Prolog

144 16 0
                                    

Wyjazd do Austrii był spontaniczną decyzją, aby odpocząć od wyścigu szczurów trwającego w biurze. Kartka z ostatnimi wskazówkami, jak dotrzeć do hotelu, znajdowała się w mojej kieszeni. Brak weny jest rzeczą straszną, zwłaszcza wtedy gdy jesteś pisarzem. Oj, zwłaszcza wtedy. Dojazd do Wiednia zajął mi kilka godzin, ale dla widoków prezentowanych w tym mieście było warto. Pierwszy dzień upłynął mi na przeglądaniu starych szkiców, notatników i zarysów postaci. Ale moja historia zaczyna się dnia drugiego kiedy postanowiłam wyjść na miasto. Większość ludzi patrzyła się na mnie, przynajmniej takie miałam wrażenie. Myślałam, że to przez mój zawód, lecz okazało się, iż przez włosy. Taaa... Włosy, uściślając srebrzyste kosmyki wpadające mi co chwilę do oczu. Spacerowanie po stolicy sprawiało mi ogromną przyjemność. Nagle wśród tłumów zobaczyłam nastolatka z burzą blond włosów na głowie i białą różą w dłoni. Przedzierał się on przez tłum, a ja dreptałam za nim, by moja inspiracja nie uciekła. Wydawało mi się, że przeszłam już co najmniej połowę miasta, gdy młodzieniec zniknął mi z oczu. Wpadłam w panikę. Jak to możliwe, aby osoba, która mogła być moim ratunkiem z czarnej dziury braku weny, śmiała zniknąć mi z oczu!? Zaczęłam rozglądać się po otaczającej mnie uliczce, na której, jak dopiero wtedy zauważyłam, było mnóstwo uroczych restauracji. Moje myśli podpowiadały mi wtedy, że najprawdopodobniej blondyn skierował się do jednej z nich na spotkanie z dziewczyną. Nagle zobaczyłam zgiętą na wpół kartkę. Podniosłam ją i otworzyłam. Moim oczom ukazało się staranne pismo, którym wypisane było kilka zdań; tak jakby ktoś chciał aby chłopak o niczym nie zapomniał. Słowa te były w języku francuskim co zauważyłam przez dwa wyrazy mon cher.
Te słowa jednoznacznie wskazywały na ten język. Choć zbliżał się wieczór, nie przestawałam mojej wędrówki po stolicy, a jedynie kontynuowałam ją z coraz większym zapałem. Zastanawiając się nad treścią listu, dotarłam do swojego tymczasowego miejsca pobytu, bo przecież musiałam uczyć się innych języków w szkole, a o francuskim nie mieć zielonego pojęcia... Następny dzień zaczęłam od próby tłumaczenia tekstu, przez co doszłam do wniosku, iż nadawcą był niejaki Roderich. Niemiec? Austriak? Szwajcar? Bardzo często powtarzającym słowem było niejakie téléphone, które, jak zauważyłam, musiało oznaczać telefon. Ale kto i po co miał się tak na ten temat rozpisywać. Tego dnia również postanowiłam wyjść i znowuż zauważyłam nastolatka. Znowu miał on kwiaty i przedzierał się przez tłum, kolejny raz postanowiłam za nim podążyć. Tym razem nie spuszczałam z niego wzroku (co było bardzo trudne), aż doszliśmy do alejki z restauracjami. Podążyłam za nim, aż w pewnym momencie doszłam, a może doszliśmy do bram cmentarza. Chłopak wszedł na jego teren, a ja podążyłam za nim. Przeszedł większą jego część, aż w końcu przystanął obok eleganckiego grobu z białego marmuru, położył kwiaty, wyszeptał coś i upadł na kolana, szlochając cicho. Szłam za nim szukając sensacji, a na własne oczy zobaczyłam rozpacz albo może lepiej powiedzieć, że wręcz, aż depresję. Ten płacz miał w sobie coś więcej niż smutek... Tęsknotę, coś, co było dla mnie obce. Ból po stracie bliskiej osoby oraz coś jeszcze... Chciałam podejść, ale coś zatrzymało mnie w miejscu.
-Du bist ein idiot, Vash- szloch wstrząsnął chłopcem- Jak... Czemu?
Słowa młodzieńca zdziwiły mnie, wypowiadał się o sobie. To było pewne gdy tylko spojrzało się na jego postawę. Gdy chłopak odszedł o nagrobka postanowiłam zobaczyć, kim była leżąca tam osoba. Podeszłam do nagrobka i przeczytałam:
Roderich Edelstein
ur. 26.10.1998r zm.31.01.2016r
Kim jesteś? Ta myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Kim on był dla tego chłopaka? Bratem, przyjacielem, współlokatorem? Szłam dalej przez cmentarz, spoglądając na co niektóre nagrobki. Nagle zauważyłam niską blondynkę z dużą niebieską kokardą po lewej stronie głowy, zmierzającą w stronę marmurowego nagrobka. Podeszłam do niej, mając szczerą nadzieję, że zna język angielski.
-Przepraszam, wiesz może, kim był?- spytałam, patrząc na nagrobek.
Dziewczyna pokiwała głową i uśmiechnęła się do mnie ciepło, miała ona coś wspólnego z tym chłopakiem- Vash'em.
-Proszę wyjdźmy i porozmawiajmy na zewnątrz, może w jakiejś kawiarni?- odparła.
Zgodziłam się i podążyłam za dziewczyną. Po jakiś 15 min doszłyśmy do małej urokliwej kafejki, gdzie usiadłyśmy i zamówiłyśmy po kawałku ciasta. Dziewczyna zaczęła mówić.
-Jestem Lili Zwingli, a ty?- zaczęła- Vash mówił mi wczoraj, że jakaś kobieta z notesem w ręce za nim szła. To ty prawda?
-Aida, Aida Dimitrov. Tak to byłam ja- odpowiedziałam, przerywając monolog dziewczyny.
-Cóż, tamten nagrobek należy do osoby ważnej dla mojego brata. Ciągle nie może się pozbierać po jego śmierci. Mówił mi, że zgubił gdzieś kartkę od Roderich'a. Masz ją może?-pyta
-Tak... Ale to niemożliwe, aby mężczyzna miał takie pismo!- oburzam się i wyciągam tekst, a dziewczynka patrzy na niego.
-To na pewno to! Mogę ci przetłumaczyć, co?
-Dobrze...
-Okej to tak... Mój Drogi Vash'u,
Wiem, iż gdy otrzymasz ten list mnie może już nie być tutaj. Wiedz, że ostatnie chwilę spędzam z nadzieją na lepsze jutro, nie dla mnie, a dla Ciebie... Zasługujesz na to! Znajdź kogoś, kto nie będzie tak kruchy, wrażliwy jak ja. Znajdź kogoś, kto będzie gotów się tobą zaopiekować. Jeszcze kiedyś się spotkamy, na pewno tak będzie, Vash. Proszę, nie smuć się. Te święta były wspaniałe i zapewne były ostatnimi, które z Tobą spędzę w swym nędznym życiu. Byłeś i jesteś najlepszym, co mnie spotkało, to dzięki tobie mam siłę walczyć o życie, o każdy dzień. Żyj, rób to dla mnie, a nawet gdybyś nie chciał być tu dłużej, pamiętaj, że masz Lili którą musisz się zaopiekować. Pamiętaj Vash... Proszę, pamiętaj o tym dniu i o słowach wypowiedzianych wtedy przez nas. Przepraszam,
Roderich
Gdy słuchałam listu, po moich policzkach spływały łzy... Już wiedziałam kim dla siebie byli i co znaczyło ich mon cher.



WiedeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz