Stukot siekier niósł się donośnie przez Wielką Puszczę. Światło dnia już przygasało, i drwale kończyli pracę. Zmęczeni, dożynali ostatnie gałęzie, układali stosy drewna przy ścieżce, jeden tylko rąbał w pień stojącego wciąż drzewa.
- Maks - zakrzyknął mężczyzna pochylony pod ciężarem narzędzi - zostaw to, wracamy
Maks spojrzał w górę, w koronę cisu za którego się zabrał tak zjadle. Ogromny.
- zaraz skończę... Jeszcze tylko
- na bogów, ten pień jest grubszy od sołtysa, zostaw
Chłopak zatrzymał uderzenie siekiery, potarł czoło. Ojciec ma rację. Zabrał się za zbyt wielkie drzewo zbyt późno. Skręcało go w środku na myśl o nie dokończeniu pracy!
Zamachnął się na nowo, i odkrzyknął - idźcie! Ja tylko je powale, i wracam do osady. Nie zdążycie dobrze zasiąść, a będę!
Stali do siebie tyłem, Maks zwrócony do drzewa, jego ojciec łapał właśnie małego Kubę który jeszcze przed chwilą spokojnie zdzierał korę z patyka, a teraz zmienił się w rycerza
- jestem czarnym rycerzem!
- chodźże do mnie! Mały... - Kuba biegał dookoła starych drwali, i bił swoim drewnianym mieczykiem na oślep.
Ich zabawa powoli cichła w oddali.
"tylko ty i ja" pomyślał Maks klepiąc pień "i to ty padniesz pierwszy!". Chłopak zaśmiał się w głos.
Niedługo już, głęboko wcięty pień mocno zaskrzypiał, trzasnął. Jeden cios i drzewo runie! Maks uderza, a pień przechyla się w jego stronę. Maks robi krok w tył, żeby zejść mu z drogi. Nie może! Stopa zaplątana w korzenie, Maks runął na ziemię próbując się wyrwać, a drzewo spadło.
Ból, boli wszystko, ale żyje, otwiera ściśniete powieki. Miał szczęście, ominął go pień i jego impet, ale przygniotło go kłebowisko gałęzi, korona drzewa. Szarpnął się od razu, zawył - jedna z gałęzi przebiła mu chyba łydkę. Spokojnie!
Najważniejsze to zorientować się w sytuacji, nie panikować. Leży przygnieciony, przyszpilony. Łydka? Boli, ale to chyba draśnięcie. Trudno ocenić, nie widzi. Grupa odeszła do osady już jakiś czas temu, ale nie zaszkodzi...
Krzyknął. Jeszcze raz. Odpowiedziało tylko echo.
Cienie zjadały już kształty. Gdzieś daleko zawył wilk. Już dziesięć lat Maks mieszkał w różnych osadach leśnych, całe swoje w miarę świadome życie. Nie bał się wilków, wilki są wpisane w życie w lesie. Ale teraz, teraz wymacał siekierę, udało mu się ją przyciągnąć do siebie. Plątanina konarów była gęsta, Maks nie mógł się ruszyć, nie miał jak wyrąbać sobie z niej drogi... Ojciec pewnie zorientuje się, że coś jest nie tak, przyjdą szukać. Tylko poczekać. Góra dwie godziny.
Cztery, jeśli pomyślą, że zaszedł jeszcze do Jagódki.
Chłopak zaczął siekierą grzebać w ziemi. Gdyby tylko podkopać na tyle, żeby się wygrzebać...
Mijały godziny, a Maks zapadł w swego rodzaju półsen, zmęczony... A jeśli wszyscy w domu już posnęli? Ach, na diabła się martwić, najwyżej znajdą go tu rano.
Tylko ta łydka, chyba krwawi. Oby nie poważnie... Trudno wyczuć. Całe ciało zdretwiało. Będzie się tym martwił rano...
Szelest! Co to? Ciche stąpanie, dookoła powalonego drzewa.
- pomocy! - jeknął uwięziony
Kroki ustały.
- jest tam kto?
Szybkie oddalające się susy. Sarna, żaden człowiek nie stąpa tak lekko.
Maks westchnął ze zrezygnowałem.
Sarna wróciła, odeszła powalone drzewo dookoła...
- co się stało? Biedny...
Maks zadrżał. To nie było zwierze, chyba, że zwierzęta nagle zyskały melodyjne kobiece głosy.
-... Biedny cis. Co się stało?
- przygniótł - wymamrotał Maks, wijąc się w gałęziach, chciał obrócić się tak żeby zobaczyć nieznajomą - proszę, pomóż pani...
- co się stało? - głos powtarzał cicho
- tu niedaleko jest wioska, wystarczy pójść w dół tej ścieżki, wezwijcie ich panienko
Kto to może być? Nie jest z wioski, jest sama w nocy, w lesie... Może trzeba było siedzieć cicho.
- ten malec? - zakrzyknęła ze zdziwieniem - ha, przynajmniej go masz, ma za swoje
- pani?Ciche kroki, dookoła drzewa.
- taki piękny - mówiła teraz głośniej - a ty na niego z siekierą, ale dorwał cię, masz za swoje! Chłopcze!
Maks zmartwiał.
- i widzę, że trzyma mocno, czuję twoją krew! Wsiąka już w ziemię, to o niej szumią teraz drzewa, dla niej tu jestem. Dlaczego mam ci pomóc zuchwały chłopaku?
Co ona mówi... Czy to driada leśna? Maks nie widział żadnego stwora w życiu, tylko zwykłe. Starzy ludzie mówili, że ten las był kiedyś tylko driad, ale odeszły albo poginęły. Mówili, że są śmiertelnie niebezpieczne.
- litości pani...
- no mów - jej głos połagodniał w tych słowach. Brzmiała słodziej od Jagódki.
- pomóż mi, ugości cię moja rodzina, ja będę pani dłużnikiem
- ugości? - zdziwienie w głosie, przemieszane z obrzydzeniem - w pudle z martwego drzewa?
Nie miał pojęcia co mówić. Mówiła tak o jego domu. Jego rodzina nie miała złota, nie mógł obiecać nagrody. Czy driady w ogóle dbają o złoto?
- chłopcze chłopcze, masz za swoje. Porwałeś się na więcej niż mogłeś zjeść to masz! A on ma Ciebie! - roześmiała się
Maks poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. Był w wieku w którym nazwanie chłopcem boli szczególnie, i wstydził się, że driada ma rację. Postąpił głupio. Chciał więcej niż mógł.
Usiadła na pniu.
- pomogę ci, pomogę ci, a zapłacisz mi obietnicą przysługi. Przyrzeknij, że jesteś mi winien, i że kiedy przyjdę w potrzebie, choćby nie wiem co, pomożesz mi. Pomyśl dobrze co teraz odpowiesz!
Krew wsiąka w ziemię. Boli ciało, boli duma. Maks uczy się na błędach, więc nie popełni drugi raz tego wieczoru błędu uporu.
- obiecuję
Obiecał, a gałęzie poruszyły się, jakby uelastyczniły, cis wypuszczał Maksa z uchwytu.
Ta obietnica, ta obietnica to był zupełnie nowy rodzaj błędu, nieporównywalny z żadnym z poprzednich.
Wyczągał się spod sterty. I pierwszy raz w życiu zobaczył driadę.

YOU ARE READING
Miasto Cudów
FantasyLos grupy młodych bohaterów splata się, gdy zostają wplątani w niebezpieczną grę. Czy uda im się ujść z życiem i honorem? Opowieść fantasy.