1.

50 1 0
                                    

Widziałam tylko błysk i usłyszałam huk. Samochód wpadł do rowu, kilka gałęzi wybiło szyby. Krew ciekła mi po rękach, nóg już nie czułam. Na myśl, co się stało moim rodzicom z przodu oliwkowego Megané, ciarki mnie przeszły. Byłam roztrzęsiona, wystraszona i Bóg wie co jeszcze. Pioruny dalej padały gdzieś niedaleko, nikogo na drodze nie było. Tylko słyszałam, jak deszcz bębnił o Renault. Obolała sięgnęłam do tylnej kieszeni, tam powinien być telefon, musi działać. Ledwo wystukałam numer pogotowia i przyłożyłam go do ucha.

- Dobry wieczór. Nazywam się Estera Rotenschwanz, mam piętnaście lat. Mamy wypadek z rodzicami w Tychach, zaraz przy wjeździe do Katowic. Piorun przed nami uderzył, tata chciał wyhamować i wpadliśmy do rowu. - Nabrałam dużo powietrza do płuc i zaraz je wypuściłam. - Tak, zaraz przy tym dużym banerze z ,,Witamy w Katowicach!". Dwie osoby lat 39 są nieprzytomne... Mężczyzna oddycha płytko, kobieta również. Dziękuję.

Sama zaczęłam ciężko oddychać. Miałam pełno małych ran i kilka dużych. Nie umiałam odpiąć pasów, to było dla mnie zbyt wiele. Pod siedzeniami walały się butelki wody. Wiatr i deszcz smagały niemiłosiernie moją twarz, na swój sposób przyjemnie. Gdyby nie lecące na mnie kawałki szkła, mogłabym zachować spokój. Dalej znajdowały się przednie siedzenia, które były zalane krwią. Moi rodzice wyglądali, jakby zasnęli i mieli niespokojny sen. Ojciec miał typowo żydowską urodę; ciemne włosy i oczy, duży nos oraz taka ciemniejsza karnacja. Moja mama za to posiadała jasne blond włosy, lekko brązową skórę i chłodne niebieskie oczy. Oboje byli strasznymi kontrastami, bo on był wysoki, ona niska. On ścisłowcem - lingwinistą, a ona humanem - artystą. Choleryk - sangwinik, melancholik - flegmatyk. Idealnie dopełniali się, aż trudno w to uwierzyć.

Przednia szyba była wybita razem z bocznymi, a maska była strasznie wgnieciona. Z oddali ledwo widziałam karetkę na sygnale. Moja misja wypełniona. Teraz tylko iść spać...

- Panno Rotenschwanz! - Budziła mnie ze snu jedna z pielęgniarek. Była młoda i wyglądała, jakby ją z krzyża zdjęto. - Proszę się obudzić!

- Gdzie ja...? - Wiedziałam, gdzie jestem, ale zawsze chciałam poczuć się jak w tych głupich serialach. - Ile dni spałam? - Chciałam wstać, ale zrobiłam to zbyt gwałtownie. Syknęłam z bólu, kładąc się ponownie. - Gdzie są moi rodzice?

- W szpitalu, Twój tata jest w śpiączce, a mama... Tak mi przykro - kobieta pogładziła mnie po głowie, ale gwałtownie odsunęłam się.

- Że co?! Wy se chyba jaja robicie! - Wstałam nagle, aż mi zakręciło się w głowie. Pielęgniarka szybko mnie złapała. - Natychmiast chce iść do niej! Teraz i dam sobie radę! - Łzy zaczęły powoli lecieć po policzkach, ale szybko je wytarłam.

Ta pani spojrzała na mnie przenikliwie i dodała cicho: ,,Nie dasz rady sprostać temu widokowi". Ja szłam razem z nią pod rękę, chciałam iść do niej. Nie mogła tak po prostu zginąć.

Pani Hanusek, jak dowiedziałam się z plakietki, otworzyła drzwi szpitalnej kostnicy. Na przeciw, na jednym z łóżek leżała ona. Lekko uśmiechnięta, jakbym przyniosła jej świeże kwiaty.

- Mamo... - szybko podbiegłam do łóżka. - Dlaczego mnie tu zostawiłaś? - Nie potrafiłam zabrać powietrza z rozpaczy. Miałam ochotę zabić siebie za to, że przeżyłam.

Ktoś nagle otworzył drzwi. Lekarze wieźli kolejny wózek ze zwłokami jakiegoś mężczyzny... Nie, nie, nie! Nie zniosę tego! Mój tata, taki blady. Na jego ustach malowało się zmartwienie, jakby bał się o coś. Kompletnie rozpłakałam się widząc ich oboje. Lekarze pocieszali mnie, choć im się to nie udawało. Gdy tylko ustawili obok siebie ciała, podeszłam do zmarłych i złączyłam ich ręce, by chociaż tak uwiecznić ich miłość. Takie zimne dłonie, jak orzeźwiający şerbet w upalne dni gorącego lipca.

Wyszłam szybko stamtąd, nie mogłam na to patrzeć.

- Estera? - Ktoś zawołał mnie z drzwi. - Wyrazy głebokiego współczucia - podeszła do mnie ciotka Rozalia ze swoją siostrą Elwirą. Obie mnie mocno uścisnęły - dla nas wszystkich to ogromna strata. Miriam i Stanisław byli tacy młodzi i witalni...

- Ta.

- Zamieszkasz u nas, dobrze? - Spytała jedna z sióstr Jańczak.

- Jak trzeba - wzruszyłam ramionami.

Zostawiły mnie, na szczęście. Nienawidzę ich przez to swoje udawanie miłej i wspaniałej. Doskonale wiem, jakie są te dwie baby. Kilka razy nakryłam je na czarach i innych wahadełkach, czy kartach tarota. Nie dość, że to wbrew wszystkim religiom, to później wychodzą takie dziwactwa. Kiedyś myślałam, że tabliczki ouija nie działają, ale grubo myliłam się.

Wyszłam do łazienki, która była naprzeciwko moje sali. Ubrałam kapcie i pognałam do miejsce zbawczego większości ludzi. Rude fale próbowałam rozczesać, a wodą zmyłam resztki rozmazanego makijażu. Przebrana zostałam w jedną z koszul nocnych, które ktoś musiał mi przywieźć. (Dzięki Elwira. I tak Cię nie lubię). Burzowe oczy zwróciłam ku prysznicowi, który bardzo przydałby mi się. Wróciłam po kosmetyczkę i ręcznik oraz szybko weszłam pod prysznic.

Rany były oczyszczone, duży rany na brzuchu, łydce oraz ręce i plecach zostały zszyte. Delikatnie myłam się, bo to strasznie bolało. Wytarłam się ręcznikiem, przeczesałam włosy oraz ubrałam piżamę. Byłam sama w sali, więc mogłam robić to, co tylko zachcę. Usiadłam przy otworzonym na oścież oknie, gdy światła zostały zgaszone całkowicie. Uliczne lampy oświecały panoramę miasta, a puste drogi wyglądała niepokojąco.

- Czeeeść - ktoś mi wyszeptał do ucha.

- Kim jesteś? - Spytałam, nie obracając się w stronę głosu.

- Zgaduj - wiadomo, że był to chłopak po mutacji. Ciepły oddech na szyi wskazywał na to, że był bardzo blisko mnie.

Ledwo obróciłam głowę i ujrzałam przerażający, krwawy uśmiech wycięty nożem. Bicie serca mi przyspieszyło. Wiele kolegów mówiło mi o Nim, ale nie myślałam, że istnieje. Przecież On grasował w Ameryce! Oczy rozszerzyły mi się przez strach, zacisnęłam ręce na framudze.

- Odejdź - przymknęłam oczy, mówiąc to drżącym głosem.

- Nie mam zamiaru - burknął. - Masz iść ze mną.

- Bo? - Rzuciłam w jego stronę.

- Bo jesteś wyjątkowa i to nie w kwestii urody - spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Jako jedyna przeżyłaś ten wypadek bez bardzo dużego uszczerbku na zdrowiu. Poza tym nie chcesz chyba gnić u swoich ciotek, które parają się czymś tam w rodzaju magii. Chcemy Cię.

- My? Jacy ,,my"? - Nieco wkurzyłam się, bo to źle zabrzmiało. Nigdzie nie chciałam iść, przecież mi nie zabronią. - Nigdzie z Tobą nie pójdę, zapomnij!

- A chcesz umrzeć? - Znalazł się zaraz obok mnie, przyciągając do siebie i przykładając nóż do szyi.

- A zabij, nie mam po co żyć, panie Woods - syknęłam boleściwie.

Spojrzał na mnie badawczo, po czym wziął mnie na ręce. Skrzywiłam się z bólu i złapał mnie nieco wyżej.

- Zabiję Cię - warknęłam.

- Też Cię lubię - i razem ze mną wyszedł jak gdyby nigdy nic.

Westchnęłam cicho. Niesie mnie morderca na rękach, którymi zabił setki ludzi w różnych krajach. Ratował mnie od dziwnych ciotek, które mimo swojej rzekomej ,,wiary" parały się czarami. Nie chcę zabijać tak jak inni. Przeleciał mi przez głowę znany w PRLu na Śląsku Joachim Knychała*. Nie chciałabym podzielić jego losu...

- Kim Pan jest? Proszę tę Panią odstawić do łóżka! - Upomniała go Pani Hanusek, a ja szybko zamknęłam oczy.

- Nie chcę Pani robić problemów - zaśmiał się gardłowo. - Jestem jej najdroższym kolegą, nic jej nie zrobię.

- Jest już po godzinie odwiedzin, proszę wyjść - stwierdziła stanowczo.

Popatrzył się dziwnie chwilę na młodą kobietę po czym rzucił się do ucieczki.

*Joachim Knychała - seryjny morderca, grasujący na Śląsku w Bytomiu i okolicach. Został stracony w Katowicach w latach 80. Zabijał tylko kobiety.

Hej hej, tu ja! Pierwszy rozdział mający ponad 1000 słów! Następne powinny być dłuższe :D

Cena Życia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz