""""

5 0 0
                                    

    Patrzyłem w niebo. Tak bardzo to lubiłem. Słońce składało ciepłe pocałunki na mojej twarzy, wilgotnej od porannej mgły. Ptak przelatywał przy małej wierzbie, jego głos roznosił  się po całej polanie. Szedłem. Powoli stawiałem kroki, pod nogami czułem mokrą ziemię. Pachniało wiatrem.
   Jakaś kuropatwa przeleciała mi nad głową. Widziałem jej brązowe, delikatne pióra, poruszające się z niebywałą gracją. Zimne powietrze uderzyło w moją twarz jak rozpędzona poduszka.
   Uśmiech przybrał moją twarz jasną barwą. Byłem szczęśliwy. W końcu się uśmiechnąłem. Nie było mnie przy nich, nie było mnie w domu, nie było mnie przy niej. Nie miałem szansy zobaczyć jej na oczy.
   Mimo wszystko ją widziałem. Ona była przede mną. Stała w białej, postrzepionej sukni, może chuście, trudno rozróżnić. Cała szata była w plamy, czerwono-szare i zielone, wyblakłe. Jej twarz mogła dalej uchodzić za cud pozaziemski, za to figura... jak u psa z ulicy. Całe mnóstwo ciała miała odsłonięte i jej kobiecość stracila już kształt i jędrność. Mimo wszystko dalej była najpiękniejszym i najbardziej zdradliwym podmiotem moich uczuć
   Strzępy materiału latały we wszystkie strony, jakby wiatr chciał sprawdzić ich miękkość. Cuchneło popiołem, jej włosy pokrywała czarna sadza, jeszcze nieumrusane kosmyki gęstej czupryny plątały się z najlżejszym podmuchem wiatru.
   Czarna łza spłynęła po kościstym, białym jak kreda policzku- upadlem. Jękneła jak dziecko - świat ogarnęła czerń. Chciałem ją dotknąć, ostatni raz, błagałem ją by została. Szkoda że tylko w głowie. Szkoda że prędzej bym znowu ją podpalił jak pochodnie niż zmusił się skierowania oddechu w jej stronę. To wciąż ja bolało. Widziałem jej cierpienie, w każdym ruchu rąk mojej małej udręki było tyle bólu, ile moich łez znalazło się na jej policzku. Ile to razy ona spała u mego boku, kiedy to uciekałem od rodziców, byliśmy tacy młodzi i ona już wtedy podała mi swoją dłoń, taką ciepłą i delikatną. Ale ja nie widziałem różnicy między twardą a miękką. Traktowałem ją jak pluszowe misia. Ja nie byłem w niej zakochany. Uzależniony.
   Teraz nie umiem patrzeć na jej posturę. Wiem że to wszystko przez że mnie, to ja odebrałem jej pół życia. Najpiękniejszy dzień w życiu. Pjany cieszyłem się, że przynajmniej nie radość z dziecka.
   -Miała się nazywać Elizabeth.
   Boże, kim ja się stałem. Jak mogłem zgładzić ten plan? Kiedy to mówiła, usta ledwo co się otwierały. Były popękane, suche. Taką ją zostawiłem. Musiałem. Nie miałem innego wyboru.
   -Tyle razy mówiłeś że mnie kochasz. Twoja miłość jest dziwna.
   Lód przeszył moje serce. Chociaż oddałbym wszystko aby cofnąć te słowa, straciłem chęć by żyć. Odech mieszający się z jej oddechem jest zbędny. Ona nigdy nie pokocha człowieka. Nigdy.
   -Dlaczego to zrobiłeś Nikodem? Czemu? Dlatego bo wtedy nie posłucham się ciebie i nie zabrałam Piotrka do siebie? Bo Stalinś spadł? Wiesz że tego nie chciałam, na prawdę - zaczęła płakać jak chmura - był tylko szczeniakiem, tak samo jak zresztą ja. Oboje byliśmy głupi.
  Płaciłem za wszystko. Tylko nie to, wszystko tylko niech się nie karze... kiedy to mówiła słowa wydawały się obce.
   -Dlaczego zapłaciłam za to w ten sposób? Tylko tak umiesz rozwiązywać problemy? Ogniem... - uniosła oparzoną dłoń w jego kierunku, drugą wyrwała sobie garść włosów.
   - Właśnie tyle jestem według ciebie warta? Właśnie tyle..? - usłyszałem rwanie tkaniny, cała chusta odeszła od jej skóry, jakby uwalniając ją z ciężaru żalu i pokazując całą wściekłość - wiesz że mogłam więcej! Wiesz że ty mogłeś!
   Słowa wlatywaly nie w moje uszy, a w serce, rozpywajac się po całym ciele jak trucizna. Czułem jej smak. Tak, mogłem się do jasnej cholere opanować! Przecież to ty masz nad chorobą kontrolę, a nie choroba nad tobą! Przecież to roślina jest zależna od słońca, a nie na odwrót! Gdyby te wszystkie mądrości objawiły mi się na ołtarzu...
   - Uciekłeś jak tchórz. Mogłeś walczyć, sama włożyłam ci miecz do dłoni a ty mnie nim zabiłeś! - szlochnęła. Każde z jej słów poniosło się echem po polu, docierając do mojego karku i przejeżdżając po nim jak haki.
   - Nie bój się, ja widzę twój ból. Ale śmiercią się płaci za śmierć, Nikodem. Całe życie nas tego nauczyło.
   - Teraz ja zginę. Dla ciebie. To jedyne co mnie uratuje. - powiedziałem to. I to uczyniłem.
  
   - Był mądry, ale słaby. Od samego początku nie umiał sobie z tym radzić. Moja poduszka pachniała jego łzami. - odwróciła się do koleżanki - ksiądz się go spytał, on wziął świece i rzucił ją w moją stronę. Potem ty przyszłaś i mnie popchnełaś do sadzawki. Wybiegł, a wtedy ty mi dałaś swoją chustę i pobiegłam. Tak? - przytaknęła. - A potem droga Nadio uciekłaś nam na rok. Wiedziałaś że on się nie zmieni...
   Widziała że nie chciał, wszystko już wiedziała. I nie pozwoli, by ta wiedza wściekła. Stary, biały pies przemknął po chodniku ocierając się o jej nogę, zostawiając czarny ślad. Tak wyglądało jej życie. I nie pozwoli, by się zmieniło. Nigdy.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 31, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

ŚlubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz