W lesie zaczęło robić się zielono. W powietrzu unosił się świeży zapach. Stąpałam ostrożnie po ściółce by nie ubrudzić butów i nie potknąć się o korzeń. Tak wyglądała moja codzienna godzinna droga do szkoły.
Mój dom znajdował się za lasem, który odgradzał mnie od tętniącego życia miastem. Nienawidziłam tego rozlewiska drzew. Był on gęsty i bardzo rozległy. Przez niego nie miałam żadnych przyjaciół. Jedyną osobą, z którą rozmawiałam była Vanessa. Reszta osób nazywała mnie „potworem z lasu". Nie byłam zbyt piękna, a moje włosy były tak puszyste i lekko kręcone, że wyglądały na nigdy nieczesane.
Mój ojciec to leśniczy, istny dziwak. Jest „zachwycony", że mieszkamy tuż obok tak bogatej zieleni. Jeździ tym swoim konikiem po tej puszczy i podziwia te rzadko spotykane okazy. Kiedyś było inaczej...
Nie miał on tego całego świra na punkcie lasu, mieszkaliśmy w centrum miasta w niewielkim mieszkaniu. Ojciec był wokalistą i gitarzystą w rockowym zespole. Kochałam, kiedy śpiewał, a najbardziej kochałam to, kiedy był w domu i grał mi i mojej mamie nasze ulubione piosenki. Obiecywał, że podzieli się ze mną wiedzą na temat muzyki. Obietnicy nie dotrzymał.
Kiedy miałam dziesięć lat, moja mama zmarła na zawał. Tata nie mógł pozbierać po takiej stracie, z resztą ja też nie mogłam jednak nie zwariowałam tak jak on. Przypomniał sobie, że kończył szkołę leśnicką, rzucił zespół, sprzedał mieszkanie, postawił leśniczówkę i został strażnikiem zieleni. Nawet konia kupił, żeby nie zanieczyszczać powietrza spalinami, kiedy będzie patrolował las. Szkoda, że ten koń zanieczyszcza nasze podwórko swoim łajnem i ja muszę po nim sprzątać. Samochodu ojciec używa tylko wtedy, kiedy musi jechać do miasta. Przecież szkapą po mieście jeździć to wstyd.
Już pięć lat mija od śmieci mamy. Ach, gdyby ona tu była...
Doszłam do szkoły, z daleka widziałam Vanessę i jej dwie koleżaneczki, Dianę i Caroline. Dziewczyna machała mi ręką na znak bym podeszła.
- Hej, Angelina! –przywitała mnie z uśmiechem.
- Cześć...- odpowiedziałam bez entuzjazmu.
- Słuchaj, czy mogłabyś być tak miła i przyniosła mi colę? –zapytała trzepiąc swoimi wytuszowanymi rzęskami.
Sama sobie przynieś... -pomyślałam zdenerwowana jednak mimo to pokiwałam głową na „tak".
- Mi też możesz kupić, ale oranżadę – odezwała się Diana, a zaraz po niej Caroline, która zażądała wody truskawkowej. Wręczyły mi pieniądze i poszłam w stronę automatu. Łał, odezwały się do mnie. Szkoda, że tylko, dlatego bo coś chciały. Wcale nie zamierzałam im usługiwać, po prostu boję się samotności. Boję się, że już kompletnie nikt nie będzie się do mnie odzywał...
Gdy kupiłam już napoje dla księżniczek, wracając ktoś złośliwie podstawił mi nogę. Spotkałam się z ziemią, a puszka coli wyleciała mi z ręki i poturlała się metr ode mnie. Podniosłam się i trzymając dwa pozostałe napoje zaczęłam ją łapać. Miałam już ją prawie w ręku jednak ktoś zabrał mi ją z przed nosa.
- Przepraszam, to moje – powiedziałam stanowczo do chłopaka trzymającego puszkę.
