Pokój 37

30 6 4
                                    

Przez przymknięte powieki drażniąco przebijało mi się światło, rozbudzając z resztek snu. Na tą chwilę to właśnie on był idealną odskocznią od tego co ostatnio działo się w moim życiu, a było to zdecydowanie ponad moje siły. Znacie to uczucie, gdy próbujecie zatrzymać te wszystkie uciekające urywki snu, który tak zachęcająco się prezentował, ale i tak po przebudzeniu ulatnia się z waszej pamięci, jakby nigdy tam nie zagościł? Ja znam aż zbyt dobrze. Machinalnie przesunąłem dłonią po wolnej połowie mojego łóżka, ale to nic nie zmieniło. Materac był zimny jak lód i utwierdził mnie, że ten sen nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Z niechęcią otworzyłem oczy i niemrawo zerknąłem na zegar elektroniczny leżący na szafce, tuż przy moim łóżku. Przez chwilę nie widziałem godziny, bo światło wpadające zza rolet skutecznie maskowało wyświetlone liczby. W końcu osiągnąłem obrany cel: 07:41. Powoli wstałem, czując uderzenie zimna zaraz po wyjściu spod ciepłej kołdry. Już teraz czułem, że brak mi energii, co było do przewidzenia, po przespaniu zaledwie 3 godzin. Apatycznie rozejrzałem się po sypialni utrzymanej w błękitno- białej kolorystyce. Wydawał się zimny i obcy, co było zupełnym przeciwieństwem tego co myślałem o nim jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Ignorując bolesne ukucie w klatce piersiowej, poszedłem do łazienki. Ten pokój miał w sobie za dużo wspomnień, abym miał siłę dłużej się nad nim rozwodzić. Oparłem się ciężko dłońmi o umywalkę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Widziałem w nim wysokiego, 23- letniego mężczyznę z roztrzepanymi i przydługimi miedzianymi włosami, których grzywka co chwila niemiłosiernie wchodziła do oczu, które patrzyły na mnie pusto z odbicia. Były bez błysku i wyrazu, jak u trupa. Ot, niedawno kajmakowy kolor, teraz podchodzący pod zwykły matowy brąz, podkreślony cieniami pod nimi, spokojnie porównywalnymi do siniaków. Zarost miałem już sprzed kilku tygodni, co skutecznie mnie postarzało, ale mimo to nie sięgnąłem po maszynkę do golenia. Jedynym co zrobiłem, było przemycie mojej poszarzałej twarzy zimną wodą, aby się dobudzić. Po zakończeniu tej „toalety" i przebranie się w coś co nadawało się na wyjście do miasta, poszedłem do kuchni po napój bogów, potocznie nazywanym kawą. Czarną, mocną, z gorzkim zapachem, cierpkim smakiem i skutecznym działaniem pobudzającym, którego w tej chwili tak łaknąłem. W sumie od jakiegoś czasu, żywiłem się praktycznie tylko tym czarnym naparem, co znacząco dobiło się na moim wyglądzie. Z każdym tygodniem znikały te mięśnie, wyrzeźbione przez jogging i siłownię, jak i kolejne kilogramy, jednak nie miałem sił, ani ochoty, aby coś z tym zrobić. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Pozostało mi tylko łyknąć fluoksetynę i czekać, aż wybije magiczna godzina 08:30. Wtedy zaczynają się godziny odwiedzin w Whiston Hospital. Odłożyłem kubek z do połowy dopitym naparem i skierowałem się z powrotem do łazienki. W półce obok umywalki, znajdowała się moja apteczka, z której wyciągnąłem kolejne dobrze już znane biało- zielone kartonowe opakowanie z wiele mówiącą nazwą: prozac. Wyciągnąłem zaczęty listek. Z czternastu kapsułek zrobiło się pięć, przez systematyczne zażywanie ich od kilku dni. Wycisnąłem kolejną w kolejce zielono- żółtą kapsułkę i wróciłem do kuchni, aby znaleźć coś do popicia antydepresantu. Miałem z nimi bliski kontakt, od kiedy skończyłem 17 lat. Wtedy musiałem pożegnać się z rodzicami, którzy zginęli w pożarze, z którego cudem mnie odratowano. Blizny, których się nabawiłem tamtego dnia, nadal naznaczały moje ciało, cały czas przypominając o tym wydarzeniu. Chodziłem na terapię, brałem garście najróżniejszych lekarstw przepisywanych przez terapeutów, jednak to mało co pomagało. Gdy zacząłem chodzić na studia, do ogólnej depresji doszły myśli samobójcze, ale nigdy żadnego nie próbowałem wcielać w życie, mimo, że byłem sam i nic mnie nie trzymało wśród żywych. Po prostu tchórzyłem. Wszystko poprawiło się na 2 roku studiów prawniczych. Depresja nie trzymała się mnie tak kurczowo, mogłem przestać brać środki nasenne i antydepresanty. W końcu przestałem żyć przeszłością i skupiłem się na teraźniejszości. Wszystko dzięki Jenny, która naprawiła mój spaczony na wszystko światopogląd i na nowo nauczyła cieszyć z małych rzeczy. Wszystko było świetnie, czysta sielanka, więc dlaczego po 3 latach postanowiłem wrócić, do starego, dobrego prozaca? Odpowiedź znajduje się w Whiston Hospital w sali nr 37.

Pokój 37Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz