Po razkolejny tłumaczę pogrążonym w żałobie Marcinkiewiczom obezsilności sztabu generalnego Lublińskiego Zakładu MateriałówMetalurgicznych wobec zbrodni, jaka dokonała się na Eliaszu. Raczęokrytych starością i smutkiem staruszków suchymi frazesami rodem zmanify.
Niezdołaliśmy uchronić naszego kolegi od amerykańskich naleciałości,które niczym wirus rozprzestrzeniły się w jego umyśle i zaraziłyzgnilizną czyny, jakich się dopuścił. Propaganda Zachodu odurzyłabezbronnego obywatela a za swoje anty-rządowe czyny musiał ponieśćkarę najwyższą!
I innetego cierpkiego smaku pierdoły, które niespodziewanie gładkowydostają się z mych, drżących ledwie dostrzegalnie, ust.Marcinkiewicze słuchają mnie z niedowierzaniem i typowym dla wsibrakiem ogłady i zrozumienia, a z każdym kolejnym kłamstwemdolewają do kieliszków coraz więcej i więcej, aż w końcuzawartość butelki znika w naszych przełykach całkowicie.Nieprzyzwyczajony do pędzonego w jakiejś zatęchłej piwniczcesamogona uginam się pod ciężarem alkoholu i uczuć. Imwymyślniejsza obłuda wita się z zupełnie obcym mi środowiskiem,tym większa absurdalność sytuacji uderza mnie w twarz, raz zarazem.
Czujęsię jakbym zdradzał samego siebie, swoją polskość wyplecioną zkrwią splamionej gleby, wyssanej z mlekiem matki. Karmionyobietnicami Eliasza o kraju niepodległym, życiu szczęśliwym amiłości wiecznej, zdradzam nie tylko ród swój, ale przy okazji ijego samego. Potwierdzam przecież, że walka nie miałanajmniejszego znaczenia.
Począwszyod dążenia do zaspokojenia hedonistycznych potrzeb życiacodziennego - marlboro popijanych davidoffem zespienionym mlekiem, jego wyczekiwanych vanityfearsówprzerzucanych na wschodnią granicę z półrocznym niemal poślizgiemale wciąż aktualnych bo wzbogaconych o ideę wolności i swobody,pełnej krygujących się modelek i modelów z idealnie okrągłymipośladkami, a skończywszy na aktywnościach mających na celupostawienie sobie Ameryki tu - w Dubience, Lublinie, Uściłogu -wszędzie gdzie uciskał radziecki kaganiec. Te noce spędzone narozprowadzaniu wolnościowych haseł, idylliczne marzenia nie mającenajmniejszej nawet szansy na urzeczywistnienie. Kłamstwo i obłuda.Amerykańskie targowisko próżności, męskie tyłki świecące zokładek przepychem i dobrocią, bo takie, które nigdy nie zaznałygłodu i upokorzenia. Produkt uboczny pędzącego po autostradzieświata. Nas nikt tam nie chciał, na autostradę nie wpuścił.Rozklekotaną Wołgą jedynie co, to po wiejskiej żwirówce - zPabiedą na zaklejonych ustach, prosto do Piekła.
I co,trzeba nam tego było? Ostentacyjnej manifestacji polskości,rewolucyjnych haseł, walki z radzieckim rządem, z ROBem, z samymPutinem? Tajnych kompletów, nielegalnych heavy metalowychkoncertów? Kaw o poranku, modowych pisemek, miłosnych wzruszeń zHugh Grantem? Trzeba było siedzieć na tyłku i nie wyściubiaćnosa z szeregu. Chodzić na manify, śpiewać ramię w ramię: chwałaci Ojczyzno, ziemio swobody, Ludów przyjaźni ostoja i straż!
Żyć malutko i fałszywie, w spokoju i nie pełnią życia. Ale żyć.
A Eliasz postanowił nie żyć wcale.
— Nie rozumiem pana, panie Aleksy. Przeczy pan sam sobie. Rozumiem,że jako delegat musi zachować pan profesjonalizm i poprawnośćpolityczną, ale - do cholery - żyje pan w wielkim mieście i wiepan, co tam się dzieje! Manifestacje, zamieszki, aresztowania.Przynależność do ruchu oporu — tu stary Marcinkiewicz robiznaczącą pauzę i ogląda się za siebie przyuczonym ruchem. Jegooczy spotykają się z taflą okna w momencie, w którym żonaprzykręca radioodbiornik.
Wschodni wiatr dmie w starą dubieńską chatynkę a uporczywy dźwiękwirującego powietrza rozlega się głuchym ostrzeżeniem. Prowincjaukraińska wysyła, przepełnione chłodem i wilgocią, pozdrowieniaz Kremla. Burzę czuć w powietrzu.
YOU ARE READING
Kwiaty łzami karmione
Adventure"Może powiesz, że jestem marzycielem, lecz nie jestem jedynym. Mam nadzieję, że pewnego dnia do nas dołączysz. I świat stanie się jednością." * Przygodówka z nutką romansu, ale przede wszystkim słodko gorzki dramat młodych ludzi, którzy...