Na tabliczce przy moim boksie napisano, że nazywam się Albin. Ale i tak wszyscy wołają na mnie siwy. (Wiecie jak któryś z nas jest biały to jest siwy... nie ważne.) Urodziłem się w stajni. Zrobiło się jakoś dziwnie. Jasno i chłodniej. Potem poczułem na skórze szorstki ciepły język mamy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem że to język. Dowiedziałem się o tym i o wielu rzeczach później, gdy byłem starszy. Zapamiętam moje narodziny jako wspaniałą chwilę.
Leżałem na słomie i przygotowywałem się do wielkiego wyczynu. Każdy źrebak jak się urodzi musi sam stanąć na nogach. Tego też się dowiedziałem później. Ale wtedy czułem że energia mnie rospiera.
Wstałem. To było takie piękne... Najpierw zakręciło mi się w głowie. Potem ledwo utrzymowałem równowagę. Chwiałem się w te i spowrotem a tu nagle - bum! Upadłem. Jednak szybko wztałem. W jednej chwili czułem straszny głód. Zaczęłem szukać, aż trafiłem do cycka mamy. Mniam. Mleko było pyszne. Ale ze mnie był syssak. Fajnie być syssakiem. Tak nazywają konika który tylko ssie i ssie mamę.
Zadziwiające że to zapamiętałem.
Mama patrzyła na mnie z czułościom ale i z lekkim niepokojem. Dopiero jak byłem starszy zjarzyłem że różnię się od innych koni w stajni. Ludzie mówili o nich - gniade, kare... A ja byłem biały jak mleko.
Przyglądali mi się ciekawie, sprawdzali w książkach, aż wyczytali że jestem koniem albinosem. Tz. biały
- Nie ma ani jednego barwnika?-myślałem- Nie? No mam proglem. Oprócz tego że byłem Albinos, miałem dwukolorowe oczy, jedno jasnobrązowe, a drugie niebieskie. Taki był ze mnie dziwoląg.Na początku wcale mi to nie przeszkadzało.
"Co za różnica, jakie mam umaszczenie?"- rozwarzałemMyliłem się. Kolor jest ważny. Byłem taki inny. Źrebaki z ciemną sierściom wolały się bawić razem . Ja stałem z boku. Zresztą, co to za frajda bawić się w chowanego? Taką białą plamę jak ja każdy wypatrzy. No i fajnie. Niech się bawią sami. Znalazłem sobie inne zajęcie. Na parkurze nikt nie potrafił tak skakać przez przeszkody jak ja. Owszem, czesem samemu było smutno. Ale jak nie chcą to nie!
Raz nawet wymyśliłem, co zrobić, żeby mieć czarną sierść. Po wielkiej ulewie wytarzałem się w błocie. Zabawa była nie do opisania! Ale błoto wyschło i się wykruszyło, resztę doczyścił stajenny, i znowu byłem biały jak mleko.
"Pójdę gdzieś daleko. Zniknę. Będą żałować"- czasami miałem nawet myśli smobójcze lecz szybko minęły. Pewnego dnia prawie zdecydowałem się na ucieczkę. Najpierw jednak poszedłem do stodoły, żeby się dobrze najeść przed drogą. Gdy wreszcie dobrałem się do worka z owsem, na dworze rozszalała się wiossenna burza. Grzmoty i pioruny spłoszyły konie na pastwisku. Konie ze strachu przeskakiwały przez płot. Większość uciekła do stajni, inne niektóre poszły w las. Gdy nas policzono okało się że nie ma Limetki. Raz nawet byłą dla mnie miła, pobiegliśmy wtedy na łąkę poskakać przez strumyk.
Kto chce drugą część? :)
YOU ARE READING
Końskie miniaturki
RandomNie wcale nie chodzi tu o kucyki. Oto moje mini opowieści! :)