Chciałabym poinformować każdego, że ta część jest nieco (nieco bardzo) okrutna. Jeśli ktoś żyje zakończeniem trzeciej części (Places that belongs to us) i nie chce wychodzić z bańki zwanej "Maddie i Shawn"- lepiej niech tego nie czyta, bo może poczuć rozczarowanie albo chęć zabicia mnie.
Jest to część ważna dla mnie i uważam, że to ona będzie tą najważniejszą w całej historii, ale nie stanie się nikomu krzywda, jeśli ktoś, kto czytał poprzednie - nie przeczyta tej.
Po prostu staram się zapobiec masowemu rozczarowaniu. To tyle, buziaki. Poniżej prolog.
~~~~~~
— Madison, kochanie. Wstawaj, już siódma. — Poczułam jak ktoś potrząsa moim ramieniem, a zapach damskich perfum dotarł do moich nozdrzy.
Przekręciłam się na drugi bok, nie mając pojęcia kto chce ode mnie cokolwiek. Chciałam odpoczywać, bo ostatnie miesiące były wyjątkowo trudne.
Wszystko co się wydarzyło... miałam wrażenie jakby przeleciało w mgnieniu oka, a przecież to tyle lat.
— Córeczko, spóźnisz się. — Kobiecy głos był coraz bardziej twardy.
Ale zaraz, zaraz. Córeczko? Co do cholery?
Otworzyłam oczy, czując jak całe moje ciało w jednym momencie sztywnieje.
Tuż nade mną nachylała się moja mama.
Tak, m o j a m a m a.
Przetarłam oczy dłońmi, ale to przecież musi być cholerny sen.
— Co tu się dzieje? — wychrypiałam, a mój głos brzmiał dziwnie młodo. — Czy to jakiś kolejny, głupi sen?
Podniosłam się do pozycji siedzącej, rozglądając się po wnętrzu. Otaczały mnie liliowe ściany, zupełnie jak w moim rodzinnym domu.
Wypadłam z łóżka jak poparzona, zatrzymując się dopiero przed dużym lustrem.
Moje usta rozchyliły się w niedowierzaniu, kiedy dłonią przejechałam po swojej młodej twarzy, długich włosach i szczupłych ramionach.
Wyglądałam zupełnie tak samo jak wtedy gdy miałam zaledwie siedemnaście lat. Ale przecież...
— Który mamy rok?
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się nadal tej młodej dziewczynie w odbiciu.
— Masz gorączkę kochanie? — Kobieta pojawiła się obok mnie, przykładając dłoń do czoła ze zmartwioną miną. — Dwa tysiące siedemnasty.
— Co? — Odwróciłam głowę w jej stronę. — Nie, niemożliwe... t-to niemożliwe... — szeptałam jak opętana, chwytając swój telefon w obie dłonie.
Wyrzuciłam go ponownie na łóżko, przyglądając się swoim chudym palcom. Nie było ich na nich. Moich pierścionków.
— To sen. To cholerny sen. To się nie dzieje naprawdę.
Wróciłam pod kołdrę, nakrywając się nią po sam czubek głowy.
— Madison Meester, możesz mi powiedzieć co ty do cholery jasnej wyprawiasz? — Słyszałam zdenerwowanie w jej głosie. — Chyba zadzwonię po Tay'a, bo sama się z tobą nie dogadam.
— Taylor jest tutaj? — Podniosłam się nagle.
— Przecież mieszkają obo... nic nie rozumiem.
— Gdzie my jesteśmy?
— Co?
— W jakim mieście, jakim kraju?
— Kochanie, w Toronto, Kanada. Mieszkamy tu... od zawsze? Chyba, że coś pominęłam. — Zmarszczyła brwi w konsternacji. — Na pewno dobrze się czujesz?
— Zadzwoń po Taylora, błagam.
Schowałam się pod kołdrą, czując napływające do moich oczy łzy.
To musi mi się śnić, bo przecież innego wytłumaczenia nie ma?
