zróbcie sobie tę przyjemność i włączcie muzykę ;)
Okrągła, niebiesko-czerwona tarcza z białą gwiazdą pośrodku, odbijającą światło w półmroku, uniosła się nad nim prawie jak gilotyna, która za moment miała pozbawić go części ciała. Nie było czasu na wymyślanie innych opcji, nawet na ucieczkę, więc w akcie desperacji, tworząc najprostszy fortel - zasłonił zranioną twarz, okutymi w żelazo nadgarstkami. Zamknął oczy.
Nie słyszał gardłowego okrzyku, który wydał Kapitan Ameryka, gdy unosił tarczę do góry, by wykonać gest kończący ich tragiczną w swoim dramatyzmie walkę. Wydawało mu się, że już nigdy nie usłyszy żadnego dźwięku. Bo po co ma coś jeszcze słyszeć?
Przecież Steve Rogers wyparł się go na rzecz mordercy jego rodziców. Mimo wielu utarczek słownych i sporu o Sakovię, walki na niemieckim lotnisku, uważał Kapitana za najlepszego przyjaciela. Przyjaciela, za którego do niedawna byłby w stanie skoczyć w ogień, odciąć sobie rękę, a chyba nawet i umrzeć. Przyjaciela, któremu ufał bezgranicznie, powierzając losy Avengers (jedynego sensu życia po odejściu Pepper), a także, uzależniając od decyzji Rogersa nie raz własne zdrowie i życie. Przyjaciela, na którego czekał całe samotne życie, spędzone na ciągłym, bezsensownym konstruowaniu co raz to nowocześniejszych sprzętów oraz wypijaniu hektolitrów alkoholu. Teraz został oszukany. W najdotkliwszy możliwy sposób sam Rogers uświadomił Stark'owi, że nie traktował go tak samo. Odpowiadając Steve'owi, usłyszał cichy, a jednak ogłuszający trzask. Nie był to trzask żelaznej zbroi. Nie był to również trzask upadającej tarczy Kapitana.Tony'emu pękło serce. Wydało jęk, a następnie skonało. Nie sądził, że zgon tego narządu będzie tak mało bolesny. Że wręcz nie poczuje bez niego różnicy. Stark pocieszył się, że mimo wielu wątpliwości jednak serce posiadał. Po utracie jedynego strażnika moralności, który mu pozostał, stanął do nierównej walki z najlepszymi super-żołnierzami, którzy chodzili po Ziemi. Obdarty z wszelkiej godności, samotny, zdradzony. Równie zagubiony, co wściekły. Genialny Tony Stark w pełnej krasie. Maska ochraniała jego twarz, ale on sam zdjął wszelką obłudę, którą na co dzień otaczał się niczym kobiety biżuterią. Paliła go nienawiść i żądza zemsty, którą zbyt długo dusił w sobie. Przed stratą serca nie chciał z nikim walczyć, ale teraz, będąc nareszcie uwolnionym z więzów powinności oraz pozorów, mógł w końcu dopuścić do głosu najprymitywniejsze instynkty, które od zawsze się w nim gnieździły. Aż wreszcie znalazł idealną okazję, by objawić je światu.
Nie miał zamiarów stawiać sobie granic. Wyznaczać, że do pewnego momentu przestanie, by spróbować ponownie negocjować z Kapitanem. Teraz nie znajdował się na oczach całego świata, nie musiał grać dobrego ojca drużyny Avengers ani łudzić się, że ma szansę coś ugrać. Teraz uraza zagnieździła się głęboko w nim. Wrosła w niego, stała się dodatkowym narządem, a nawet zastąpiła serce. Otumaniła go, zmanipulowała, a on po prostu wiedział, że po wszystkim co przeszedł ma do tego prawo. Pogodził się z możliwością zabicia dawnego przyjaciela. Czym przecież było życie bez serca?
Dał się ponieść emocjom. Zapomniał jak uskrzydlające to uczucie. Całkowite odejście od zmysłów, wmówienie sobie, że najgorsza rzecz jest tą właściwą. Obłęd po cichu przejął władzę nad jego umysłem, a on sam uświadomiwszy to sobie, jedynie wyraził zgodę. Żądza zemsty była naprawdę uskrzydlającym uczuciem. Pomściłby swoich rodziców, wysyłając jednocześnie na tamten świat ich zabójcę jak i jego najlepszego kompana. Pochłaniał go ogień nienawiści. Po kolei palił każdą kończynę. Zaczynał topić żelazo, z którego wykonano kostium Iron Man'a. Tony nie był już związany emocjonalnie ze swoim przeciwnikiem. Walczył z Kapitanem jak z każdym lepszym przestępcom.
Wraz ze słowami Kapitana, nie tylko stracił przyjaciela, ale obce stały się dla niego wartości, które od niedawna wyznawał, mimo, że nie mówił o tym głośno. Zobojętniał na okrucieństwo, stracił zażartość w walce o sprawiedliwość, bo zwyczajnie przestało mu zależeć. Zrozumiał, że próbując czynić dobro, zmieniać świat na lepsze oraz troszcząc się o innych, może wyrządzić jeszcze więcej zła. Z goryczą patrzył na burzącą się wizję rzeczywistości, którą sam sobie stworzył. Jak się okazało bez poparcia w faktycznym stanie rzeczy. Wygra czy przegra, czy to ma znaczenie? Tyle razy przegrywał, tyle razy wygrywał. Czy naprawdę ważne jest gdzie i kiedy spotka go śmierć? I tak spotka każdego.
Zawsze uważał, że śmierć da mu czas. Czas, na który nigdy nie zasługiwał. Marzył, że będzie umierać powoli na chorobę, na którą nie wymyślono jeszcze lekarstwa. Wtedy właśnie nauczy się pokory, nie będącej za życia jego bliską przyjaciółką. Wyobrażał sobie, że kupi piękną willę w wiktoriańskim stylu, położoną na środku potężnej działki, otoczonej lasami. Będzie mieć na nie widok z okna na pierwszym piętrze, gdzie mieścić miała się sypialnia. Na przeciwko kominka postawione zostanie spore łóżko, zaściełane śnieżnobiałą pościelą. W nim Tony Stark będzie spędzać ostatnie tygodnie swojego pasjonującego życia. Na ten czas porzuci pasję, którą było konstruowanie. Spędzi te chwile na kontemplowaniu przyrody, otoczony przyjaciółmi, wspominając najpiękniejsze momenty przeżyte na Ziemi.
A teraz leżał na zimnym bruku pokrytym szronem. Nie czuł już ani palącej potrzeby zemsty, ani żądzy mordu. Och, czy coś jeszcze czuł? Ponownie był pusty. Po gonitwie myśli i uczuć, wciąż mocno skołowany, ale dalej żywy, rozsunął ręce i uchylił powieki. Kapitan nie siedział już na nim okrakiem, ale założył tarczę na plecy, a w dłoni trzymał pistolet, wycelowany wprost w czoło Starka. Nie przygotowany na taki obrót sprawy, prawie zachłysnął się powietrzem.
- Przepraszam cię, Tony. Wybaczysz mi?
- Rób, co do ciebie należy – odpowiedział zrezygnowany, ale pogodzony ze śmiercią Stark.
Od kamiennego stropu odbił się dźwięk wystrzału, po chwili zastąpiony nieprzebraną ciszą. Ból przeszył całe ciało, wstrząsając nim. Tony wydał ostatnie tchnienie, brzmiące niczym krótki oddech zachwytu, który wydaje się po ciężkiej wędrówce na szczyt góry, skąd roztacza się przepiękny, długo oczekiwany widok.
Z czarnej, głębokiej rany na jego czole płynęła pojedyncza strużka krwi. Przypominała topiące się, czerwone żelazo, z którego wykonano kostium Iron Man'a.
My ludzie nosimy w sobie nierozwinięte zalążki przeróżnych życiowych dróg; najświętszy człowiek może nagle popełnić każde barbarzyństwo, a najokrutniejszy i nieżałujący swoich grzechów potrafi okazać nagle wielką hojność, a nawet bohaterstwo.
xxxxxxxxxxxxx
To mój pierwszy oneshot w "karierze", więc uprzejmie proszę o wyrozumiałość. Jeśli macie jakieś uwagi, piszcie śmiało!
Pozdrawiam Was Kochani <3
CZYTASZ
𝐌𝐄𝐋𝐓𝐄𝐃 𝐈𝐑𝐎𝐍 {𝑡𝑜𝑛𝑦 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑘/𝑖𝑟𝑜𝑛 𝑚𝑎𝑛}
Fanfictiono czym myślał tony stark, gdy śmierć zaglądnęła mu w oczy? okładka @Dyktatorka