XV

302 20 9
                                    

KUBA

Od Pałacu Kultury dzieliła mnie, szczerze mówiąc, niewielka odległość. Ściana wysokich drzew przesłaniała częściowo widok na ową budowlę oraz niższe, mniej istotne i zapadające głęboko w pamięć mieszkańcom obiekty. W obecnej chwili stałem w cieniu, zlewając się w jedno swoim czarnym ubiorem, i raz za razem brałem kęs jabłka o barwie soczystej czerwieni. Rano nie odczuwałem potrzeby spożycia czegoś przed wyjściem, lecz burczenie w brzuchu w tramwaju ewidentnie uświadomiło mi, że powinienem jednak trochę się posilić, dlatego zaraz po wysiadce odwiedziłem jeden z pobliskich sklepów spożywczych.

Spodziewałem się, że Ola pewnie nie raczy zjawić się punktualnie, chociaż sama na mnie wywierała presję odnośnie dzisiejszego spotkania. Normalnie jakby się obawiała, że decyzja tymczasowego wypuszczenia mnie ze smyczy miała być tragiczna w skutkach. Mam nadzieję, iż zdawała sobie sprawę z faktu, że świat nie zawsze zatańczy tak, jak ona zagra.

A nie, chwila.

Ona stwierdziłaby, że to nawet lepiej. Że to czyni świat zabawniejszym, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Cisza, jaka mi towarzyszyła, w pewnym sensie sprawiała wrażenie podejrzanej, jakby zwiastowała długą burzę z rozpętanym, trudnym do okiełznania tornadem i bezwzględnymi piorunami zdolnymi roztrzaskać wszystko na swojej drodze. Przeżuwając powoli kawałek jabłka, przeczesywałem palcami włosy, czując, jak bardzo przylgnęły mi do głowy. Zazwyczaj nie były one podatne na pot do tak dużego stopnia, ale myśl, że miałem w takich warunkach brnąć przed siebie, ignorując dobiegające do uszu krzyki innych ludzi, napawała mnie strachem. Najzabawniejsze jest to, że tak się ze mną dzieje po raz pierwszy.

Kiedy spojrzałem prosto na rozciągający się przede mną widok panującej krzątaniny i wrzawy najprawdopodobniej przemieszczających się turystów, którzy albo wymieniali się jakimiś własnymi doświadczeniami z życia, albo łamali sobie głowę w sprawie dotarcia do jakiegoś określonego miejsca docelowego, dostrzegłem wśród nich pewną znajomą sylwetkę. Dziewczynka unosząca wysoko swoje krótkie nóżki w trakcie biegu, zaś każdy krok nie kosztował jej ani trochę wysiłku. Długie blond warkoczyki kołysały się na lewo i prawo w rytm poruszania się. Przyciskała do klatki piersiowej białego pluszowego misia z różową kokardką na szyi.

Nagle poczułem lodowaty dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa. Dziecko w najmniej oczekiwanym momencie zatrzymało się, a całkowicie wyzbyte z uczuć spojrzenie zbliżone do brunatnej barwy tęczówek spoczęło na ciemności, w której się ukrywałem.

To była ona. Tośka, o ile sięgam pamięcią.

Postanowiłem unieść dłoń w geście powitalnym, wyłaniając ją z cienia, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Może wyobraziła sobie jakiegoś starego oblecha, który ślini się na widok małych, uroczych dziewczynek? W tym mieście szansa na spotkanie osób tego pokroju była duża. Bardzo duża. Nie zdziwiłem się więc, że zdecydowała się na zachowanie czujności. Prawidłowa postawa.

Posłałem w jej kierunku delikatny uśmiech z zamiarem dodania jej pewności siebie jako drugie podejście, poza tym nic nie uległo zmianie. Dłoń wciąż wisiała w powietrzu, pozostawałem w tej samej pozycji, już w ogóle nie wspominając o innej lokalizacji. Przez twarz Antoniny przemknęła dezorientacja - coś, czego ujrzenie u niej graniczyło z cudem - a zaraz z powrotem pozostała ona bez żadnego wyrazu. Czyli taka, jaką zapamiętałem tamtego dnia.

Raptownie poczułem czyjąś dłoń zaciskającą się na ramieniu. Porządny zastrzyk adrenaliny rozchodził się po całym ciele, docierając do nawet najmniejszej komórki, by pobudzić ją do życia. Paraliżujący dotyk przyczynił się do tego, że natychmiast wyprężyłem się jak struna. Przez chwilę przez głowę przemknęła mi myśl, czy na pewno powinienem się odwrócić do osoby, która zaszła mnie od tyłu. Ogromnie gardziłem takimi formami powitań, ale nauczyłem się już trzymać język za zębami. Chociaż im częściej dochodziło do takich sytuacji, tym byłem bliżej rzucenia pod czyimś adresem określeń, które na co dzień niezbyt by usatysfakcjonowały drugiego człowieka.

Zbrukany kwiat [GargamelVlog]Where stories live. Discover now