia płatała mu figle? A może to jakiś diabeł przyszedł go kusić z samych czeluści piekieł?

— Odejdź, szatański pomiocie! Już cię tu nie ma!

Porozmawiaj ze mną.

— Twoje niedoczekanie! Ty, który śmiesz zwać się moim sumieniem... Ja nie mam sumienia!

     Próbował grać faceta twardego — ze złamanym sercem, ale twardego. Stąpał z nogi na nogę, by nie paść na nie ze strachu. Wolną dłonią trzepnął sobie w lico. Bolało jak diabli. Myślał, że to mu pomoże; że obudzi się z tego chorego snu, w którym gra główną rolę.

Nie zadawaj sobie bólu. I tak już wystarczająco cierpisz.

— Cierpię, to przecież oczywiste! Ukochana mnie odrzuciła. Krzyknęła: „To raz ostatni..., Werterze! Nie zobaczysz mnie nigdy". Również ona mnie nie zobaczy. Piękny zbieg okoliczności, co?

     Opuścił ręce wzdłuż ciała i spojrzał na zegar. Wpół do dwunastej. „Jeszcze mam czas." — pomyślał. Rzucił wcale nie tak delikatnie pistoletem na biurko i chwycił butelkę wina. Wziął dwa czy trzy hausty alkoholu i niedbale wytarł usta rękawem.

Znajdziesz sobie kogoś innego. Zostaw Lotę w spokoju.

— Nigdy nie znajdę równie pogodnej duszyczki jak ona. Takiej opiekuńczej, dobrej, mądrej. Była moim sensem życia. Bez niej nie mam po co żyć. Wszystko stracone!

Nie była ciebie warta. W końcu i tak należała do Alberta.

     Mężczyzna z hukiem odrzucił butelkę trzymaną w dłoni. Był zbulwersowany tym, co usłyszał.

— Nie dobijaj mnie jeszcze bardziej! Cholerne sumienie!

Mijałeś tyle kobiet w swoim życiu. Eleonorę, jej siostrę, pannę B. Dlaczego nie zakochałeś się na zabój w jednej z nich?

— Bo żadna nie mogła równać się z nią! Z resztą, po co ja z tobą wchodzę w jakąkolwiek rozmowę? Ktoś wejdzie do izby i stwierdzi, że sam do siebie gadam. Wezmą mnie za wariata!

Przecież jesteś wariatem.

     Werter parsknął jedynie w odpowiedzi. Nie pierwszy raz już mu to wypominali.

Przez jakiś moment pisarz siedział w ciszy. Zbierał myśli i słowa, których mógłby użyć do dalszej wymiany zdań z samym sobą, który... mówił sprzecznie do tego, co czuł osobiście.

Zegar powoli wybijał godzinę dwunastą.

Chcesz zranić uczucia Loty?

— Nigdy nie chciałem zranić jej uczuć. Ale ja już nie potrafię inaczej. Chociaż jak tak myślę... trochę cierpienia jej nie zaszkodzi, prawda? Może wtedy zrozumie jak czułem się, kiedy ona mnie odtrąciła?

Czyżbyś chciał zwrócić na siebie jej uwagę, egoisto?

— Owszem. Chciałbym, żeby w końcu mnie zauważyła. Nie obchodzi mnie to, czy martwego, czy żywego. Ważne, żeby zauważyła.

Bredzisz od rzeczy. Po prostu o niej zapomnij.

     Wziął ostatni haust wina do ust. Nie chciał po raz kolejny wspominać, że nigdy o niej nie zapomni. Sięgnął dłonią po pistolet. Obejrzał go dokładnie i sprawdził, czy aby na pewno jest nabity.

Odłóż tą broń, na litość boską!

     On już go nie słuchał. Przyłożył zimną lufę do czoła nad prawym okiem. Palec trzymał na spuście.

     P u f

Odgłos strzału wypełnił pomieszczenie. Nikt nie zainteresował się jednorazowym odgłosem puszczanego naboju z broni. Zegar wskazywał godzinę dwunastą.

Krew spływała po jego czole na podłogę i przywdziany niebieski frak. Po jakiejś chwili ciało bezwładnie spadło na podłogę.

Durny Werterze, jesteś z siebie dumny?

Sumienie odpowiedzi nie dostało.

Lampa zgasła spowijając pomieszczenie samobójcy w całkowitym mroku. Samoczynnie wszystkie gwiazdy na niebie zniknęły, zostawiając ciemny, pusty jak wzrok leżącego na ziemi mężczyzny firmament.



Musiałam gdzieś wyładować to napięcie powstałe przez moją polonistkę. Jeśli tutaj dotarłaś/eś, to pragnę Ci serdecznie pogratulować! W planach mam jeszcze jedną książkę z Werterem, a więc (nie)wyczekujcie. 

posłuchajże sumienia! » werterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz