Listopadowy chłodny wiatr, wiejący ze wschodu, smagał mokre od słonych łez lekko zaczerwienione policzki mężczyzny. Na niebie pojawiły się ciemne, burzowe chmury, które jak gdyby utożsamiały się z odczuwanymi przez skrytobójcę emocjami. Gdzieś w oddali zagrzmiało, rozświetlając na krótki ułamek sekundy opustoszałą wokół okolicę. Z każdą następną sekundą podmuchy wiatru stawały się coraz mocniejsze, chłodniejsze i jakby bardziej porywcze. Być może wicher chciał pomóc, zabierając ze sobą wszystkie smutki i nieszczęścia młodego mężczyzny? Niestety, ale nie było to możliwe. Nie teraz, gdy w swoich rękach trzymał tak bliską mu osobę. Osobę, którą kochał nad życie... Osobę, która była jedną z niewielu kochanych przez niego i znajdowała się przy nim praktycznie od zawsze.
Wszystkie te czynniki utwierdziły mężczyznę w przekonaniu, że właśnie zaraz rozpęta się burza, a lada moment rozpada się deszcz, zmywając ze sobą wszelki brud i krew z ulic dziewiętnastowiecznego Londynu.
- Nie opuszczaj mnie... Nie możesz - wyszeptał mężczyzna niemal bezgłośnie, pochylając się nad młodą kobietą. - Błagam cię. - Po jego policzkach po raz kolejny popłynęły łzy, pozostawiając za sobą mokry ślad.
Błękitne oraz błyszczące od łez, które kobieta wylała z powodu bólu i cierpienia, oczy powoli stawały się nieobecne, tracąc swój niedawny blask, zaś z rany na jej brzuchu sączyło się coraz więcej szkarłatnej, lepkiej posoki. Dla Jacoba powoli stawało się jasne, że nic nie mógł zrobić, nikt nie mógł mu teraz pomóc.
A to go bolało i to niezwykle mocno.
Zanim zaniósłby Evie do najbliższego lekarza, ta wykrwawiłaby się długo przed znalezieniem dla niej jakiejkolwiek pomocy. Cios, który zadał wróg był śmiertelny i Frye nic nie mógł na to poradzić. Nie miał jak jej pomóc, jak tylko zostać przy niej i wspierać ją w ostatnich minutach życia.
Jacob widział właśnie śmierć jedynej osoby, która była przy nim od samego początku. Był świadkiem końca swojej jedynej siostry...
- Kocham cię... Nie zapomnij, braciszku - wyszeptała asasynka, wpatrując się w ciemne, szkliste oczy swojego brata. Uśmiechnąwszy się słabo po raz ostatni, kobieta zamknęła oczy, których już nigdy, ale to przenigdy nie otworzy.
Mężczyzna przygryzł dolną wargę, walcząc z pragnieniem wybuchnięcia płaczem. Wolałby ograniczyć się do cichego szlochu, którego świat i tak nie powinien w żadnym razie zobaczyć czy usłyszeć. Wokół rozniósł się dźwięk ciężkich deszczowych kropel uderzających o szary bruk. Objął jeszcze mocniej ciało swojej siostry, zaś po chwili w całej dzielnicy rozniósł się jego dziki i wściekły krzyk.
Był zły, załamany, przygnębiony i poczuł się... samotny. Pomimo tylu kłótni i tak dużej ilości wrednych docinek czy wyzwisk kochał ją jak nikogo innego. Była jego jedyną siostrą. Była jego jedyną żyjącą rodziną, a teraz... Teraz Evie nie żyła, ostatnia osoba z jego rodziny, która jeszcze oddychała, leżała w tej chwili nieruchoma, zimna i mokra od deszczu w jego własnych ramionach.
Frye nagle poczuł czyjąś dłoń na plecach i ciepły oddech tuż przy swojej twarzy. Doskonale wiedział, kim była ta osoba i czego chciała. Był to mężczyzna, kochanek Jacoba. I choć Frye znał go już od kilku dobrych miesięcy, Evie dowiedziała się o nich dopiero kilka dni przed śmiercią. Teraz mężczyzna pragnął zabrać go i jego siostrę z tej gwałtownej ulewy.
- Jacobie, musimy iść - powiedział Arno, spoglądając smutnym wzrokiem raz na mężczyznę, to raz na bezwładne ciało spoczywające w ramionach asasyna.
Frye jednak wydawał się nie zwracać na niego uwagi.
- Jacobie, proszę cię - tym razem odezwał się odrobinę głośniej, chcąc, aby Frye w końcu na niego spojrzał.
Brytyjczyk obrócił głowę w kierunku asasyna. Ich twarze ukryte pod kapturami dzieliły dosłownie centymetry, które z łatwością można byłoby pokonać. Francuz jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to czas ani miejsce na jakiekolwiek czułości. Siostra bliźniaczka jego partnera właśnie wykrwawiła się na śmierć w ramionach swojego brata, a teraz zadaniem Arno było sprowadzenie Jacoba i ciała Evie w bezpieczne miejsce, a takim była właśnie kryjówka w pociągu Frye'ów i jeśli dobrze myślał, znajdował się on na najbliższej stacji.
W okolicy rozległ się okropnie głośny grzmot, który rozświetlił na chwilkę ciemne od chmur niebo.
- Musimy iść, chodź - powtórzył Arno, zdając sobie sprawę, że burza jest naprawdę blisko i dosłownie za chwilę rozpocznie się na dobre.
W czerwonych od płaczu oczach Jacoba raz jeszcze zebrały się łzy, przez które świat stał się praktycznie całkowicie zamazany.
- Ona nie żyje... - wyszeptał załamany asasyn.
- Nie zmienia to faktu, że trzeba stąd iść. Pada.
Arno wyciągnął rękę w kierunku twarzy Frye'a, by za chwilę dotknąć go mokrą dłonią w rozgrzany, wilgotny policzek. Jacob bez jakiegokolwiek protestu poddał się temu, opierając głowę o jego rękę. Zamknąwszy oczy, asasyn pozwolił, by po jego twarzy raz jeszcze odmalowały się ślady po płynących łzach.
Kiedy rozchylił powieki, odsunął powoli twarz od ręki Doriana i podniósł się ociężale z ziemi, unosząc Evie wraz ze sobą tak delikatnie, jakby bał się, że w każdej chwili jej kruche, bezbronne oraz bezwładne jak u porcelanowej lalki ciało mogłoby roztrzaskać się na miliony maluteńkich kawałeczków. A do tego nie mógłby dopuścić. Nie darowałby sobie.
Oboje bez jakiegokolwiek słowa ruszyli w dół ulicy. Arno doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz nie było tu miejsca na rozmowę, zaś Jacob w głębi duszy był mu za to niezwykle wdzięczny. W całkowitej i nieprzeniknionej jak mgła ciszy, którą przerywały tylko liczne dźwięki rozbijających się o ziemię kropel deszczu i od czasu do czasu huki wyładowań atmosferycznych, pokonywali kolejne metry, jakby bali się, że mogliby zbudzić młodą kobietę z niekończącego się, wiecznego snu...
-----------
Yh... Próba napisania krótkiego yaoi przez Eve! Wybaczcie, że tak mało tam Jacoba i Arno tak razem, ale niektórzy z was, którzy czytają moje prace, pewnie zauważyli, że zazwyczaj romans i miłość spycham na ostatnie miejsce. Przyznam też szczerze, że tak średnio przepadam za tym shipem, ale cóż... Miałam ochotę wypróbować się w yaoicach, a przyszedł mi akurat pomysł na opko z Jacobem, więc... Czemu nie? Pomińmy fakt, że znowu zrobiłam z Arno takiego... takiego nah... ;-; Mam chociaż nadzieję, że jest to w jakimś stopniu zdatne do czytania i spróbuję się zasłonić tym, że to mój pierwszy yaoiec, o!
Może kiedyś naprawię to, żeby nie było tak beznadziejne, i żeby było dłuższe czy coś...
Rady, sugestie, błąd? Pisz!
~ Evelyn
CZYTASZ
Utrata | Jacob x Arno | One Shot
FanfictionUtrata kogoś bliskiego jest jak utrata ręki albo nogi. Czas zaleczy rany, ale nic już nigdy nie będzie takie samo... * cover by Evelyn White