2.

27 0 0
                                    

- OCHRONA! OCHRONA! - Krzyczała pielęgniarka, goniwszy nas. - Zatrzymaj się, chłopcze!

- Ja jej dam chłopcze - burknął pod nosem Jeff.

Czułam, że jesteśmy blisko wyjścia. Nadal udawałam, że śpię. Co ja miałam robić? No nic... Nie chciałam gnić w szpitalu, ale perspektywa spędzania czasu z Jeffem na zabijaniu niewinnych ludzi też nie wydawała się być kusząca.

Przepychał się przez niewielkie tłumy ludzi na korytarzu. Jednym ruchem przedostał się przez drzwi obrotowe i zablokował je skutecznie. Pielęgniarka waliła w drzwi, a ochroniarze zamierzali do drzwi ewakuacyjnych. Jeff przerzucił mnie przez ramię i jak najszybciej biegł w kierunku mało uczęszczanych uliczek prosto do lasu.

- Gdzie ty mnie prowadzisz? - Warknęłam mu do ucha.

- Siedź cicho - odpowiedział tym samym tonem. - Jesteś niewdzięczna.

- Ja niewdzięczna? - Podniosłam na niego głos, po czym walnął mi w łeb.

- Jeszcze trochę i psy na nas naślesz! -Syknął. Fakt, jakoś nie miałam ochoty siedzieć na komisariacie. - Myślałem, że jesteś mądrzejsza.

- W ogóle masz pojęcie, jak mi na imię? - Rozłożyłam go tym pytaniem na łopatki. - Właśnie, nie odzywaj się do mnie.

Zaczęłam wiercić się na jego plecach, ale znów trzepnął mnie po głowie. Wyrywałam się bezskutecznie, rany strasznie przez to bolały. Widziałam małe plamy krwi na koszuli, chyba otworzyły się... Stanęliśmy przed ogromną rezydencją. Nie potrafię jej opisać, była taka ładna. Niestety, potem zaczęły mi się tworzyć mroczki przed oczami, a potem tylko ciemność...

Powoli otwierałam oczy, nade mną stały jakieś osoby. Nie widziałam bardzo dobrze, głowa rozpierdzielała mnie i nie potrafiłam myśleć. Czułam na swoim brzuchu coś ciężkiego, niestety na mojej ranie.

- Złazić ze mnie, teraz - mruknęłam pod nosem, próbując podnieść się z miejsca.

Tia. Jeff. Mogłam się domyślić.

- Nie jesteś moją matką - warknął, ale po angielsku. Uhuhu, to teraz w tym języku będziemy rozmawiać.

- Nie drzyjcie kotów - wtrącił się jakiś inny głos. - Fakt, mogłabyś byś milsza, Estero - zganił mnie prawdopodobnie mężczyzna.

- AAAAAAAAAA - wrzasnęłam. Ten facet nie ma twarzy! Jak?! - Mam dosyć! Co to w ogóle ma być? Na nic się nie zgadzałam! Wracam do tych cholernych ciotek, u których nie będę mieć życia!

- Esti, uspokój się - kolejny głos dołączył do towarzystwa.

- Jakie Esti?! Nie jestem Esti, tylko Estera, a dla Was panna Rotenschwanz! - Moje oczy zapłonęły gniewem, a twarz na jeden moment była czystym burakiem. Nagle poczułam się słabo i kolory odpłynęły z mojej twarzy. Znowu położyłam się i odetchnęłam.

- Jesteś słaba, narazie - odparł człowiek bez twarzy. - Musisz wypoczywać i nie wybuchać gniewem, bo to Cię zgubi. Jestem Slenderman, Jeffa już znasz, a obok mnie jest Ann. Odpoczywaj dalej.

Za drzwiami usłyszałam rozmowę dotyczącą mnie... Znowu...

- Jest teraz agresywna, przecież jej rodzice zmarli, a jej ciocie według obserwacji są oplecione magią - stwierdził Slender.

- Wiesz jak zachowywała się w lesie? Może dać jej coś na uspokojenie? Widziałeś, jaki ma stosunek do nas - odezwał się nożownik. - Szczęście, że ma tam swojego jakiegoś tam boga, bo pewnie poleciałyby setki przekleństw. Z akt jej i jej rodziców dowiedziałem się, że pochodzi z Katowic, złożyła papiery do jednej z najlepszych szkół, jest Żydówką. Ojciec pracował jako pracownik biura kolei, a matka na uniwerku. Jej ciotki, Elwira i Rozalia Jańczak, pochodzą z Izraelu i mają moce, nawet widziałem.

Przestałam ich słuchać, nie chciałam uświadamiać sobie tego wszystkiego. Fakt, za bardzo wybuchłam przy nich, ale nie kontrolowałam tego... Jasne Estera, mów do siebie, jeszcze zamkną Cię w psychiatryku.

Przez chwilę omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Nie było skrajnie małe, ale nie duże. Czarne kafelki mieniły się w blasku wschodzącego słońca, a na kremowe ściany padały promienie słoneczne. Okno znajdowało się idealnie na południowy wschód. Firany były bardzo ładnie wykonane z śnieżnej, delikatnej tkaniny. Nad drzwiami, na prawo od okna, wisiał stary zegar. Nadszarpnięty zębem czasu posiadał swój urok.

Szczerze? Nie chciało mi się więcej myśleć, dlatego po krótkiej chwili zatonęłam w snach o jednorożcach, wróżkach i innych Gandalfach.

- KOLACJA! -Krzyknął jakiś chłopak na cały dom. Obudził mnie tym krzykiem, jak nikt inny dotąd.

Przetarłam nieco oczy. Wkurzył mnie tym sposobem budzenia innych. Nie mogłam narzekać, bo i tak miałam zapewnioną fachową opiekę. Z lekkim bólem głowy chciałam wstać, ale obok mnie pojawił się kolejny z tej rodzinki. Miał zakrwawioną maskę chirurgiczną, czarny krawat, a także czarne spodnie, jak i białą koszulę.

- Nigdzie nie idziesz, złotko - mrugnął do mnie i usiadł na kozetce.

- Ale ja chcę - upierałam się dalej.

- Co chcesz na kolację? - Spytał się, ignorując mój upór. - Gdzie moje maniery, jestem Dr. Smiley, a jak Ci na imię?

- Estera i nie mam ochoty jeść - założyłam ręce na piersi. On mi nie będzie rozkazywać.

- Wiesz, daleko nie pociągniesz bez jedzenia - odgarnął z czoła grzywkę. - Musisz coś jeść. Jeżeli nie, Slenderman nie będzie dobry albo naślę na Ciebie tego gwałciciela, Offendermana.

Co, gwałciciel?

No to już wiem, dlaczego powinnam wykonywać rozkazy.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 03, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Cena Życia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz