Asae Lysaeyn ziewnęła przeciągle, przeklinając w myślach opieszałość co poniektórych osób.
Optowała za tym, by rada zebrała się od razu po zamachu, ale została przegłosowana. Rozeszli się więc, aby spojrzeć rano na sprawę świeższym okiem, ale wątpiła, by ktokolwiek wyspał się w te parę godzin. Spotkania ogólnie odbywały się w godzinach rannych, ale dziś musiała wstać jeszcze wcześniej niż zazwyczaj, mając na uwadze wprowadzony stan wyjątkowy. Wszędzie roiło się od straży. Dokładnie ją przeszukali i sprawdzili tysiąc razy tożsamość, zanim wpuścili do środka.
Tak więc siedziała teraz przy zawalonym papierami stole, bębniąc o tenże stół palcami i czekając na spóźnialskich. Nie wszyscy jednak uparcie lekceważyli obowiązki. Obecny był podskarbi, zasuszona nona i biedny deputant ze zwierzchniej Orlej Grani - milkliwy hrabia, który wciąż nie umiał wymówić wielu nazw własnych.
Główna zainteresowana, Ulhieayn I Stara, drzemała natomiast w zdobionym fotelu - żywa, ale piekielnie zmęczona i sprawiająca wrażenie jeszcze bardziej posuniętej w latach, niż wymagał tego przydomek.
Cztery krzesła stały puste. Były książę małżonek zmarł cztery lata temu na zapalenie płuc - o czym niemile przypominała szara wstęga przerzucona przez oparcie. Jego następca, Amandil, tytułowany zresztą w tenże sposób wyłącznie z grzeczności, wyjechał tydzień temu. Skompromitowanego dowódcę gwardii grzecznie poproszono, żeby na to spotkanie się nie stawiał, natomiast aste Malarris...
A nie, jednak przyszła, spóźniona jak zawsze. Skinęła lekko głową na przywitanie i pośpiesznie zajęła swoje miejsce przy lewym boku matki. Oczy miała podkrążone, co nadrabiała gustownie upiętymi czarnymi włosami. Nic dziwnego, że nie przyszła na czas. Położyła dłoń na ramieniu śpiącej i właśnie miała coś powiedzieć, ale sam dotyk wystarczył, by obudzić Ulhieayn. Po dzisiejszej nocy musiała być czujna, nawet podczas snu.
— Ach, tak, możemy zaczynać — Ulhieayn przetarła oczy.
Rada zajmowała się przede wszystkim sprawami państwowymi - zazwyczaj ustalaniem wysokości i nakładaniem nowych podatków. Czasem jednak omawiano sprawy kompletnie błahe (wybicie z głowy szlachcie pomysłu urządzenia ekstrawaganckiego balu) lub – dla odmiany - całkowicie poważne (polityka dynastyczna i sprawy małżeństwa aste Cinnis). Czasem też zwoływano specjalne posiedzenia, ale nawet wtedy zazwyczaj nie dotyczyły one zamachów.
— Na początku chciałabym poprosić asae Lysaeyn o złożenie raportu — oznajmiła uroczyście.
Zazwyczaj jeszcze ceremonialnie się witali i przedstawiali plan działania, ale widocznie dziś postanowiono pominąć wszelkie zbędne formalności. Lysaeyn wolała mieć wszystko uporządkowane, ale teraz była wyjątkowo wdzięczna Ulhieayn. Byli przed śniadaniem, głodni, piekielnie niewyspani i prawdopodobnie rozkojarzeni. Przedłużanie nie miało sensu
— Oczywiście, aste.
Pierwsza zasada wciąż obowiązywała, bez względu na to, ile lat spędziła na dworze – jeśli ktoś wyższy statusem mówi do ciebie, odpowiadasz. Zawsze. Wygrzebała odrobinę wygnieciony raport ze sterty papierów, wyprostowała go i wstała, starając się stłumić ziewnięcie. Odkaszlnęła cicho.
— Raport dotyczący zamachu na Jej Wysokość aste Ulhieayn I Starą w piątym dniu po przesileniu letnim, 1364 roku po Oświeceniu, sporządzony przez asae Lysaeyn, sprawującej w tym czasie urząd sekretarza stanu — odczytała dobitnie tytuł, starając się zignorować skwaszoną minę Malarris. O co znowu jej chodziło?
Tak, pismo było odrobinę nieczytelne, trochę poplamione woskiem i generalnie wymiętolone, ale bardzo się śpieszyła, gdy je sporządzała. Fakt, mogła wtedy się nieco bardziej postarać, ale nie potrafiła się teraz za to winić. Ulhieayn prosiła przecież o sprawozdanie, a nie pięknie kaligrafowany wiersz.
CZYTASZ
Casus Belli
FantasyRok 1364 po Oświeceniu. Niepokoje na południowo-wchodniej granicy zostały już zażegnane, ale wciąż potrzeba potwierdzenia dozgonnej przyjaźni. Przygotowania do hucznego ślubu trwają od przeszło pół roku, a Cinnis pozostaje tylko modlić się, by spod...