Prolog

14 1 0
                                    

Lód, śnieg i jeszcze raz śnieg - to właśnie widział podczas podróży młody Jason Firefort. Młodzieniec sprawiał wrażenie lekko zirytowanego całym tym zadaniem jakie zostało mu powierzone i jego towarzyszowi Frankowi.

- Powiedź mi jeszcze raz, po co to wszystko? - powiedział młodzieniec w stronę starszego towarzysza. Frank zwolnił nieco konia i obdarzył chłopaka uważnym spojrzeniem swoich ciemnych tęczówek oczu.

- Czyżbyś znowu zapomniał? Robimy to wszystko aby wypełnić ostatnią wolę lady Starmoght - wycedził przez zęby mężczyzna. Następnie zerknął pod swój płaszcz i zobaczył małe zawiniątko. Zawiniątko, w którym pod ciepłą warstwą materiału obecny był syn lady Starmoght. Frank obejrzał jeszcze raz noworodka. Był zdrowy, teraz musieli się tylko pośpieszyć jeśli chłopak miał przeżyć.

- Ale po co lady Starmoght miała by dawać swoje dziecku komuś... obcemu? Przecież równie dobrze chłopak mógłby poczekać na swojego Ojca. - mówił dalej Jason, który nadal nie widział sensu w ich postępowaniu. Nie zamierzał chować swoich wątpliwości, nie potrafił siedzieć cicho z takim natłokiem pytań.

- Mogłeś się spytać lady Starmoght. A teraz pośpiesz się, czas ucieka. - rzucił chłodno Frank. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na noworodka po czym schował go pod swoim płaszczem. Przyśpieszył konia i po chwili Jason zrobił to samo.

Po kilku minutach wyglądało na to, że trafili na miejsce. Ich wędrówka wydawała się jakby nigdy nie miała mieć końca. Wszędzie drzewa i drzewa, byli w lesie. I w końcu znaleźli niewielką posiadłość państwa Baxterów. To właśnie był ich cel.  Czym prędzej obaj przybysze zeszli z koni i pozostawili je w stajni. Frank natychmiast wyciągnął zawiniątko z chłopcem i obdarzył go swoim bystrym spojrzeniem. Odetchnął z ulgą, bowiem chłopak zdawał się mieć dobrze. Następnie udali się do drzwi posiadłości. Starszy mężczyzna zapukał do drzwi. Drzwi po chwili się uchyliły...

- Frank? Co Cie tu sprowadza? - usłyszeli miły i nieco zaniepokojony głos kobiety.

- Mamy wieści od lady Starmoght. Czy możemy wejść?

- Zapraszam panów - odpowiedziała kobieta i po chwili drzwi otworzyły się szeroko. Posłańcy weszli do środka. Kobiecie od razu w oczy rzuciło się coś, co w rękach trzymał Frank.

- O co chodzi? - spytała kobieta prowadząc przybyszy do salonu a następnie siadając w fotelu przy kominku.

- Lady Starmoght nie żyje. - powiedział bez ogródek Frank, zrobił krótką przerwę aby dać czas na przyswojenie swoich słów kobiecie. Nie czekając jednak na falę pytań kontynuował dalej - Jesteśmy tu aby wypełnić jej ostatnią wolę. Lady Starmoght ona.... zmarła podczas porodu swojego syna. Była pani jej wierną przyjaciółką, Lady Baxter. Ostatnia wola brzmiała następująco: Lady Starmoght chciała aby państwo Baxterowie zajęli się jej synem, wychowali jak własnego...

- R-rozumiem - powiedziała nieco zakłopotana tym wszystkim kobieta. Potrzebowała chwili aby wszystkie informacje przeanalizować i przetrawić. To była dosyć kłopotliwa i niezręczna sprawa. Liza Starmoght była jej najlepszą przyjaciółką i w tej krótkiej chwili dowiedziała się że nie żyje, że jej ostatnią wolą było aby wychowała jej syna. Liza dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Catelyn Baxter miała problem aby zajść w ciąże, może nawet była bezpłodna to było. Ciężko było stwierdzić co faktycznie stanowiło problem. Z zamysłu wyrwał ją głos młodszego mężczyzny, który jak do tej pory milczał:

- Lady Baxter. Jaka jest pani decyzja?

- Skoro taka była ostatnia wola Lizy.... - tu zrobiła przerwę, nie była pewna czy powinna się zgodzić. Na pewno powinna omówić tą sprawę z mężem, który jednak zajmował się teraz czymś innym i nie wiadomo było kiedy mógłby się pojawić. - Jeśli taka była wola Lizy to zgadzam się. - wykrztusiła w końcu kobieta...


*****   Kilka lat później. Centrum Nowego Yorku....  *******


- Nie dogonisz mnie! - krzyknęła Arya biegnąc co sił w nogach.

- Przekonamy się! - odkrzyknął jej Asher zaczynając biec za nią. Biegali tak dobre  parę minut czekając na rodziców, którzy musieli załatwić swoje wielce ważne dorosłe sprawy. Arya biegła wzdłuż budynku i skręciła za rogiem muru w prawo. Asher chciał pójść w jej ślady, już miał minąć róg kiedy nagle wpadł na kogoś. Nagle świat zawirował, wszystkie dotychczasowe dźwięki zlały się w całość. Towarzyszył mu dosyć intensywny ból głowy, który z każdą chwilą zdawał się narastać...


Urodzony by walczyćWhere stories live. Discover now