Jesień tego roku jest wyjątkowo udana. Ciepły wiatr owiewa moja nagą skórę ramion a liście delikatnie łaskoczą moje dłonie kiedy powoli kroczę ścieżkammi miejscowego parku. Dwa miesiące nmn minęły w mgnieniu oka ,ale nie przejmuje sie tym. Pod względem wyników jestem dużo powyżej mm klasowej. Już dawno przerobilem podstawowy programmm nauczania ,dlatego koncentruje się na olimpiadzie ,która będzie miala miejsce w przyszłym miesiącu w Nowym Jorku. Brzmi jak spełnienie marzeń czyż nie? Otóż u mnie jest troszkę inaczej. Tak,pracuje ciężko i wiem ,ze powinno być to dla mnie satysfakcjonujące, ale tak na prawdę robię to dla rodziców. Chce by w końcu mnie zauważyli. Nigdy ich nie ma. Pochłonieci pracą i obowiązkami już dawno zapomnieli o swoim jedynym dziecku. Wielu nastolatkow zazdrości takiego życia ale nie wiedzą jak to jest na prawdę.Nie wiedzą jak to jest wrócić do pustego domu ,nie wiedzą jak to jest spędzać samotnie każdy wekend. Z rozmyślań wyrywają mnie drobne krople lądujące na moim nosie. W jednej chwili drobna mrzawka zmienia się w okropną ulewę ,ale nie przejmuje sie tym. Pozwalam deszczu przemoczyc każdy skrawek mojego ciała. Obserwuję opsutoszały park i przyznam szczerze ,ze jest to dziwny widok. Idę jeszcze chwilę i orientuje się ,ze właśnie dotarłem pod masywną bramę okalającą sporych rozmiarów budynek ,który nazywam domem. Przeciskam się przez furtkę obok i otwieram drzwi frontowe wyciągając buty o słomianą wycieraczkę z wyblaklym już napisem ,,welkome". Zdejmuje zabłocone buty i zmieniam przemoczone ubrania na wygodny ,szary dres. Stopy kierują mnie na górę do mojego pokoju. Spoglądam na niewielki zegarek umieszczony tuż nad moją głową. O tej godzinie rodzic powinni już wrócić - rzebiega mi przez myśl ,ale nie przejmuje sie tym. Pewnie znowu będą mieli jakąś wymowke ,,Spotkanie nam się przedluzylo wybacz" albo ,, mieliśmy kilka spraw do załatwienia na mieście" ja już znam ich każdy tekst na pamięć. Postanawiam zająć się dalszą nauką ,a z mojego kalendarza wnioskuję, ze dziś pora na chemię ,co niezmiernie mnie cieszy ,ponieważ jest to jeden z moim ulubionych przedmiotów. Po nie mam pojecia jakim czasie słyszę głośny trzask drzwi i donośne tłupanie butów. Nie mam zamiaru ruszać się z miejsca ,dlatego oczekuję aż osoba pofatyguje się do mnie ,lecz to się nie staje. Odkładam książki na bok i wygrzebuje sie z ciepłej pościeli. Stopy kierują mnie przez ciemny korytarz az do schodów a następnie dużych rozmiarów kuchni. Światło jest zaswiecone co intryguje mnie na tyle by spojrzeć dalej. Moim oczom ukazuje się cień sylwetki jak sądzę męszczyzny siedzącego na werandzie do ,której prowadzą drzwi balkonowe umiejscowione właśnie w kuchni.Niepwmnie stawiam kolejne kroki ku tamtemu miejscu. Chwytam za klamkę i jednym szybkim ruchem otwieram przestrzeń między mną a podworzem. Momentalnie z moją twarzą styka się zimne,nocne powietrze ,w którym czuć wilgoć spowodowaną wcześniejszą ulewą.Z ciemności wyłania się zdołowana twarz ojca. Siedzi chwilę w bezruchu ,po czym przyciska do bladych ust butelkę whisky ,która trzyma w ręku. Ojciec nie pije często ,a już na pewno nie sam w nocy, na werandzie i gdzie do cholery jest mama?
Meszczyzna spogląda na mnie rozrzalonym wzrokiem i ociera policzki wilgotne od...chwila. Czy on właśnie płacze?- co jest? - pytam a chrypka w moim głosie jest wyraźniejsza niż zwykle.
- nie teraz- mówi nadzwyczaj spokojnie i ponownie przełyka trunek.
- powiedz mi chociaż gdzie jest mama-nie odpuszczam
- cholera jasna powiedziałem ze nie teraz- jego ton zmienia się na wściekły. Odsuwam się krok w tyl. Nie spodziewałem się ,ze tak wybuchnie.
- chyba mam prawo wiedzieć co dzieje się z moją mamą...- niemal szepcze. Nie mam pojęcia o co chodzi i co tak bardzo zdolowalo ojca. Głośny trzask wyrywa mnie z rozmyślań. Kieruję wzrok w stronę ,z której wydobywa się ten dźwięk a jedyne co widzę to przywrócone krzesło ogrodowe i mężczyznę na równych nogach.
- naprawdę chcesz wiedzieć? - kiwam głową milcząc- mama jest w szpitalu i...- urywa. Okej..tego się nie spodziewałem. Sam nie wiem co myśleć ,więc czekam na kontynuację ze strony ojca. Przez jego szmaragdowe oczy ,które po nim odziedziczyłem przewija się ból zanim po raz trzeci tego wieczoru kosztuje alkoholu- walczy o życie. Choroba wygrała-chlipie. Zaraz. Choroba? - nie ma najmiejszej sznasy na powrót do zdrowia..ona umiera. Rozumiesz?! - krzyczy a moje oczy zalewa słona ciecz. Czuję się jakby został mi zadany mocny cios z otwartej dłoni prosto w twarz. Cofam się do tyłu i kieruje spojrzenie na siedzącego przy stole.
- kłamiesz- mówię przez zaciśnięte zęby ,a coraz głosniejszy szloch daje mi do zrozumienia ,ze to prawda. Już nigdy nie zobaczę tego uśmiechu i skupienia na jej twarzy kiedy podpisuje stos papierów przyniesionych z bióra.
Ocieram pojedyńczą lzę i wracam do ciemnego pokoju na górze. Książki, które zalegały na moim łóżku lądują w ataku złości na ziemi.
Próba snu jest dużo trudniejsza niż mogłoby się wydawać, lecz po kilku godzinach przewracania się z boku na bok popadam w objęcia morfeusza.* tydzień później *
Cały tydzień padał deszcz. Nie tylko za oknem ,ale również w moim sercu. Pogrzeb był trudnym przejściem dla mnie i taty ,a widok rodzicielki ,jej bladej i zimnej skóry, jej twarzy bez wyrazu i siwych warg utkneły w mojej podświadomości i szczerze wątpię czy kiedykolwiek uda mi się go z niej pozbyć. Ojciec...radzi sobie nawet gorzej niż ja. Nie odzywa się ,nie chozi do pracy. Całymi dniami siedź i w sypialni i ogląda album ze zdjęciami. Chociaż dziś jest inaczej. Wstał ,wypił kawę..można powiedzieć że wyglądał nawet lepiej. Nawet uśmiechnął się do mnie i przytulił na pożegnanie. Czy wydaje mi się to dziwne? tak. Ale czy sie tym przejmuje? Nie. Sam nie mogę pogodzić się z myślą ze jej nie ma. Dopijam swoją porcję kofeiny i chwytam plecak do ręki. To nie będzie łatwe ,ale muszę wrócić do normalnego życia.
Lekcje mijają bardzo szybko jak zwykle u pozwalają mi chociaż na chwilę zapomnieć o brutalnej rzeczywistości. Następna lekcja. Siadam w ławce i wyjmuję zeszyty oraz potrzebne książki.Nauczyciel wywołuje mnie do tablicy ,ale nie rusza mnie to zbytnio. Przez przygotowania do olimpiady nie muszę się martwić o złe oceny gdyż powtarzanie z materiału z całego roku pozwala mi na dobre stopnie. Wstaje i z cieniem uśmiechu kieruję się na środek klasy. Profesor Fitz zadaje pytanie a gdy już mam odpowiadać z szkolnego Radiowęzła wydobywa się głos:- Uczeń 1 klasy licealnej nazwiskiem Woston proszony do gabinetu dyrektora - wzrok całej klasy zwrócony jest w moją stronę. Przeczesuje włosy dłonią i odwracam się w stronę wyjścia.Naciskam klamkę i kieruję kroki do gabinetu dyrektora. O co może chodzić? Dlaczego wzywa akurat mnie? W mojej głowie kłębią się najgorsze scenariusze ale finalnie stwierdzam, ze może chodzić o olimpiadę. Nabieram powietrza do płuc ,tylko poto by po chwili się go pozbyć. Gabinet nie jest dla mnie żadną nowością. Bywałem tutaj już wcześniej i mogę śmiało stwierdzić ze dyrektor Palmer jest jednym z milszych pracowników tej placówki.
-o co chodzi? - pytam zaraz po wejściu a siwy męszczyzna gestem ręki zaprasza mnie bym usiadł na jednym z snieznobialych krzeseł naprzeciwko niego. Nasz dyrektor ma już swoje lata ,ale jest na prawdę najlepszy w tym co robi.
- cóż...- zaczyna - przed chwilą dzwonili do mnie z policji. Twój ojciec on...- jąka się
-on co?-dopytuje
- on..nie żyje
- jak to nie żyje?!- pytam głośniej niż zamierzałem. Chyba świat w tej chwili sobie ze mnie kpi.
- on wypadł z okna w swoim biurze. Znalazła go jedna ze starzystek. Nie było szans Na odratowanie go...policja sądzi ,ze było to samobójstwo. Za dwadzieścia minut powinna być po Ciebie opieką społeczna. Zabiorą Cię do domu dziecka. Przykro mi takie są przepisy- mówi a mi brakuje oddechu. Momentalnie przed moimi oczami zaczynają tańczyć kolorowe mroczki. W tej chwili nie myślę racjonalnie ,ale wiem jedno - nie mogę pójść do domu dziecka.
CZYTASZ
Pain
Teen Fiction,,bo wystarczy brak jednej osoby by stracić sens życia"- historia chłopaka, którego życie w ciągu kilku godzin zmieniło się o 360 stopni