Nigdy nie mieszkałam w Toronto, nie, gdy moja mama żyła. A przecież zmarła gdy miałam dziewięć lat?
Uciekłam od ojca, do cioci Sally i Tay'a, poznałam Shawna, Melissę i Luke'a.
Wszystko było idealnie, mimo trudności przez jakie przeszliśmy.
Trójka moich dzieci... mój Boże. Issac, Emma i Matthew.
Dwa lata od śmierci Shawna, przecież to było wczoraj. Siedziałam z Mattem i czytałam ten list...
— Mads, kurwa!
Wysoki brunet pojawił się w moim pokoju, mocno trzaskając drzwiami. Wychyliłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Był młody, zupełnie jak ja.
— To sen, prawda? — spytałam łamiącym się głosem.
— Tak, Mads. — Odetchnęłam z ulgą, gdy usiadł obok mnie. — To był sen.
— Co-co? O czym ty...
— Też go miałem. To wszystko... ty i Mendes, ja z Melissą. Kurwa, takie realistyczne. Mieliście trójkę dzieci, czaisz?
— Jak to mieliśmy? Przecież...
— Potrzebowałem chyba trzech godzin, żeby ogarnąć co się wydarzyło. Bo kurwa nie miałem pojęcia co jest, jak się obudziłem. Choć pewnie twój był bardziej szczegółowy... — mówił, patrząc prosto na mnie.
— Wczoraj siedziałam z moim najmłodszym synem i czytałam list, który on mi zostawił...
— Spójrz. — Podał mi swój telefon. — Shawn Mendes. Chodzi z nami do szkoły, ma osiemnaście lat i jest wzorem do naśladowania. Wszystkie dziewczyny w szkole do niego wzdychają, łącznie z tobą, Mads.
Przyglądałam się stronie jaką miałam przed oczami. To był jego profil na Facebooku.
— Ale kiedy... Czemu mi się to przyśniło? — Nic a nic nie rozumiałam.
— Chyba za bardzo polecieliśmy na tej imprezie w sobotę. Przespaliśmy tak jakoś całą niedzielę? Dziś poniedziałek. — Podrapał się za uchem, próbując się nie roześmiać.
— Nie mogę uwierzyć. To... to straszne — wyjęczałam. — Jak ja mam teraz na niego spojrzeć? Jak dwa dni śniłam o moim życiu u jego boku. To chore. Jestem upośledzona.
—A więc ja razem z tobą. — Parsknął. — Dwa psychole. — Zaśmiałam się razem z nim, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. — Wiesz, że musimy jechać do szkoły?
— Ugh — wymamrotałam. — To będzie najtrudniejsza wyprawa w całym moim życiu.
— No coś ty, przecież przeżyłaś gorsze rzeczy. — Poruszył wymownie brwiami, a ja miałam ochotę go zamordować. — Żartuje, żartuje. Wyluzuj.
— Nie mam zamiaru wyluzować. — Zmarszczyłam brwi, niechętnie podnosząc się z łóżka.
Cholera, to będzie trudne.
~~~~
No misiaczki, wróciłam razem z nową częścią.
Założę się, że takiego obrotu akcji nie spodziewał się... nikt?
Skąd pomysł na akurat takie..coś? Szczerze mówiąc sama nie wiem, nie mam pojęcia. To totalny spontan, ale czuje, że to może być dobre.
Co myślicie? Bo jak zawsze Wasze zdanie jest dla mnie najważniejsze.
Więc, zapraszam wszystkich serdecznie. To będzie..zabawne, obiecuję.
Buziaki, L.
CZYTASZ
Places that I imagined | Shawn Mendes
FanfictionCo jeśli całe jej życie było tylko ulotną chwilą i nic tak naprawdę nie miało miejsca w rzeczywistości? Co jeśli oni są dla siebie tylko obcymi ludźmi, mijającymi się każdego dnia na korytarzu? Co jeśli na wszystko co mieli będą musieli zapracować...