Rozdział 1

1 0 0
                                    

       Jutro 8.00 u mnie. ~Maxie

 Ciężko wzdychając poczułam sylwetkę przepychającą się pod moimi nogami. Cały czas patrząc na telefon, kątem oka ujrzałam biegnącego Joe'go. Wystrzelił do przodu przez świeżo otwarte drzwi jak błyskawica. Uśmiechając się do siebie podążyłam jego śladami. Podczas odwieszania kurtki na samotnie stojący w korytarzu wieszak, wpatrywałam się w otrzymaną wiadomość. Co tym razem? Nie chce sobie pobrudzić rączek brudną robotą? Zmęczona odłożyłam torebkę na stolik i podążyłam do kuchni. Rozglądając się dookoła myślałam o niespełnionych marzeniach. Drogim domu, rodzinie. Ze smutkiem wróciłam do rzeczywistości i ruszyłam w stronę jedynej bliskiej mi osoby.

 Dotarłszy do kuchni, zobaczyłam członka mojej małej rodzinki siedzącego na zimnej podłodze. Swymi pięknym niebieskimi oczyma, błagał mnie o pokarm.

 - Och, Joe. Lekarz nie pozwolił ci jeść przez najbliższe 3 godziny. Przepraszam, słoneczko, ale nie ma jedzenia.

 Skutkiem moich słów była diametralna zmiana w posturze Joe'go. Ogon spoczywał spokojnie, nie skakał ze szczęścia. Szeroko otwarta paszcza ukazywała idealnie białe, ostre kły. Olbrzymi owczarek niemiecki przypominał myśliwego czyhającego na ofiarę. Patrzył na mnie niczym na własny obiad. Może właśnie tym dla niego będę.

 Jedyne o czym mogłam myśleć to chwile, w których krzyczałam lub karałam mojego pupila. Czy to jego zemsta? Przecież wie, że go kocham, bardziej niż kogokolwiek. Za mało to okazywałam? Natłok moich myśli został przerwany, gdy owczarek pobiegł w kierunku salonu, zostawiając mnie zamrożoną w miejscu.

 Może to tylko halucynacje? Może z wyczerpania w oczach rozczarowanego psa zobaczyłam żądzę mordu? Nie mogąc pozbyć się dreszczu przerażenia, sięgnęłam po nóż spoczywający na granitowym blacie. Po odzyskaniu pewności siebie ruszyłam do salonu.

 Pokój wyglądał nadzwyczaj spokojnie. Wszystkie meble z wyprzedaży stały na swoim miejscu, tak jak je zostawiłam. Wielki czarny telewizor wisiał na środku ściany niczym obraz w muzeum. Regały uginające się od ilości książek podpierały w ciszy ściany. Nigdzie śladu Joe'go.

 Usiadłam na kanapie w nadziei na uspokojenie serca walącego ze strachu jak młot. Trzęsącymi się ze strachu rękoma odłożyłam nóż na stół i wzięłam pilota. Kliknęłam wielki czerwony przycisk. Patrzyłam na telewizor wyczekująco, lecz ku mojemu zdumieniu nic się nie stało. Pierwszą moją myślą był brak prądu lecz, gdy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam pogryzione kable. Poczułam znajomy dreszcz przerażenia i szybko pobiegłam w kierunku noża leżącego nieopodal. Rozejrzałam się dookoła szukając napastnika. Znów nikogo nie ma.

 Gdy odkładałam broń na miejsce usłyszałam znajome warczenie. Odwróciłam się w kierunku atakującego już psa. W ostatniej chwili wyciągnęłam ciągle znajdujący się w mojej ręce nóż i zadałam cios.

 Ze strachu przed widokiem znajdującym się przede mną zamknęłam oczy. Gdy w końcu zebrałam się na odwagę, to co zobaczyłam zmusiło mnie do cofnięcia się z przerażenia. Joe leżał nieruchomo jak kłoda przy moich nogach. Z jego brzucha wypływała litrami błyszcząca, czerwona krew.

Z trzęsącymi się od emocji nogami uklękłam nad moim nieżywym już pupilem i zaczęłam płakać. Był to histeryczny płacz ukazujący wszystkie emocje jakie właśnie teraz czułam. Tuląc do siebie zwłoki mojego ukochanego psa dławiłam się własnymi łzami. Nie wiedziałam co robić, dokąd iść.

 Po długim czasie leżenia z Joe'm na ziemi moja biała koszulka zmieniła kolor na czerwony, a moje nowiutkie dżinsy przypominały mokry worek. Lecz nic z tego w tej chwili nie było dla mnie ważne. Potrzebowałam pomocy.

 Zaczęłam krążyć po domu w poszukiwaniu telefonu. Po drodze potykałam się, plamiłam meble i ściany, a gdy dotarłam do komórki wpadłam z wyczerpania na stolik. Złapałam aparat w nadziei na połączenie się z numerem 911. Niestety mój telefon rozładował się w trakcie wybierania numeru. Jedyną opcją jaka przychodziła mi do głowy było wybiegnięcie na zewnątrz i krzyczenie o pomoc. Udałam się długim i cichym korytarzem w stronę wyjścia. Sięgnęłam po kurtkę wiszącą na wieszaku i z przerażeniem zorientowałam się, że nic tam nie ma. Odwróciłam się w stronę stolika, na którym powinna leżeć torebka, lecz i on był pusty. Z przyspieszonym pulsem pobiegłam w stronę drzwi, to właśnie wtedy usłyszałam kroki za moimi plecami. Powoli się odwracając zobaczyłam wysokiego mężczyznę ze skalpelem w ręce. Ruszył w moim kierunku. Zaczęłam uciekać, ale on był szybszy. 

 Zadał cios.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 26, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DanielWhere stories live. Discover now