Nasze pierwsze spotkanie było bardzo specyficzne.
Wciąż pamiętam, jak pewnego listopadowego popołudnia siedział ze mną na podłodze w publicznej toalecie galerii handlowej. Nie znał mnie wtedy, jednak postanowił zostać przy mnie, uspokoić. Nawet nie pytał, dlaczego płakałem.
Wtedy też zdradził mi swoje imię, a brzmiało ono pięknie — Levi.Drugie spotkanie odbyło się następnego dnia z samego rana, tuż po przebudzeniu.
W jego przytulnym mieszkaniu, gdzie zaoferował mi nocleg.Trzeci raz był w restauracji, do której zaprosiłem go w ramach podziękowań. Ucieszył się wtedy bardzo.
Czwarty był gdzieś w parku, akurat tam wtedy siedział.
Piąty w kinie, na horrorze. Przy nim wydawał się mniej straszny, dlatego zgodziłem się, choć nienawidzę się bać.
Szósty u niego w domu, gdy odwiedziłem go wieczorem. Poczęstował mnie wtedy kolacją, do dziś pamiętam smak kurczaka z warzywami.
Siódmy, gdy zaprosiłem go do siebie. Bardzo smakowała mu szarlotka, tego samego dnia upiekliśmy wspólnie drugą.
Ósmy, dziewiąty, dziesiąty też był u mnie.
U niego byłem później jeszcze dwadzieścia razy.
Trzydziesty, kiedy zaprosił mnie na przyjęcie. Dobrze się bawiłem.
Trzydziesty pierwszy rankiem, po imprezie.
Trzydziesty drugi nad rzeką. Wybraliśmy się tam, dla zabicia czasu.
Stało się to wtedy pod wpływem chwili, jak i alkoholu - pierwszy raz pocałowałem mężczyznę. On się jednak nie ugiął, dorównał mi.Tak też i za trzydziestym trzecim i trzydziestym czwartym razem łapczywie łączyliśmy nasze usta.
Podobnych spotkań było wiele, około dziewięćdziesiąt, jak nie sto.
W tych czasach byłem szczęśliwy, choć jeszcze rok temu nie pomyślałbym o takim szczęściu.Jeszcze setki razy chodziliśmy razem na zakupy, w kinie odbyliśmy równie wiele spotkań.
Dziewięćset dziewięćdziesiąte dziewiąte, przeklęta niepełna liczba - ten dzień pamiętam doskonale - to wtedy po raz ostatni patrzyłem w jego hipnotyzujące oczy. Ostatni raz musnąłem jego wargi.
Później go nie było.
Godziny, dni i tygodnie mijały, tęsknota się nasilała, a ja czekałem.
Czekałem, aż będę mógł do niego dołączyć.
I choć każdego dnia jego nazwisko dręczyło moje oczy, nie mogłem tam nie przychodzić.
I chociaż moje sny krzyczały - to jeszcze nie czas!
Ja postanowiłem. Postawiłem sobie to finalne spotkanie za cel.
I udało się.Mogłem ujrzeć go ten wyjątkowy, kolejny, choć zdawał się być pierwszym — tysięczny raz.
________
Smutno mi i piszę depresyjny szit po prostu ech
Nie da się odprzeczytać, przepraszam