Chłopak był wysokim niebieskookim szatynem z przydługimi włosami i grzywką na bok zasłaniającą jego całe czoło. Szczerze to rozśmieszyła mnie jego fryzura. Skojarzyła mi się ona z borowikiem (ach ten głupi las, teraz on mi robi wodę z mózgu, że czyjeś kudły przypominają mi grzyby?).
- Teraz już nie –uśmiechnął się szyderczo i otworzył napój, po czym wziął dużego łyka.
Zatkało mnie. Jak ludzie mogą być tak bezczelni?
- Chcesz trochę? –zapytał z rozbawionym głosem. –Ha! Nie dam ci!
Zrezygnowana wróciłam do automatu i kupiłam cole za swoje pieniądze.
Przynosząc dziewczyną picie usłyszałam:
- Co tak długo? Umieramy z pragnienia!
- Przepraszam, była kolejka –skłamałam, po czym usiadłam obok nich.
Dziewczyny rozmawiały o kosmetykach i jakie ostatnio były na nie promocje i co one nie kupiły. Potem zaczęły gadać o „najmodniejszych butach w tym sezonie". Nie wdawałam się w dyskusję. Kompletnie nie znam się na modzie a ubrania kupuję w lumpeksach, bo na te z sieciówek mnie nie stać. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że od czasu do czasu Vanessa zachwyci się moją nową sukienką, bo jest z jakiejś znanej marki, o której istnieniu nawet nie mam pojęcia.
- Angela, może pójdziesz z nami dzisiaj do centrum handlowego? –usłyszałam bardzo zachęcające pytanie od Vanessy.
- Może pójdę... -odpowiedziałam bez entuzjazmu, lecz naprawdę ucieszyłam się na tą propozycję. – Zadzwonię potem z odpowiedzią.
Po skończonych zajęciach lekcyjnych wróciłam prosto do domu. Rzuciłam wszystkie swoje rzeczy w kąt i westchnęłam. Musiałam przekonać ojca żeby pozwolił mi pójść z Vanessą i dał mi pieniądze.
- Cześć... -przywitałam go nie chętnie.
Siedział przy stole i wystukiwał wyrazy na klawiaturze laptopa. Był tak pochłonięty że nawet nie zauważył że przyszłam. Dopiero gdy usiadłam przed nim raczył na mnie spojrzeć.
- Już wróciłaś? – zadał głupie i oczywiste pytanie.
- Jak widać – dałam mądrą i oczywistą odpowiedź.
Zapadła chwila ciszy. Słychać było tylko dźwięk przyciskanych klawiszy i znienawidzony świergot ptaszysk. Zastanawiałam się jak zacząć błaganie o zezwolenie na wyjście.
- Tato... - zaczęłam wygłaszać swoją prośbę - bo widzisz, mam taką sprawę...
- Ja też mam sprawę – przerwał mi . –Coś niebywałego! Wilki w naszym lesie! Doczekałem się!
No świetnie. Zamiast wysłuchać to, co ja mam do powiedzenia będzie opowiadał o tym wielkim odkryciu.
- Dobra słuchaj, nie mam czasu słuchać o jakiś wilkach. Chciałam się zapytać czy mogę iść do centrum handlowego – powiedziałam to z wielką irytacją.
- Możesz, kto ci broni?
- A dałbyś mi jakieś pieniądze?
- Nie... Wybacz muszę iść, mam ważną sprawę do załatwienia.
Wstał, zamknął laptopa i wyszedł z domu. Byłam wściekła. Chciałam już pisać do Vanessy że nie przyjdę ale nagle na stolę zobaczyłam portfel ojczulka. Wzięłam go do ręki i zaczęłam wyciągać pieniądze. Potem ostrożnie odłożyłam go na miejsce i uradowana napisałam do koleżanki że za godzinę będę w mieście.
CZYTASZ
Wilki i Lisy
FantasyAngelina nie dogaduje się ze swoim ojcem i dokuczają jej w szkole. Na szczęście spotkała lisa...