Wampir z MO

17 1 1
                                    

szpalty gazet pochwałamisolidarnościowej ekstremy. Trzeba cośzrobić, aby cały ten bajzel odwrócić nanaszą korzyść. Macie jakieś propozycje?– Podniósł głowę i rzuciłspojrzeniem jak cegłą.Rzecznik rządu na widokwrzecionowatych, jakby kocich źrenicpoczuł nieprzyjemny dreszcz na karku.Odstające uszka zatrzęsły się jakgalareta.– Najlepsza będzie oczywiścienajbardziej sprawdzona metoda, toznaczy prowokacja –bąknął. – Mam tym razem naprawdęwredny pomysł.– Kontynuujcie.– Media na Zachodzie mają kompletniefałszywy obraz Solidarności... Toznaczy... –zaplątał się. – Sęk w tym, że mająprawdziwy, ale odbiega on znacznie odtego, jaki powinni mieć! Naszapropaganda jest zbyt mało finezyjna,żeby ktokolwiek dał się na nią nabrać.– Zajmują się nią najlepsi, wierni iwypróbowani towarzysze.– O pochodzeniu robotniczo-chłopskim,co, niestety, negatywnie rzutuje najakość ich pracy. Walą jak młotkiem, a tupotrzeba małego młoteczka i dłutkacienkiego jak szpilka. Finezji.Proponuję dokonać dziś małej, staranniewyreżyserowanej awantury, którapokaże skrajne zezwierzęcenie naszejklasy robotniczej, ze szczególnymuwzględnieniem jej reakcyjnej części...– Do rzeczy.– Urządzimy kontrolowaną zadymę.Robotnicy napadną na ZOMO. Na ichczele ustawimy naszych prowokatorów.Przejrzałem katalog i wybrałemnajbardziej mordziastych żuli idących nanaszej smyczy. Burdę sfilmujemy.Pokażemy film na wieczornejkonferencji prasowej i cały światzachodni oniemieje ze zgrozy iobrzydzenia.– Mordziastych? – podchwyciłPierwszy.– Proszę, oto katalog.Rzecznik wręczył szefowi album.Generał otworzył go na przypadkowejstronie i aż rzuciło go w tył. Gapiły sięna niego gęby niczym z sennegokoszmaru. Niedogolona szczecina,połamane nosy, pryszcze i plamynadawały fizjonomiom wygląd nieomalzwierzęcych pysków.– Gdzie się, u diabła, tacy lęgną?! –jęknął.– W melinach na Woli wyszukaliśmy.Oczywiście jeszcze ich trochępodmalujemy.Odegrają nam tę scenkę. Dla odmianyzomowców wybraliśmy najładniejszych.Chłopcy, jakich przyjemnie spotkać naulicy czy to w dzień, czy w nocy...Podsunął drugi album. Generałprzeglądał go z przyjemnością. Młodzi,wymuskani milicjanci byli faktycznie jakmalowani. Szlachetne, sympatyczne,jasne i uśmiechnięte robotniczo-chłopskie twarze.– Ten film uzmysłowi zgniłemuZachodowi, że to my stoimy na strażykultury i cywilizacji, zaś reakcjoniści tocoś w rodzaju nieomal małpczłekokształtnych!– Genialne – pochwalił dygnitarz. – A ciżule... Są pewni? Może by ich potem... –Wykonał dłońmi gest skręcania karku. –Tak na wszelki wypadek.Rzecznikowi gruba kropla potu spłynęłapo karku.– Nie trzeba. To nasi ludzie.– Nasi ludzie z takimi mordami!?– Byli ludzie. Starzy ubecy naemeryturze, alkoholicy wylani z milicji,dawni żołnierze z KBW... Rozumiecie,towarzyszu, życie ich nie rozpieszczało,ciągłe użeranie się z reakcjonistamipowoduje nerwice, choroby... Ludzie niewytrzymują napięcia, zaczynają pić, zczasem, niestety, spalają się na takiżużel. To właśnie dlatego każdy rokprzepracowany w organach liczy się doemerytury jak trzy lata...– Dziwne – mruknął generał. – Mnie niespaliło.– Wszystko zależy od materiałuludzkiego. Ogień walki jednychspopieli, innych wypiecze jaknajtwardszą cegłę, a z nielicznychwytopi prawdziwą stal – podlizał siębezwstydnie rzecznik. – W każdym raziewszyscy już z nami współpracowali.Warunki udziału w maskaradziewynegocjowaliśmy takie. Po pierwszenie narobią takiego smrodu u siebie nadzielnicy, zażądali transportu na Pragę.Po drugie wynagrodzenie. – Skrzywiłsię. – Litr wódki na łba i po dziesięćrolek papieru toaletowego.– Sporo – syknął generał. – Ilu weźmieudział?– Dwudziestu pięciu.– Dwieście pięćdziesiąt rolek skrajniedeficytowego towaru? Cholernie dużo!
Igor. – Albo, dajmy na to, utopce lubmumie, któreożywają...– Wampiry, wilkołaki, mumie i zombieto akurat istnieją – odburknęła niecoskonfundowana. – Ewentualnie możeutopce i duchy też...– Nie spotkałem wróżek i krasnoludkówjuż od dobrych dwudziestu lat –powiedziałMarek. – Chyba wyginęły. Środowiskonaturalne takie zatrute. Z drugiej stronynieczęsto ostatnio łażę po lesie...– Wróżki i krasnoludki!? – zdumiała sięGosia.– Widzisz, my, wampiry, podobnie jakinne byty bionekrotyczne, widzimyznacznie więcej niż ciepli. – Znówwzruszył ramionami. – Dostrzegamy to,co niedostrzegalne...A Mikołaj przychodzi tylko do tych,którzy są zdolni go zobaczyć.– No to może wróżki też istnieją –zgodziła się Gosia. – Ale ŚwiętyMikołaj to tylko bajeczka. Zresztąpomyślcie logicznie – prychnęła. –Dlaczego niby miałby do wasprzychodzić?
– No tak, zabili mnie i znowu jestemparszywym aseksualnym wampirem –parsknęła. –Wszystkiego parę godzin byłam ciepła.Nawet nie zdążyłam cnoty stracić!Bez przekonania pchnęła wieko, ale onood razu zsunęło się w bok. W ogóle niebyło przykręcone. Usiadła i rozejrzałasię. Zagrzybione ceglane ściany,przepróchniałe trumny czcigodnychprzodków straszyły zieleniązaśniedziałych okuć. Zardzewiałedrzwiczki zamykały drogę na zewnątrz.– O, znajome miejsce – zakpiła gorzko.Wyglądało na to, że znowu trafiła dokrypty pradziadka. Teraz dopierospostrzegła na podłodze obokplastikową siatkę i jakąś kartkę.Oderwała ją.Cześć.Jak już się obudzisz, wpadnij do nas naPragę, jest parę spraw do obgadania.W torbiemasz piłkę do drzwiczek,bilety na tramwaj i ciuchy na zmianę,żebyś nie musiała paradowaćwtrumiennej kiecce po mieście. Kule ciwydłubaliśmy, na szczęście centusiezaoszczędzić chcielii zamiastsrebrnych dali tylko posrebrzone – niemartw się. Pozdrawiam,Marek.Zajrzała sobie w dekolt. Nawet w takmarnym świetle spostrzegła liczneczarne otwory znaczące skórę.– Radek, ty ścierwo! Z cycków midurszlak zrobiłeś!Nie wiedziała, czy śmiać się, czypłakać, ale w porę przypomniała sobie,że wampiry nie mają drożnychkanalików łzowych, więc wybrała topierwsze. Nieliczni zapóźnieniprzechodnie, słysząc opętańczy chichotniosący się pomiędzy grobami,odruchowo przyspieszyli kroku.Koniec

Wampir z MOWhere stories live. Discover now