Początek

241 18 4
                                    

-No i wiesz, przyszedł i spytał, czy mu pomogę, ogarniasz? To po raz pierwszy odkąd pamiętam, że spytał mnie, czy mu pomogę!

-Mhmmm – mruknęłam tylko, przytrzymując ramieniem telefon przy uchu, zaś w wolne teraz dłonie wzięłam nóż i deskę do krojenia.

-Oczywiście nie zgodziłam się od razu. Jakby nie było brzydzi mnie to... ale kocham go bardziej, niż mnie to brzydzi. Więc w końcu się zgodziłam. Jej, byłam taka podekscytowana tym, że...

W słuchawce rozległ się irytujący dźwięk oznajmiający kolejne połączenie przychodzące. Odłożyłam deskę i spojrzałam na wyświetlacz. To Rose, moja starsza siostra. Westchnęłam i przyłożyłam słuchawkę z powrotem do ucha.

-Wybacz, Shaelyn, oddzwonię do ciebie dobrze? Dzwoni Rosie – rzuciłam do mojej rozmówczyni, która cmoknęła z niezadowoleniem.

-Mówiłam, żebyś mówiła do mnie Shae, nie lubię pełnego imienia – wręcz słyszałam, jak skrzywiła się, co tylko mnie rozbawiło. Ją chyba też, gdyż zachichotała cicho. -W takim razie do potem, Ann!

-Pa! - rzuciłam, by następnie rozłączyć się i ponownie dotknąć zielonej słuchawki.

-Maryanne! - teraz to ja się skrzywiłam na dźwięk mojego pełnego imienia. Ludzie z reguły mówili do mnie albo Mary, albo Anne albo w jakiś jeszcze inny sposób, różnie z tym bywało. Tylko jedna, jedyna osoba nazywała mnie w całkiem inny sposób, ale... -Kopę lat siostrzyczko!

-Cześć, Rosalie – uśmiechnęłam się lekko, by następnie włączyć tryb głośnomówiący. Położyłam telefon na półce na przeciwko mnie i skupiłam się już w całości na krojeniu owoców. -Jakoś nie specjalnie kwapiłaś się do rozmowy od naszego ostatniego spotkania...

-Oj no, sama wiesz jak jest, dużo się dzieje i w ogóle... - obie dobrze wiedziałyśmy, że nic się nie działo. Nie odzywała się z innego powodu. -No ale nic, ważne, że teraz rozmawiamy!

-Tak, też się cieszę. Właściwie, to co się stało, że dzwonisz? Mamy w rodzinie jakiś pogrzeb? - zażartowałam ironicznie, zaś Rose prychnęła. Od dłuższego czasu niezmiernie bawiły mnie żarty o śmierci.

-Nie, nikt nie umarł... Po prostu... no wiesz. Wychodzę za mąż – słyszałam niemal w jej głosie jak się rumieni. Przewróciłam tylko oczami.

-Znowu? Tym razem to ktoś normalny, prawda?

-Nie czepiaj się już, przecież Elliot był normalny... poza tym, zanim skrytykujesz, spójrz na to z kim sama żyjesz! - westchnęłam ciężko zamykając oczy.

-Ale ja jestem w stabilnym związku od paru lat. A ty, jesteś starsza i co chwilę żenisz się i rozwodzisz. Elliot był który z kolei? Szósty?

-Siódmy! Z resztą, zmieńmy temat.

-Bardzo chętnie.

-Będziecie mieć coś przeciwko, jeśli wpadniemy z Robertem w odwiedziny? Chciałby poznać moją rodzinę a sama wiesz...

-Poza mną nikt więcej nie żyje.

-Właśnie – zapadła nieco niezręczna cisza. W bajkach zawsze wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Ale tylko w bajkach... nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym gdy byłyśmy małe, a niewiele po osiągnięciu przez Rosalie pełnoletności zginęła także siostra mamy z mężem i dziećmi, która przejęła nad nami opiekę. I tak, pozostałyśmy na świecie tylko my dwie, cała reszta już dawno nie żyła. -Tak więc... możemy przyjechać jutro wieczorem?

Creepypasty od kuchni!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz