Nie jestem zła. Nie. Jestem może odrobinę zawiedziona i rozgoryczona, ale nic poza tym. I nie chodzi nawet o to, że już po raz kolejny uciekamy od życia, bo właśnie tak to nazywam w swojej głowie, ale o coś zupełnie innego. Czuję zmęczenie i obawiam się samej siebie. Obawiam się, że nie jestem tak silna, jak myślę i w końcu, gdy już upadnę i nie będę potrafiła się podnieść, ja sama nie będę miała siły, a wokół mnie nie będzie nikogo.
Gdy po raz pierwszy musieliśmy się przeprowadzić, płakałam. Nie, ja wyłam i zaklinałam się na wszystkie bóstwa świata, że moja stopa nie przekroczy granicy mojego rodzinnego miasteczka, a ja sama będę gniła w nim do starości, ale nie wyszło.
Kiedy po godzinnych pożegnaniach z przyjaciółkami, które swoją drogą były tylko jednymi z setek tych, którzy przewijają się przez życie każdego z nas, wyjechałam do oddalonego o pięćset trzydzieści dwa kilometry dużego miasta, po prostu zapomniałam.
Była nowa szkoła, nowe sąsiedztwo i nowi przyjaciele.
Pięć miesięcy później było podobnie. Może tym razem nieco boleśniej i bardziej kłótliwie, ale zacisnęłam zęby i już drugi raz zostawiłam wszystkich tych, którym na mnie zależało.
Ale gdy dotarłam do mojego kolejnego przystanku na drodze życia, coś się zmieniło i wiedziałam, że nie powinnam dzielić się moim cierpieniem z innymi. To nie było sprawiedliwe. Zrozumiałam, że nie mogę już zranić nikogo więcej i po prostu się odcięłam.
Mama, która powinna być przy mnie i wspierać mnie w każdej chwili mojego życia, po prostu sobie odpuściła. Tata goniący za pieniędzmi, nie dbał o to, czy jesteśmy szczęśliwe. Zależało mu na tym, czy mamy co jeść i gdzie mieszkać, co niby było rozsądne, ale nie wystarczało. Matka w końcu zaczęła łapać się jakichś dorywczych pseudo prac, które polegały chyba na sprzedawaniu się spragnionym miłości pięćdziesięciolatkom, więc się posypało.
Ja też się posypałam.
Nie wiem nawet, czy możemy wciąż nazywać się rodziną. Często zastanawiam się, czemu rodzice po prostu się nie rozwiodą i nie dadzą sobie spokoju z tą całą fikcją i nie przychodzi mi nic ma myśl, bo argument ,,kochamy cię" jest co najmniej absurdalny.
Siódmy raz, który mógłby być wyjątkowy, ale wiem, że taki nie będzie. Nawet bym go takiego nie chciała. Siódme miasto, siódme wynajmowane mieszkanie, ale dopiero czwarte uczucie bólu i żalu do samej siebie.
Obstawiam dwa dni, aż wszyscy w szkole zostawią mnie w spokoju i zrozumieją, że nie zamierzam zawierać nowych znajomości. Liczę, że tym razem pójdzie mi szybciej i nawet wiem, jak tego dokonam, choć gdzieś w głębi serca czuję smutek.
Przegrywa jednak z irytacją, która wzbiera we mnie z każdą chwilą, gdy uświadamiam sobie, że i tak będę musiała powłóczyć się trochę po mieście i znaleźć ludzi, którzy jako jedyni będą dla mnie interesujący. A może bardziej to, co mają w kieszeniach.
Czuję dotyk na ramieniu i z ociąganiem wyciągam z ucha jedną słuchawkę, aby chwilę po tym odwrócić się w stronę matki.
– Jesteśmy – mamrocze tylko, jakby bała się mojej reakcji.
Jakbym od ponad półtora roku już nie reagowała i po prostu przytakiwała, a wciąż wykłócała się o swoje racje.
Chowam telefon do kieszeni, czując znużenie i pewnego rodzaju niepokój. Zerkam w przednie lusterko i napotykam spojrzenie ojca, który wygląda, jakby na coś czekał, ale wiem, że po prostu się zamyślił.
Ciekawi mnie tylko, czy myśli o tym, jak bardzo nam się pokomplikowało czy może zastanawia się, gdzie jest najbliższy burdel.
Prycham pod nosem i nerwowo wysiadam z samochodu, prawie się wywracając. Nie wiem, dlaczego jestem aż tak rozemocjonowana, ale chcę znaleźć się w swoim pokoju i po prostu poczuć się beztrosko.
Ojciec wysiada tuż po mnie i omija mnie, patrząc w stopy, jakby on sam też się czegoś bał. Może to ja ostatnio zrobiłam się taka straszna, myślę i zerkam w niebo, którego kolor jest jednym z piękniejszych widoków, jakie ostatnio widziałam. Mieszanka niebieskiego z czerwienią, różem i białymi obłokami jest czymś, co zdecydowanie zapiera dech w piersiach.
Odważnie rozglądam się wokół i muszę sama się sobie przyznać, że podoba mi się tutaj. Niskie kamienice z brunatnej cegły i względny spokój zadowalają mnie na tyle, że czuję przypływ energii i choć czuję, że pod względem fizycznym jestem wyczerpana i wyglądam, jakbym nie spała od co najmniej dwóch dób, postanawiam wybrać się na spacer.
Obracam się w stronę matki i ojca, którzy patrzą przed siebie tak, jak ja robiłam to przed chwilą i wyglądają zbyt... normalnie. Chrząkam znacząco, łapię za jedną z moich dwóch walizek, ale kiedy uświadamiam sobie, że nie mam bladego pojęcia, dokąd mam iść, staję w bezruchu, bo doskonale wiem, że matka zaraz mnie minie, nie chcąc konfrontacji.
Jestem zaskoczona, gdy dopiero po kilkudziesięciu sekundach słyszę trzask bagażnika i obydwoje mnie wymijają, niemalże stykając się ramionami. Otrząsam się z szoku i ociężale ruszam za nimi, bo moje plany właśnie legły w gruzach.
– Właściciel zostawił nam klucz gdzieś w kwiatach. – Słyszę głos ojca, a chwilę później widzę, jak przeszukuje doniczki przy drzwiach.
Mija dłuższa chwila, aż w końcu wydziera się na pół osiedla, że go znalazł.
Wchodzimy do domu, jedno po drugim, a mi naprawdę podoba się wystrój tego wnętrza.
– Michelle, któraś sypialnia na górze jest twoja – oznajmia mi matka, a ja patrzę na nią z politowaniem, bo to była chyba najbardziej idiotyczna rzecz, jaką mogła powiedzieć.
Przepycham się obok nich, czując, że to za wiele i gdy staję już przy schodach, zostawiam tam torbę i szybkim krokiem wchodzę na piętro. Dwie sypialnie i łazienka.
Bez wahania wybieram tę, której okna wychodzą na zachód. Jeśli wieczory tak tutaj wyglądają, chcę widzieć ostatnie promienie słońca, a to jest moja okazja.
Siadam na łóżku i przymykam oczy, czekając na swoje rzeczy. Nie muszę nic mówić, a on i tak przyniesie moje walizki, bo każdy z nas wie, że nie uniosłabym nawet jednej, a co dopiero dwóch.
Nikt nie powie na ten temat nawet słowa, ale myślę, że każdy z nas zdaje sobie sprawę, na czym stoi.
Albo raczej upada.
Słyszę szuranie i już wiem, że to ojciec, ale nie ruszam się nawet o milimetr. Muszę czekać. Chwilę później w pokoju pojawia się jednak matka. Uchylam powieki i widzę, jak opiera się o framugę, jakby chciała coś mi powiedzieć, ale nie wiedziała, w jaki sposób.
– Ellie – zaczyna w końcu, a ja nieznacznie krzywię się na zdrobnienie, jakiego użyła. – Musimy porozmawiać. – Mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem, ale ostatecznie się powstrzymuję. – Zejdź na dół. Proszę – dopowiada.
Trzymam ją moment w niepewności, patrząc tępo w ścianę, mając nadzieję, że pomyśli chociaż przez ułamek sekundy, że udało się jej mnie przekonać, aby zaraz potem po prostu zobaczyć jej zakłopotanie.
– Mam nieco inne plany – mówię cierpko, obserwując jej reakcję.
Jestem szczerze zaskoczona, widząc, że zrozumiała, co miałam na myśli, ale i tak nie wie, co mogłaby powiedzieć.
Kiwa głową, jakby oszołomiona i po prostu wychodzi, zamykając drzwi.
Przez kilka minut zastanawiam się, czy słowa ,,martwię się" pomogłyby mi czy tylko zirytowały i dochodzę do wniosku, że sama nie wiem, czego chcę.
Łapię do rąk torebkę i szukam tego, co akurat jest mi potrzebne, aby już po kwadransie czuć się wyjątkowo lekko w byciu ciężkim przedmiotem, jakim przecież jestem.
CZYTASZ
Zachodzące słońce
Teen FictionMichelle Crowe gdzieś po drodze do dorosłego życia zgubiła szczęście. Jej rodzina jest fikcją, a ona sama zatraca się w braniu kolorowych tabletek. Siódma już przeprowadzka nie miała być niczym nadzwyczajnym, ale w chwili, gdy na drodze dziewczyny s...