W życiu dostałem wiele. Kopa od losu, mnóstwo problemów i etykietkę śmierciożercy, mordercy i zbira. No i ją, ale po chwili została mi odebrana, więc się nie liczy.
Mój jedyny, prawdziwy przyjaciel wciąż mi powtarza, że jestem kretynem, bo jego matka to cudowna kobieta, a ja ją tak po prostu oddałem bez walki. Oddałem, jak to czasem nazywamy z synem „do niewoli".
Myślałem, że będzie nam dobrze, że ja sam będę miał dobrze i wcale nie przeczę, że tak nie było. Właściwie, nigdy nie było mi lepiej, czułem się jak we śnie. Chodziłem po świecie, jakbym był odurzony, a przecież moja postawa nigdy nie powinna na to wskazywać.
Posadę w ministerstwie dostałem właśnie dzięki niej. Stała się autorytetem dla wielu osób, choć moim była już w dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Mną natomiast pogardzano, stałem się wyrzutkiem społeczeństwa i nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Gdy tylko wychodziłem do ludzi, oni ciskali we mnie siarczystymi przekleństwami, ale ja się tym nie przejmowałem. Próbowałem naprawić swoje błędy, błagałem o wybaczenie, żałowałem, wrzeszcząc całymi nocami w poduszkę, ale i wybaczałem. Wybaczyłem ojcu i powiedziałem, że to on skazał nas na taki los, choć to nie do końca było zgodne z prawdą.
W końcu wyprowadziłem się z domu, aby moja ukochana nie wzdrygała się za każdym razem, gdy wspominałem o Malfoy Manor, choć wcale nie dziwię się, że to robiła.
Wtedy już dawno i raz na zawsze pożegnałem szkolne korytarze, dormitorium i boisko do Quidditcha, choć na swoim bywam często z synem.
Ostatni rok w Hogwarcie był moim ulubionym. Mimo wszystkich i jakichkolwiek nieprzyjemności, bo wtedy wszystko się zaczęło. Wbrew pozorom, oczywiście, bo choć powoli zaczęliśmy wynosić się z zamku, to ona zamiast do siebie, zaczęła wciskać się do mojego serca. Niepotrzebnie i na siłę. Próbowałem to powstrzymać, ale na marne. W końcu się poddałem i postanowiłem z nią porozmawiać. Potter i Weasley na szczęście nie wrócili na siódmy rok nauki, więc było to znacznie łatwiejsze, ale mimo wszystko niezbyt leżało mi jej o tym wszystkim mówić.
Osiemnaście dni. Osiemnaście dni zajęło mi napisanie przeprosin i co? To, że jak tylko przed nią stanąłem, to wszystkie słowa, które były idealnie ułożone w ciąg wielu długich zdań, wyleciały mi z głowy jak kafel z łapy Weasleya. Na szczęście moje przeprosiny były naprawdę szczere i tak też zabrzmiały. Może i nawet szczerzej od tych, które napisałem, więc wyszło mi to na dobre.
Zdziwiłem się jej reakcją, bo była bardzo wyrozumiała. Powoli zaczęła mi wybaczać, a ja, żeby przyśpieszyć ten proces i zacząć z nią rozmawiać, zapisałem się do Stowarzyszenia W.E.S.Z. Możecie się teraz śmiać, ale naprawdę to zrobiłem. Zająłem miejsce Pottera i zostałem sekretarzem, czasem też wyręczałem rolę skarbnika, którą została dziwna dziewczyna z trzeciej klasy.
To dzięki tej „wszy" tak się do siebie zbliżyliśmy, mimo że ja wcale nie przejmowałem się losem starych domowych skrzatów. Nie sprzeciwiałem się jednak, a nawet z przyjemnością notowałem każde jej słowo na pergaminie, gdy wygłaszała przede mną swoje przemowy. Aby jej pomóc, rozdawałem ludziom galeony i kazałem wpłacać na jej organizację, co bardzo sprawiało jej radość.
Na korytarzach zaczęliśmy wymieniać się uśmiechami, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że to wszystko jest totalnym obłędem i napawało dodatkową niechęcią, oczywiście nie do niej, ale do mnie samego.
Uwielbiałem słuchać jej głosu, gdy mówiła o czymś, co miało dla niej ogromne znaczenie, lecz wszechświat zmienił się, dopiero gdy mówiła w ten sposób o mnie. Kurczył się do rozmiaru ziarnka piasku, w żołądku zaczęły przewracać mi się różne rzeczy, a oczy, choć tego nie mogłem dostrzec, jestem pewien, że oczy błyszczały mi jak gwiazdy na niebie, bo ja z równie wielkim uczuciem i podekscytowaniem odpowiadałem, że kocham ją jak nikogo innego.
YOU ARE READING
To co straciłem | Dramione | Miniaturka
Fanfiction"Choć straciłem Cię z zasięgu wzroku, nie mogę pozbyć się Twojego obrazu spod przymkniętych powiek".