Gdyby Jej Wysokość nie oszczędzała tak bardzo na oświetleniu, może ktoś zauważyłby, że jeden z gwardzistów zachowuje się co najmniej specyficznie.
Bał się własnego cienia i nerwowo salutował pozostałym wartownikom. Rozglądał się na boki, sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. Przystawał co chwila, poprawiając nieco za duży hełm. Ten drobny mężczyzna wyglądał odrobinę karykaturalnie w pełnym uniformie. Może był młodym rekrutem, może bał się upomnienia. A może był zamachowcem i próbował właśnie zamordować najważniejsze osoby w państwie?
Cóż, tego chwilowo nikt nie podejrzewał. A to było z pewnością korzystne dla samego podejrzanego.
Nie, to nie była zemsta, żadna wróżda czy inna zapiekła nienawiść. Zapłacili mu, po ludzku, żeby zabił. Nie był profesjonalistą i musiał przyznać, że o samym zabijaniu nie miał zbyt wielkiego pojęcia. Ot, zarżnął świnię na święta i tyle. Potrzebował jednak rozpaczliwie pieniędzy, a zleceniodawca solidnie płacił i nie przeszkadzał mu brak doświadczenia. Nigdy nie poznał jego twarzy, ale z pewnością był to jeden z możnych - wysoki, barczysty, noszący się bogato. Nie miał herbu, a przynajmniej nie obnosił się z nim, gdy zlecał morderstwo. Powiedział tamtego dnia, że wszystko zapewni i tak rzeczywiście się stało. Starał się wtedy brzmieć władczo, ale głos drżał mu mimowolnie.
Czy to miało znaczenie? Nie, zgodził się sam ze sobą przyszły zamachowiec. Ważne to, że na razie wszystko szło zgodnie z planem. Denerwował się, fakt. Kto by się nie denerwował, kiedy w przebraniu infiltrujesz ciemny zamek pełen ludzi, którzy zabiją cię przy najdrobniejszej wpadce? A, w dodatku musisz jeszcze zamordować królową, potem uciec i nie umrzeć. Nie chciał umierać. Miał żonę i dzieci; robił to tylko i wyłącznie dla nich. Musieli spłacić dług, a to był najszybszy sposób. Jeśli mu się uda, pieniędzy starczy im już do końca życia.
Zapobiegawczo odczekał, aż niewielka grupka strażników zniknie za zakrętem. Nie powinni go zatrzymywać, dokładnie poznał bowiem trasy wart i wiedział, kiedy kto patroluje poszczególne korytarze. Mogli go natomiast o coś zapytać, może wylegitymować, a na to gotowy nie był. Tak, zdobył przebranie, zdobył wiedzę, ale nie był w stanie zdobyć czyjegoś głosu. Gdyby tylko coś powiedział, natychmiast zorientowali by się, że nie jest tym, pod kogo się podszywa. Z powstałej kabały nie uratowałby go nawet tajemniczy mocodawca.
Upewnił się, że prawdziwi gwardziści na pewno się oddalili, po czym skręcił w drugą stronę. Powoli zbliżał się do celu, a najłatwiejsza część zadania miała się ku końcowi. Starał się opanować dziwny ścisk w żołądku i odważnie maszerować przed siebie. Oni myślą, że jestem gwardzistą, mogę tu przebywać, nic mi za to nie grozi - wmawiał sobie. Tak, nic mu nie groziło... dopóki działał pod przykrywką.
Korytarz był zbyt cichy, zbyt pusty. Powinien się cieszyć, że nikogo tu nie ma, że wszyscy gwardziści nagle gdzieś się zniknęli, ale było to bardzo podejrzane i w gruncie rzeczy jeszcze bardziej się zaniepokoił. Wytrzymaj. Jeszcze trochę, jeszcze parę kroków. Gdzie warta honorowa pod drzwiami? Też gdzieś zniknęła? Na Dziewięciu, to nie wyglądało dobrze. Było zbyt idealne, by działo się naprawdę.
Nacisnął klamkę i - o dziwo! - drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Naprawdę? Czy oni wszyscy tak bardzo lekceważyli podstawowe procedury bezpieczeństwa? Ostrożnie wkradł się do środka i zamknął dokładnie drzwi, starając się zrobić to jak najszybciej. Może by je zabarykadować? Dałoby mu to więcej czasu, gdyby ktoś jednak coś usłyszał. Nie, to zły pomysł. Jeśli wszystko się uda, będzie musiał wydostać się stąd jak najszybciej, a nie męczyć się po ciemku z ryglem.
Nie zwrócił większej uwagi na wystrój pomieszczenia. Był zbyt przerażony i zdenerwowany, poza tym niewiele było widać. Z pewnością urządzono je jednak ze smakiem. Przełknął głośno ślinę i ostrożnie podszedł do łóżka, starając się stawiać kroki jak najciszej. Mebel ten królował pośrodku komnaty, a na nim, przywalona stosem pierzyn, leżała niczego nieświadoma królowa.
Aste Ulhieayn w tym momencie przypominała mu rodzynkę. Starą, pomarszczoną i bezbronną rodzynkę. Czy naprawdę musiał to robić? Nie był jakimś popieprzonym psychopatą i w gruncie rzeczy nie chciał nikogo krzywdzić. Ale jeśli tego nie zrobi, umrą inne osoby, znacznie mu bliższe. Dlaczego się na to zgodził? Trzeba było odmówić, choć wtedy wydawało mu się to wybawieniem. Teraz jednak bał się wycofać. Tajemniczy zleceniodawca mógłby skrzywdzić jego rodzinę, a tego chybaby nie przeżył.
Krzyk. Przebudziła się.
Zamarł w pół kroku, próbując się za wszelką cenę uspokoić. Nie, nie zauważyła go. Pewnie jakiś koszmar. Przetarła oczy i rozejrzała się dookoła. Nawet nie drgnął. Było ciemno, a jej wzrok nienajlepszy. A może to jej córka słabo widziała? Nie pamiętał. Zwykli, prości ludzie rzadko kiedy interesowali się życiem wyższych sfer. Bardziej liczył się urodzaj, zdrowie dla dzieci i dobra pogoda niż problemy monarchów.
Albo mu się wydawało, albo zawiesiła właśnie wzrok na jego sylwetce. Wstrzymał oddech, błagając Dziewięciu, żeby się mylił. Zamrugała parę razy, jakby nie dowierzała własnym oczom. Brakowało tylko, żeby uszczypnęła się w ramię. Jeszcze nigdy nie był tak spocony i zdenerwowany; równie przerażony, co ona.
— Straż! — zdążyła tylko wrzasnąć, zanim się na nią rzucił.
To nie było zaplanowane. Chciał po prostu przyszpilić ją do łóżka i zabić, zanim wątpliwości okażą się zbyt silne. Udało się jej jednak go z siebie zrzucić. Pociągnął ją za sobą i teraz oboje tarzali się po posadzce. Próbował ją jakoś porządnie złapać, ale dłonie miał przeraźliwie śliskie, a sprawę pogarszała jeszcze kołdra, w którą byli zaplątani. Starał się skoncentrować, starał się zebrać w sobie – nie potrafił. Ulhieayn natomiast krzyczała, darła się najmocniej jak potrafiła, rozpaczliwie usiłując przeżyć. Oczy rozszerzone miała czystym przerażeniem.
A potem sprawy przybrały wyjątkowo nieoczekiwany i niepomyślny dla niego obrót. Nie, nie wpadła straż, choć z pewnością kogoś w końcu musiały te wrzaski zaalarmować. Chwilowo nie myślał o straży, chwilowo nie myślał o niczym. W ustach miał sucho, głowa pulsowała tępym bólem, starał się tylko skupić na moment i wreszcie ją zabić. Nie spodziewał się po niej takiej werwy, nikt go przed tym nie ostrzegł. Miała się nie obudzić, wtedy wszystko byłoby prostsze! Jednak bez względu na to, jak wielką wolę walki wykazywała, musiała się kiedyś zmęczyć. Tylko na to czekał, przygwoździł ją do ziemi ciężarem całego swojego ciała. Wyszarpnął nóż. Ulhieayn zamilkła na chwilę, zamarła, śmiertelnie przerażona... a potem w ostatnim zrywie go ugryzła.
Ugryzła! Wystarczyło. Chwila zawahania, stracił przewagę na dosłownie sekundę, a ona już wyrywała się z uścisku i niezdarnie wstawała. Potem rzuciła się do drzwi, ale zanim sięgnęła klamki, zanim odnalazła wybawienie, on też się otrząsnął, szarpnął gwałtownie za włosy, zakrył dłonią jej usta, drugą przyłożył nóż do gardła. Nie chcę tego robić, pomyślał. Nie chcę, ale nie mam wyjścia. Szarpała się niemiłosiernie, ale w milczeniu.
Ciekawe, o czym on sobie pomyśli w obliczu śmierci. Ciekawe, o czym myślała teraz Ulhieayn. O dzieciach? Państwie? Gwardii, jej osobistej gwardii, która właśnie zawiodła?
Kroki. Kroki. Straż!
CZYTASZ
Casus Belli
FantasyRok 1364 po Oświeceniu. Niepokoje na południowo-wchodniej granicy zostały już zażegnane, ale wciąż potrzeba potwierdzenia dozgonnej przyjaźni. Przygotowania do hucznego ślubu trwają od przeszło pół roku, a Cinnis pozostaje tylko modlić się, by spod...